Paweł
Smoleński
Agora SA, Warszawa 2012
projekt okładki Sabina Bujok
„Balagan
Tureckie
słowo przejęte przez hebrajski z polskiego i tak nasączone
polskimi znaczeniami, iż nie ma żadnej wątpliwości, skąd
wywodzili się założyciele Izraela i twórcy współczesnej
hebrajszczyzny. W żydowskim bałaganie nie ma „ł”, tylko „l”.
Być może to również jedyne polskie słowo, które na stałe
weszło do codziennego repertuaru języka izraelskich Arabów.”
Całkiem
uporządkowany wyszedł Pawłowi Smoleńskiemu ten bałagan. W alfabetycznie
pogrupowanych hasłach dostajemy informacje i wyjaśnienie
podstawowych terminów dotyczących Izraela, od alii po Zachodni
Brzeg. A w środku o wszystkim po trochu – o geografii, klimacie,
ludności, polityce, kulturze, historii – od jednej do kilku stron
na hasło, do tego trochę zdjęć. Taki Izrael „w pigułce”,
bardziej informacje przewodnika wycieczek niźli reportaż.
Zobaczenia Izraela w pełni nie zastąpi, ale czy jakakolwiek książka
może? Jak jadąc na wycieczkę zdajesz się tylko na przewodników,
to dostajesz taką wiedzę o kraju, jaką oni mają, czyli nie zawsze
doskonałą. I w tym także książka Smoleńskiego przypomina gawędę
pilota.
Uświadomiłam
to sobie jednak dopiero po lekturze, gdy poszukałam w internecie
recenzji i trafiłam na portal erec israel. Rety, jak tam zjechano
ten biedny Balagan. Uważam, że nie do końca sprawiedliwie,
choć w kilku sprawach tamtejszy recenzent ma oczywistą rację, jak
np. w przypadku zdjęcia Masady (str. 149), na którym ta starożytna
twierdza położona nad Morzem Martwym wygląda zupełnie inaczej niż
w moich wspomnieniach. Może to autor zawinił, może redakcja, w
każdym razie obiekt na fotografii to nie Masada, ale opis się
zgadza. Twierdza dziś jest symbolem bohaterskiego oporu Żydów, jej
obrońcy woleli śmierć niż poddanie się Rzymianom. Do ruin
twierdzy można dostać się pieszo (w upale!),
my na szczęście
dotarliśmy tam w inny sposób.
Z góry jest wspaniały widok na
morze, chociaż zdjęcie zupełnie tego nie oddaje, więc musicie
uwierzyć mi na słowo.
Nie
jest to jedyny błąd, który zarzucają autorowi, nie wszystkie
potrafię zweryfikować, więc pisać o nich nie będę. Natomiast w
warstwie światopoglądowej odebrałam Balagan jako książkę
wyważoną, obiektywną. A to znaczy, że nie satysfakcjonującą
środowisk wyznających konkretne poglądy czy to w sprawach
konfliktu izraelsko-palestyńskiego, czy to na różne kwestie
żydowskie, także historyczne. I zdaje się, że Smoleński mocno
nadepnął niektórym na odcisk przypisując (ich zdaniem fałszywie)
Ben Gurionowi, iż „powiedział, że Żydzi, którzy ocaleli z
Zagłady, muszą mieć nieczyste sumienie, bo inaczej nie przeżyliby
wojny.”
Autor nie podaje w książce, skąd wziął tę wypowiedź, nigdzie
też nie znalazłam informacji potwierdzającej, że faktycznie miała
ona miejsce ani odniesienia się samego Smoleńskiego do zarzutu
kłamstwa. Jeśli więc jest to nieprawda, mogę zrozumieć
rozjuszenie owego recenzenta. Osobiście uważam jednak, że swoją
książką Paweł Smoleński zrobił więcej dobrego niż złego dla
postrzegania przez nas współczesnego Izraela.
*
Mam
to szczęście, że widziałam Izrael na własne oczy. Krótko i
powierzchownie, ale jednak. Wprawdzie już jadąc tam nie byłam
nastawiona ani anty-, ani pro-, jednak spodziewałam się, że kraj
otoczony zewsząd nieprzyjaźnie nastawionymi sąsiadami będzie
stosował rozmaite obostrzenia wobec obcych. Bardzo mile zaskoczyła
mnie więc otwartość izraelskiego społeczeństwa (nie dotyczy
niestety ortodoksyjnych Żydów, których nieprzyjazne spojrzenia
towarzyszyły naszemu przejazdowi przez ich dzielnicę). Może teraz
wygląda to już inaczej, ale gdy byłam tam w 2008 roku, miałam
poczucie, że przyjęto nas bardzo przyjaźnie.
Pojechaliśmy
wtedy na dwutygodniowy urlop 7 na 7, czyli tydzień byczenia się na
egipskiej plaży i tydzień zwiedzania Izraela właśnie. Przełom
stycznia i lutego na naszej półkuli to nawet w Egipcie nie
najlepszy czas na plażowanie, chyba że w takich strojach
kąpielowych, jak miały Egipcjanki.
Za
to na zwiedzanie pogoda była jak najbardziej ok, więc zamiast
smażyć się nad basenem pojechaliśmy obejrzeć Kair i piramidy
oraz klasztor św. Katarzyny.
Z pogodą i tak mieliśmy sporo
szczęścia, bo - jak nam powiedziała pilotka - tydzień przed naszym
przyjazdem w Jerozolimie śnieg leżał, sami zresztą widzieliśmy
jakieś niestopniałe jeszcze resztki. Smoleński w Balaganie też wspomina o
śniegu, tyle że Ejlacie. Krytycy jego książki m.in. zarzucają
mu, że to bzdura, bo w Ejlacie nigdy śniegu nie widziano, jednak
mnie podczas czytania nie wydało się to dziwne, ciężka
jerozolimska zima zupełnie uśpiła moją czujność.W okolicach Ejlatu nie natrafiliśmy na śnieg, lecz na kibuce i daktylowe gaje pośrodku pustyni.
A dalej już Jerozolima
Obowiązkowym
punktem wycieczki do Izraela (przynajmniej tej pierwszej) jest
oczywiście Wzgórze Świątynne, czyli miejsce niezmiernie ważne
dla trzech wielkich religii, a na nim:
Ściana
Płaczu. Kobiety i mężczyźni modlą się tu osobno,
oddzieleni płotem. Część dla kobiet (ta po prawo) jest znacznie mniejsza, a
choć kobiet w Izraelu wcale nie jest mniej niż mężczyzn tłok
panujący pod Ścianą Płaczu był tylko trochę większy niż na
części męskiej. Uwagę zwraca zróżnicowany ubiór religijnych
mężczyzn, związany z przynależnością do określonej dynastii
chasydzkiej. Kobiety ubierają się bardziej jednorodnie, zawsze
skromnie, Mężatki często noszą peruki, po ślubie golą głowy,
aby nie wydawały się dla mężów zbyt atrakcyjne, co nie
przeszkadza w płodzeniu licznego potomstwa – w Izraelu chasydzkie
rodziny są bardzo liczne, liczniejsze nawet niż arabskie (wszystkie
te informacje pochodzą od naszej pilotki).
Meczet
Al-Aksa i Kopuła na Skale. Na teren przynależny muzułmanom nie
wolno wnosić żadnego alkoholu. Wspominam o tym, bo z zakazem
wiąże się pewna historia. Otóż pilotka wspominała o zakazie
trzykrotnie; zaraz na początku wycieczki, w wieczór poprzedzający
zwiedzanie Wzgórza i wreszcie w dniu zwiedzania przed wysiadaniem z
autokaru. No ale jakby to było, żeby wszyscy się podporządkowali.
Musiał znaleźć się jakiś polski bohater, który postanowił
przemycić w torbie puszkę piwa. A jakby tego było mu mało,
otworzył tę torbę właśnie na dziedzińcu przed meczetem,
dosłownie pod nosem strażnika. Niestety, znów potwierdziło się,
że głupota nie ma skrzydeł i dzielny przemytnik nie odleciał
wolny, tylko musiał zdać się na pilotkę, by wyrwała go z rąk
rozeźlonych strażników. Tym razem mu się upiekło, ale mogło się
to skończyć zupełnie inaczej. I może powinno, bo jak można z
rozmysłem nie szanować cudzych świętych miejsc. Co byśmy
zrobili, gdyby w naszych kościołach innowiercy okazywali taki brak
szacunku?
Grób
Pański. Na podwórzec przed
świątynią można dostać się kilkoma drogami. Najpopularniejsza
wiedzie chyba przez bazar, bo idąc tamtędy mija się kolejne stacje
drogi krzyżowej i wchodzi przez główna bramę.
My jednak
przeszliśmy przez etiopski kościół.
Nie tylko na dziedzińcu, ale
i w środku świątyni atmosfera w niczym nie przypomina modlitewnego
skupienia, jakie znamy z europejskich kościołów. Po części
wynika to chyba z tego, że każdy odłam chrześcijaństwa chce i
musi mieć w świątyni swój kawałek miejsca, a nad całością
nikt nie panuje. Ale nawet gdyby był jeden gospodarz, to pewnie i
tak nie byłby w stanie zapanować nad tym cisnącym się tłumem
ludzi z aparatami fotograficznymi, zaglądających w każdy
zakamarek, czekających w olbrzymiej kolejce na wejście do
centralnego miejsca Grobu, pchających się, by poświęcić
zakupione pamiątki (święcenie nie odbywa się tak, jak u nas, ale
przez położenie ich w określonym miejscu, innym dla katolików,
innym – dla prawosławnych).
Plan
wycieczki naturalnie obejmował także inne kościoły
chrześcijańskie, ale o nich nie będę się już rozpisywać, bo i
miejsca brak, i cierpliwość czytających ten post jest już pewnie
na wyczerpaniu. No i przyznam się, że oglądając zdjęcia trochę
się pogubiłam, które jest skąd.
Zamiast
tego krótko wspomnę tylko o instytucie Jad Waszem, bo i tam
zawitaliśmy.
Spacer alejkami Ogrodu Sprawiedliwych wśród Narodów
Świata, w którym naprawdę jest masa tablic z polskimi nazwiskami.
Największe wrażenie zrobił na mnie jednak pomnik – mauzoleum
wzniesione dla upamiętnienia dzieci – ofiar Holokaustu. Surowe
wnętrze oświetla blask świec, a zwiedzaniu towarzyszy odczytywana
cicho lista ofiar: imię, nazwisko, wiek i kraj pochodzenia: nazwiska
nie powtarzają się przez kilka dni, w Holokauście zginęło
półtora miliona dzieci.
Ale
nie myślcie sobie, że wycieczka do Izraela, to tylko miejsca
poświęcone religii i martyrologii, bo bywały i takie bardziej
rozrywkowe. Nie, nie dyskoteka, a jeśli już to we własnym
zakresie. Był za to pobyt nad rzeka Jordan,
i całkiem przyjemny rejs po jeziorze Genezaret,
a
kąpiel w Morzu Martwym to po prostu niezapomniane i
nieporównywalne z niczym przeżycie.
Najpierw dla urody należy
wysmarować się błockiem, trochę odczekać, a później – hop do
wody. Zanurzyć się nie można i to nie tylko dlatego, że woda
wypiera, ale też dlatego, że trzeba uważać, aby nie dostała się
do ust. Nie udało mi się tego uniknąć i zapewniam, że tego
obrzydliwego smaku nie zapomnę nigdy. Ale nawet to nie jest w stanie
zepsuć frajdy z kąpieli. Tam naprawdę można by położyć się na
powierzchni wody i czytać gazetę.
*
No
i znów tekst wyszedł mi długachny, choć starałam się pisać
skrótowo i ścięłam parę fragmentów. Ciekawe, czy ktoś
przeczyta go w całości, czy raczej zaglądający tu poprzestaną na
obejrzeniu zdjęć i zerknięciu na finał. A jaki jest finał?
Powinnam
polecić przeczytanie książki albo odwiedzenie Izraela tym, którzy
go jeszcze nie widzieli, a najlepiej jedno i drugie. Mnie się
książka podobała, gdy ją czytałam, ale później przekonałam
się, że nie jest doskonała. Zobaczenie Izraela to niezapomniane
przeżycie, jednak teraz w regionie zrobiło się znacznie mniej
bezpiecznie niż wtedy, gdy ja tam pojechałam. Lepiej więc nie będę
niczego polecać, każdy sam wie, co będzie dla niego dobre.