poniedziałek, 20 lutego 2012

Dzienniki kołymskie

Jacek Hugo-Bader
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011
319 stron

Ocena 6/6

Zaraz na wstępie powiem, że bardzo lubię sposób opisywania świata przez JH-B. Wszystko mi w jego reportażach pasuje: strona świata, sposób traktowania ludzi, o których pisze i wreszcie język, jakiego używa. Zachwyca mnie, że potrafi zbratać się z każdym, naciągnąć na zwierzenia i wyłuskać interesujące historie tam, gdzie kto inny widziałby tylko pospolitość. A przecież w każdym człowieku jest coś niezwykłego, choć czasami trzeba umieć to z niego wydobyć. I dla mnie Pan Jacek Hugo-Bader jest mistrzem w opisywaniu nie krajów, nie zjawisk ani problemów (choć i to znajdziemy w jego książkach), ale ludzi właśnie, tych zwyczajnych, spotykanych po drodze, typowych-nietypowych „ruskich”.

W 2010 roku Jacek Hugo-Bader wybrał się na Kołymę. Jego celem było:
„zobaczyć, jak się żyje w takim miejscu, na takim cmentarzu. Najdłuższym. Można się tu kochać, śmiać, krzyczeć z radości? A jak tu się płacze, płodzi i wychowuje dzieci, zarabia, pije wódkę, umiera? O tym chcę pisać. I o tym, co tu jedzą, jak płuczą złoto, pieką chleb, modlą się, leczą, marzą, walczą, tłuką po mordach…
Gdy ląduję, w aeroporcie pod Magadanem czytam wielki napis: WITAJCIE NA KOŁYMIE – W ZŁOTYM SERCU ROSJI.”1
Trasa podróży wiedzie z Magadanu do Jakucka. Początkowo miało być motocyklem, ale nie wyszło. Zamiast tego jest autostop – ciężarówki, osobowe, czasami pieszo, byle do przodu, bo czas goni, bo zimą przestają kursować promy przez rzeki.

Kołyma, wiadomo z czym się kojarzy. Jej ponurą sławę świat poznał dzięki książkom Aleksandra Sołżenicyna, Anne Applebaum, Warłama Szłamowa. Jacek Hugo-Bader nie zamierza pisać o przeszłości, ale przecież w takim miejscu nie sposób uciec od wspominania tamtych czasów, od tragizmu kołymskich obozów śmierci, które tylko tym różniły się od hitlerowskich, że pieców nie było. To porównanie, za które Warłam Szałamow, więzień gułagu i autor Opowiadań kołymskich, dostał dodatkowe dziesięć lat odsiadki. Jego opowiadania towarzyszą Hugo-Baderowi w podróży, powołuje się na nie i w dziennik wplata ich fragmenty. I choć celem nie jest wyprawa w przeszłość, ale teraźniejszość, nie byłby prawdziwym reporterem, żeby nie pójść do tych, co jeszcze żyją i pamiętają tamte czasy, bo może to już ostatni moment, żeby dowiedzieć się, co przeżyli, co było ich udziałem.

Po kilku dniach spędzonych w Magadanie z ulgą opuszcza to
„Dziwne, zahibernowane przez morderczy kołymski klimat sowieckie ponuractwo, (…) którego już w Rosji prawie nie ma. Ludzie wkurzeni, opryskliwi, ponurzy, smutni i ledwo odwarkujący na każde pytanie. A poproś o co! Jacy potwornie nieszczęśliwi. Nawet młodzi to mają.”2
i rusza na Trasę, w kierunku Jakucka. Na Trasie ludzie są już inni, życzliwi, serdeczni:
„Każde spotkanie z człowiekiem na Trasie to teraz czysta przyjemność, a przydrożne bary po prostu uwielbiam. (…) Mogę godzinami w nich siedzieć i gapić się na te zwyczajne, prawdziwe, szczere gęby, na ludzi tajgi w panterkach, na szoferaków z upapranymi smarem łapami (techniczny brud to nie brud – mówią), pokręconych przez reumatyzm poszukiwaczy złota.”3

A więc gapi się, słucha i zbiera ich historie, czasem prawdziwe, czasem zmyślone, bo  to taki syndrom paputczika4opowiadanie może mieć dwie postaci. Przypadkowemu człowiekowi spotkanemu po drodze albo szczerze opowiada się o swoim życiu, o wszystkim, co wstydliwe, co boli, czego nie powie się nawet bliskim, a obcemu tak, bo nie ma strachu, że nieznajomy zdradzi tajemnice. Ale można i zupełnie odwrotnie, można nazmyślać, co się tylko chce, marzyć i fantazjować, bo obcy nie ma szans, żeby wytknąć kłamstwo. Inna sprawa, że jednemu przypadkowemu człowiekowi się opowiada, a innemu nie. Jackowi Hugo-Baderowi opowiadają.

I takimi zasłyszanymi historiami – bardziej lub mniej zaskakującymi, prawdopodobnymi, albo i nie - najeżony jest dziennik z podróży JH-B po Kołymie. Tyle, że aby je usłyszeć, trzeba równo pić, prawie codziennie i prawie z każdym, bo bez wódki nie będzie rozmowy, nie będzie tych fascynujących opowieści. Jak choćby ta o córce Jeżowa, kata Rosji, czy ta o Wołodii zwanym „Dziadem”. O Juriju, co ma dwie żony, po jednej na każdym końcu trasy. O młodziutkiej żonie Andrieja, zabitej przez szamana, bo nie dorosła to tego, żeby o nim film robić i o towarzyszce Ninie, jak pierwszy raz piła spirytus. Albo o krzyżowcu Wołodii, którego przed śmiercią na nieznaną lekarzom chorobę uratowało stawianie krzyży na cmentarzach zeków.
Krzyżowiec Władimir to jeden z nielicznych mieszkańców Kołymy, który chce wiedzieć i pamiętać, co się tu działo przed laty. Większość nie chce – dla nas, Polaków, to dziwne i trudno zrozumiale podejście:
„Jak miejscowi mogą nie wiedzieć, gdzie coś takiego było?! Dlaczego ich to kompletnie nie obchodzi? Dlaczego tego nie chronią? (…) O tym powinni uczyć w tutejszych szkołach, bo na Kołymie każda szkoła jest koło jakiegoś byłego obozu. Tam siedzieli i umierali niewinni ludzie, ich dziadkowie, a tuż za łagrowym pogorzeliskiem ogródki działkowe pompejczyków, mieszkańców Miaundży.”5
Gdzieś tam, w opowieściach o zamrożonych osadach, o ludziach, którzy dziś mieszkają na Kołymie, bo albo gdzie indziej nie potrafią, albo nie mają innego wyjścia, może i można doszukać się jakiegoś wytłumaczenia, jakiejś logiki tego niepamiętania, a przynajmniej próbować zrozumieć, że oni wolą żyć jeśli nie przyszłością, to przynajmniej dniem dzisiejszym, a nie zmorami dawnych lat. Może w tym niepamiętaniu, w tej niewiedzy, ucieczce od przeszłości w świat czarów, szamanów i nieprawdopodobnych, zmyślonych historii jest odpowiedź na pytanie, z którym Jacek Hugo -Bader wyruszał na Kołymę: Jak żyć na tym wielkim cmentarzu?

*

Głośno ostatnio jest o tej książce, i dużo wpisów krytycznych, że nieścisłości, że błędy. Nie będę udawać, że tego nie czytałam. Czytałam i wypowiem się na temat krytykantów. Korektorzy się znaleźli. A to, że kilometry się nie zgadzają, a to, że rzeka w Chandydze inaczej się nazywa. Jeśli nawet tak jest, to co z tego? Jak ktoś ma takie nastawienie, to powinien encyklopedię czytać, a nie reportaże. 
Jak biorę reportaż społeczny, to nie ma dla mnie znaczenia, czy droga miała 2025, czy 2069 km, bo ja tam chcę o człowieku poczytać. I nad kilometrami to się tylko prześlizguję; ważne, że daleko było. A tak naprawdę interesuje mnie, że szoferak Jura, co tę trasę pokonuje, wierzy, że spotkał szatuna, i że Sasza musiał swojego wiernego psa w przepaść spuścić, bo do wyboru było skazać go na śmierć głodową, albo że babuszka, co zgubiła się na jagodach, dopiero drugiego dnia wyszła na teren, z którego mogła zadzwonić,ale na niej nie robiło to wrażenia, a ja bym umarła ze strachu. Czytam, żeby się przekonać, jak ich zwykłe życie różni się od mojego zwykłego życia. A że niektóre opowieści wydają się nieprawdopodobne, to cóż to za zarzut do autora. Odwrotnie – to zaleta. JH-B nie jest świadkiem tych wszystkich nieprawdopodobnych wydarzeń, on tylko wysłuchuje cudzych opowieści. 
Ileż zaufania trzeba zyskać u przypadkowego znajomego, żeby takie rzeczy usłyszeć. Moja babcia opowiadała mi kiedyś, że widziała ducha. Weszła do chałupy, a duch stał przy piecu w izbie. Opowiadała tę historię tylko bliskim, ale jakoś tak mam wrażenie, że i Hugo-Baderowi by to opowiedziała, gdyby się spotkali, bo on by to potrafił uszanować. A krytykanci mogliby się najwyżej dowiedzieć, ile metrów było od drzwi do pieca i pewnie tylko to by ich interesowało, bo piec jest, a duchów nie ma, tylko że o babci nic by im nie mówiło.
 Opisuję tę historię po to, żeby podkreślić, że w spotkaniach z drugim człowiekiem nie tylko to jest ważne, co istnieje naprawdę, ale też, albo nawet bardziej to, w co ten człowiek wierzy, bo to go bardziej definiuje i określa. A JH-B umie słuchać i szanuje opowiadacza nawet gdy wie, że historia jest z księżyca. I dlatego tak bardzo lubię jego reportaże.

Pamiętam, jak czekałam na kolejne relacje JH-B z trasy, publikowane na stronie GW, później na reportaże w Dużym Formacie. Przez to nawet książka trochę straciła, bo nie miała takiej świeżości, odkrywczości, jak wtedy, gdybym nie czytała wcześniej fragmentów. Ale przecież to nie wada książki, że autor zechciał wcześniej, przed jej wydaniem podzielić się z nami tym, co przeżył. Odwrotnie, tę relację „na żywo” w GW należy zaliczyć JH-B na plus, i to wielki.

Jedną wadę książka jednak ma, a są nią czarno-białe zdjęcia. Nie rozumiem, dlaczego nie dali kolorowych, przecież nawet w korespondencji publikowanej na stronie zdjęcia były kolorowe. A choćby z tego powodu cena była kilka złotych wyższa, to i tak Dzienniki na pewno świetnie by się sprzedawały. Szkoda, że zdecydowano inaczej.

Ale i tak książka jest super. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał, to niech jak najszybciej nadrobi to niedopatrzenie :). Za to ja muszę jak najszybciej nadrobić swoje – już zamówiłam w bibliotece Opowiadania kołymskie Szałamowa, na razie ktoś je wypożyczył, oby jak najszybciej skończył, bo już nie mogę się doczekać.

1s. 22.
2s. 50.
3s. 118.
4Paputczik – towarzysz podróży, człowiek z którym jest ci po drodze, nie tylko dosłownie, ale też w przenośni.
5s. 213.

1 komentarz:

  1. Czytałam "Białą gorączkę" i bardzo mi się podobało. Od czasu do czasu lubię przeczytać dobry reportaż. Muszę upolować tę książkę ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...