czwartek, 23 lutego 2012

Aleja samobójców

Marek Krajewski, Mariusz Czubaj
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2008
285 stron

Ocena 3,5/6

Zaczyna się obiecująco, w miarę nietypową zbrodnią. W ekskluzywnym domu starców lub, jak woli jego dyrektor, w domu seniora „Eden” zamordowany i oskalpowany zostaje jeden z pensjonariuszy. Dalej jest już gorzej, powielają się niektóre schematy zarówno z polskich kryminałów, jak i z amerykańskich filmów, aż do zakończenia, też dość nietypowego, co nie znaczy, że dobrego, a właściwie to mnie nie przypadło do gustu, bo kogoś innego może zachwycić.

Zanim jednak dojdzie do finału, trzeba przebrnąć przez cały zbiór stereotypów. Poczynając od zapoznania się z nadkomisarzem Jarosławem Paterem, jak nazywają go autorzy, albo Patrem, jak woli on sam. Niezależnie od tego, jak odmienia się jego nazwisko, Pater na miejscu zbrodni i tak okazuje się zbędny, bo sprawę przejmuje ABW. W kryminale rodem z USA w takich przypadkach niemal zawsze policja, FBI, albo co tam jeszcze istnieje, konkuruje między sobą o prowadzenie śledztwa. W Polsce i w prawdziwym życiu nigdy nie słyszałam, żeby ktoś na stałej pensji, nie uzależnionej od wyników, wyrywał kolegom robotę do wykonania. No, chyba że nazywa się Pater i pracuje w gdańskiej policji. Oczywiście jest samotny, porzucony przez żonę, co nie miała zrozumienia dla zajęcia męża, ratującego świat przed zalewem przestępczości. No i naturalnie w dochodzeniówce zarabia tak nędznie, że przed biedą z nędzą i grzebaniem po śmietnikach ratuje go tylko umiejętność trafnego obstawiania zakładów sportowych u bukmachera. 
 
A zatem nasz bohater pozytywny nadinspektor Pater nie odpuszcza, bierze prywatny urlop wypoczynkowy i cichcem postanawia rozwiązać sprawę. Ryzykując karierą zawodową, a w pewnym momencie nawet życiem szuka, docieka, omija fałszywe tropy, trafia na inne zbrodnie, bardziej lub mniej wiążące się z tą pierwszą. A w międzyczasie słucha dużo muzyki i rozpamiętuje swoje porażki sprzed trzech lat: osobistą, czyli rozpad małżeństwa oraz zawodową - niewykrycie zabójcy dwóch studentek w Jelitkowie. W tej sprawie odnosi jednak sukces, bo stosując nie zawsze konwencjonalne i nie do końca zgodne z prawem metody ustala w końcu, co się wydarzyło w domu starców, a raczej w domu seniora „Eden”.

Zakończenie jest zaskakujące, choć wydało mi się zbyt mało wiarygodne, nawet jak na fikcję literacką. Podobnie jak niektóre epizody, jakby żywcem wzięte z amerykańskich produkcji klasy B. Natomiast sam styl, jakim napisano tę powieść, jest naprawdę gładki. I to powoduje, że powieść trzyma tempo pomimo nieustannego łatania fabuły wstawkami o zespołach muzycznych i tytułami piosenek. Widać, że pod względem stylu autorzy znają się na swoim rzemiośle (a może tylko jeden z nich). 
 
Zastanawiałam się (tak trochę, nie żeby aż szukać w wywiadach), jak powstała ta książka. Żaden z autorów nie jest debiutantem, każdy z nich ma już na swoim koncie samodzielnie napisane, nawet nagradzane powieści kryminalne. Jak to się się stało, ze Aleję samobójców pisali razem? Możliwe, że każdy prowadził swój wątek, na co wskazywałoby zakończenie. Ale równie dobrze jeden mógł wymyślać, a drugi pisać. Jeśli tak było, to ten, który pisał, powinien poszukać innego pomysłodawcy, a ten, który wymyślał – natchnienia, albo innego zajęcia. Jak na takie sławy autorskie, to za mało w powieści świeżych pomysłów, a zbyt wiele tego, co znamy z innych kryminałów.

Ogólnie rzecz biorąc za samą fabułę nie oceniłabym Alei samobójców powyżej średniej, jednak sposób, w jaki powieść została napisana, powoduje, że to jednak nieco więcej niż przeciętny kryminał. Nie tylko da się czytać, ale nawet całkiem dobrze pomoże wypełnić czas w jakiś zimowy wieczór. I dlatego sięgnąłam po następną książkę o nadkomisarzu Paterze. Zwłaszcza, że Róże cmentarne pożyczyłam od kogoś pół roku temu i skoro już tak długo trzymam, to wypadało przeczytać:).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...