Swietłana
Aleksijewicz
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010
tłumaczenie: Jerzy
Czech
Czy
jest ktoś, kto jeszcze nie wie, o czym jest ta książka? Nawet,
jeśli jej nie czytał, to każdy chyba musiał o niej słyszeć. I
dobrze, bo zasługuje na to, jak mało która. Złożona z fragmentów
kobiecych wspomnień, z fragmentów kobiecego życia pokazuje wojnę
od strony, od jakiej jeszcze jej nie opisywano. Wojna to męska
rzecz, tak się przynajmniej przyjęło i funkcjonowało w
powszechnej świadomości jeszcze do niedawna. Współcześnie
kobiety służą w wielu armiach świata, w Izraelu służba wojskowa
kobiet jest obowiązkowa. Ale dawniej, choćby w II Wojnie Światowej?
Niby wiemy, że i kobiety wtedy walczyły, ale wiedza o tym
przechodziła tak trochę bokiem. Wspominało się heroizm mężczyzn,
ich przeżycia i poświęcenie. Dopiero Swietłana Aleksijewicz
pokazała ją od kobiecej strony, inną niż ta, którą znamy z
historii, literatury i filmów. Napisała ją, bo
„Wszystko, co wiemy o wojnie, powiedział nam „męski głos”. Wszyscy tkwimy w niewoli „męskich” wyobrażeń i „męskich” doznań wojennych. (…) Kobiety milczą”1
Aleksijewicz
postanowiła przerwać to milczenie i opowiedzieć światu wojnę
taką, jaką kobiety wspominają tylko w domu albo w gronie
przyjaciółek z frontu, a nie wtedy, gdy mówią oficjalnie,
publicznie, gdy „dostosowują się do męskiego szablonu”2
Zbierała
przez lata wspomnienia żołnierek i partyzantek. Początkowo szukała
tych, które walczyły, później zgłaszały się same, jedna
przekazywała wiadomość drugiej i wiele chciało opowiedzieć, co
tam przeszły, choć nie wszystkie. Niektóre nawet po latach wolały
milczeć. Z tych, które mówiły, mało która nie płakała. Także
we wspomnieniach często mówiły o łzach, ale jeszcze częściej o
mamie. Mama – jak była dumna, albo jak zabraniała, gdy zgłaszały
się na wojnę, jak za nią tęskniły. To chyba najczęściej
pojawiający się motyw. Dużo wspominają też o przyziemnych
sprawach, o codziennych trudach wynikających choćby z tego, że
armia zupełnie nie była przygotowana na żołnierki. Dostawały za
duże buty w męskich rozmiarach, męską bieliznę, przez cztery
lata nie zakładały sukienki, tylko spodnie i spodnie. A one miały
po osiemnaście, dziewiętnaście lat i chciały być piękne, mimo
grozy, mimo wojny. W okopach, w ziemiance, w polowym szpitalu albo na
okręcie: niezależnie od tego, gdzie przyszło im walczyć.
Kobieta
na wojnie kojarzy się zazwyczaj z sanitariuszką, telegrafistką,
łączniczką. A przecież służyły we wszystkich formacjach, od
lotnictwa, poprzez piechotę, kawalerię, wojska zmotoryzowane i
pancerne. Były nawet w marynarce, chociaż marynarze uważali ponoć,
że kobieta i kot na pokładzie przynoszą pecha. Walczyły też na
tyłach wroga, w partyzantce i podziemiu. Aleksijewicz postarała się
wybrać fragmenty ich wspomnień tak, by nie pominąć żadnej
formacji i pokazać ową rozmaitość kobiecych wojennych
doświadczeń, w dużej mierze determinowanych tym, gdzie przyszło
im służyć i w jaki sposób były zaangażowane w walkę. Jednak
„O czymkolwiek mówią kobiety, stale obecna jest u nich jedna myśl: wojna to przede wszystkim morderstwo, a poza tym – ciężka praca. No i także zwyczajne życie: śpiewały, zakochiwały się, kręciły papiloty...”3
Rozmówczynie
Aleksijewicz wspominają uczuciami i emocjami, zapachami, kolorami.
Zapach i kolor krwi prześladował je jeszcze długo po wojnie,
niektóre zawsze już unikały czerwonego koloru, nie były w stanie
oprawiać kurzego białego mięsa, zbyt podobnego do ludzkiego, tyle
bolesnych wspomnień przywoływało. Cierpienie jest w tych
wspomnieniach wszechobecne, nie tylko ludzkie, ale cierpienie całego
świata sponiewieranego wojną, całej natury: zwierząt, roślin. Za
to bohaterstwo występuje tam jakby mimochodem, uboczny skutek tego,
co i tak trzeba było zrobić: wyciągnąć spod ostrzału rannego,
zabić wroga.
Nie
o wszystkim jednak chcą opowiadać, choć minęło już tyle czasu.
Niektóre tematy nadal są tabu, pojawiają się w wyznaniach jednej,
może dwóch. Nie ze wstydu, a przynajmniej nie wyłącznie. Wtedy o
pewnych sprawach nie rozmawiało się, a jednak po latach potrafią
mówić, jak radziły sobie ze sprawami wynikającymi z fizjologii
płci: z menstruacją, gdy waty brakuje nawet dla rannych, z
załatwianiem potrzeb fizjologicznych, gdy wokół sami mężczyźni.
Tylko o miłości fizycznej milczą. Nic dziwnego, jeśli wziąć
pod uwagę przyjęcie, z jakim spotkały się po wojnie. Wracających
z wojny mężczyzn witano jako bohaterów, „frontowe” kobiety
często traktowane były z pogardą, inne kobiety uważały je za
dziwki, mężczyźni nie chcieli ich za żony. Wiele uwielbianych na
wojnie „siostrzyczek” po zwycięstwie pozostało samotne, choć
na wojnie marzyły o zamążpójściu i rodzeniu dzieci, w tamtych
czasach to był sens i cel życia kobiety, w sowieckiej Rosji
najważniejszy zaraz po obronie ojczyzny. Przyjęcie, z jakim się
spotkały, musiało boleć, a zachowanie mężczyzn, z którymi
walczyły ramię w ramię, pewnie bolało w dwójnasób, jak
najgorsza zdrada.
Ale
oprócz tego, co osobiste, intymne, są też rzeczy, o których nie
wypada im mówić inaczej aniżeli jest to oficjalnie przyjęte, albo
nadal boją się to robić. Nie można mówić źle o towarzyszach
broni, Stalinie ani polityce ówczesnych władz. W ich historiach
nawet najsurowszy dowódca był taki dla dobra podkomendnych,
żołnierze nie rabowali niczego we wsiach, za to ludność cywilna
dobrowolnie i z odruchu serca oddawała ostatnie ziarna zboża, a
niemieckich jeńców leczono na równi ze swoimi i dzielono się z
nimi chlebem.
Autorka
jednak na wstępie przygotowała nas na to, że nie wszystko
powinniśmy brać dosłownie, że nieraz trzeba czytać między
wierszami, z dystansem do opowieści:
„Wspomnienia nie są namiętnym, czy też beznamiętnym przekazem rzeczywistości, która zniknęła, ale powtórnymi narodzinami przeszłości, czas zaczyna wówczas biec z powrotem. Są przede wszystkim twórczością. Opowiadając, ludzie tworzą, piszą swoje życie. Czasem piszą „na nowo” albo coś „dopisują”. Tutaj trzeba uważać. Mieć się na baczności. Ale też każdy fałsz stopniowo sam się unicestwia, nie wytrzymuje sąsiedztwa obnażonej prawdy.”4
Czasami
czuje się, że pojawia się fałszywa nuta, ale prawda przeważa,
zwłaszcza tam, gdzie wojna opowiadana jest „po kobiecemu”,
zwykłymi słowami, nie gazetowymi, bo takich rzeczy nie da się
zmyślić, zresztą po co to robić: tego wszystkiego o codziennym
koszmarze, zimnie, brudzie i pracy ponad siły, o przypięciu
fiołków do bagnetu i i marzeniach, żeby wreszcie ubrać się w
sukienkę,...
Tę
książkę trzeba przeczytać, a już szczególnie powinny to zrobić
kobiety - w imię kobiecej solidarności i jako rekompensata za to,
co spotkało te wspaniałe żołnierki po wojnie, po zwycięstwie, z
którego tak się cieszyły, a gdy wreszcie je wywalczyły, zabrakło
dla nich szacunku i miejsca w pamięci rodaków. Swietłana
Aleksijewicz swoją książką przywraca należne im miejsce w
panteonie bohaterów.
1s.
9
2s.
9.
3s.
17.
4s.
10-11.
Przeczytałam i bardzo polecam. Robi wrażenie. A wojna to zło wymyślone przez mężczyzn.
OdpowiedzUsuńO tak, trudno otrząsnąć się po tej lekturze.
UsuńAle zastanawiałam się tez nad tytułem. Odwróciłam go i zastanawiałam się, ile wojna ma w sobie ze zwykłego mężczyzny.
I powiedziałabym raczej, że wojna została wymyślona przez tych, którzy sprawują władzę, że to im wyłącznie służy, a zwykli ludzie zawsze są tylko jej ofiarami.. Na pewno kobiety i mężczyźni inaczej postrzegają tragizm działań wojennych, ale czy tak bardzo różnie? Jak to by było, gdyby ktoś porwał się na napisanie książki w taki sposób, jak zrobiła to Aleksijewicz, tyle że z rozmów ze zwykłymi mężczyznami, takimi, których nikt nie pytał, czy chcą wojny. Może powstałby zupełnie inny obraz, niż ten znany nam "męski" schemat.
Był moment, że niemal na każdym blogu można było znaleźć recenzję tej książki. Niestety lektura ciągle przede mną, ale na pewno nie przejdę obojętnie obok tej publikacji. Nie przypominam sobie, bym słyszała o drugim takim zbiorze, w którym kobiety opowiadałyby o swojej roli w działaniach wojennych. Wojna jednoznacznie kojarzy się z męskimi bohaterami, o kobietach mało kto pamięta.
OdpowiedzUsuńTeż bardzo długo odkładałam lekturę tej książki, aż po recenzji Kasi - http://przerwanaksiazke.blogspot.com/2013/10/wojna-nie-ma-w-sobie-nic-z-kobiety-s.html -
Usuńpowiedziałam - dość. Tak rzadko mówi się o niektórych tematach z punktu widzenia kobiet, więc gdy pojawia się taka książka, należy ja przeczytać.
Chciałam od razu kupić, mieć natychmiast, ale okazało się, że nie ma jej w e-booku. I w księgarniach też nie było, proponowali, że mi sprowadzą - w dwóch dużych księgarniach w dużym mieście nie mieli jej na stanie, dopiero w trzeciej dorwałam ostatni egzemplarz.
To widzę, że powinnam szybko się rozejrzeć za swoim egzemplarzem skoro już jest trudny do zdobycia.
UsuńW internetowych księgarniach to chyba bez trudu można kupić. Ale nie chciałam czekać, aż przyślą, tylko mieć od razu.
UsuńWiesz, co mnie w twojej recenzji najbardziej zachęciło do lektury? Słowa ostatniego akapitu; masz rację, powinnyśmy przeczytać tę książkę!
OdpowiedzUsuńTak, jak napisałam pod komentarzem Dominiki S., gdy przyszła mi do głowy ta refleksja, sięgnęłam po nią od razu.Pojawiło mi się jakieś takie poczucie obowiązku pomieszanego z winą.
UsuńAle nawet bez takiej motywacji warto ją czytać, jest wyjątkowa.
Czytałam ją i bardzo było mi żal tych kobiet, które zaciągały się do wojska, bo szczerze wierzyły w Stalina i dobro ojczyzny, która to ojczyzna później odwróciła się do nich plecami. Zamiast bohaterkami po wojnie stały się persona non grata, straciły nierzadko nie tylko dobre imię w lokalnej społeczności, ale również zdrowie, jak i możliwość zajścia w ciążę.
OdpowiedzUsuńPrzykry los tych, które powinny być uhonorowane. Dobrze, że taka książka powstała.
Pozdrawiam
Tak, smutne jest, że tak je potraktowano.Ale i one nie walczyły po wojnie o swoje miejsce wśród bohaterów, a inni nie mieli powodów, aby pamiętać o ich zasługach, a wręcz przeciwnie - mężczyznom odbierało to pewnie pełnię zasług, a inne kobiety taż miały swój cel, żeby w kraju cierpiącym po wojnie na deficyt mężczyzn deprecjonować te, do których mogliby czuć większy sentyment z racji wspólnych przeżyć.
UsuńTo nie najlepsze miejsce na zaproszenie, ale w zakładce wyzwania nie znalazłam opcji komentarzy. Dlatego z tego z nie najlepszego miejsca zapraszam Cię do współudziału: http://tu-sie-czyta.blogspot.com/2015/05/celuj-w-zdanie-moj-debiut-wyzwaniowy.html,
OdpowiedzUsuńWidzę, że bierzesz udział w wielu wyzwaniach, ale może również moje przypadnie Ci do gustu:)
Pozdrawiam,
Sylwia
Dziękuję serdecznie. Na stały udział się nie zgłoszę, bo to by było z mojej strony nieodpowiedzialne. I tak już mi wstyd z powodu nieudziału w wyzwaniach, do których się pozgłaszałam. Ostatnio miałam półroczną przerwę w notkach na blogu, a i teraz po wznowieniu nie można nazwać tego burzą postów.
UsuńAle będę zaglądać systematycznie i jak popełnię pasujący post, to go u Ciebie odmelduję. Można tak :z doskoku"?
Co do reportażu.. Niesamowita książka. Surowy język, proste zdania, przejmujące treści. Przerażające obrazy...
OdpowiedzUsuń"Była z nami telegrafistka, która niedawno urodziła. Dziecko głodne, chce piersi... Ale matka sama jest głodna, mleka nie ma, dziecko płacze. Niemcy są tuż obok... Z psami... Jak psy usłyszą, to zginiemy wszyscy. Cała grupa, trzydzieści osób... Rozumie Pani? Zapada decyzja. Nikt nie umiał przekazać rozkazu dowódcy, ale matka sama się domyśliła. Zanurza zawiniątko z dzieckiem w wodzie i długo trzyma... Dziecko już nie krzyczy. Nic nie słychać... A my nie możemy podnieść wzroku. Ani na matkę, ani na siebie nazwajem..."
Aż zatyka...
Bardzo emocjonalnie odebrałam to, z jaką niewdzięcznością spotkały się żołnierki po wojnie. I naszła mnie taka refleksja, że walczyły za ojczyznę, a do walki o siebie i o szacunek już nie starczyło im zacięcia.
Usuń