niedziela, 15 maja 2011

Heban

Ryszard Kapuściński
Czytelnik, Warszawa 1998
343 strony

Ocena 6/6

Zawsze czytałam sporo, zwłaszcza jak na polskie normy. Reportaż odkryłam jednak (i od razu polubiłam) zaledwie kilka lat temu. To tak celem wyjaśnienia i usprawiedliwienia się, że właściwie nie znam Kapuścińskiego. Cesarza zaniechałam po kilku stronach, nie dlatego, że mi nie pasował, ale coś innego wydało mi się wtedy ciekawsze. Imperium mi się podobało, ale bez fajerwerków, a wspomnienia po nim przyćmiła Biała gorączka, ta to mnie dopiero zachwyciła. No ale skoro wszyscy, czytelnicy i reporterzy, amatorzy i fachowcy, biją pokłony przed Kapuścińskim, to pomyślałam, że warto nadal próbować. Może i ja kiedyś zobaczę w nim króla reportażu. No i stało się. Za sprawą Hebanu. Gdyby w Sèvres postanowiono umieścić wzorzec reportażu, to powinien nim zostać właśnie ten zbiór.

Heban to owoc wielokrotnych podróży i pobytów autora w Afryce, od 1958 roku aż po lata dziewięćdziesiąte. Praca w Afryce od początku była marzeniem Kapuścińskiego, poznał ten kontynent jak pewnie niewielu Białych, przejechał go ze wschodu na zachód i z powrotem. A że jego zainteresowania Afryką wykraczały daleko poza zawodowe obowiązki korespondenta, nie ograniczał się do śledzenia wydarzeń z jakiegoś dobrego hotelu w jednej z nadmorskich stolic. Pchał się wszędzie tam, gdzie coś się dzieje, w wir zamachów stanu (Zanzibar) i w pobliże wojen domowych (Stygnące piekło). Ale i tam, gdzie nie dzieje się nic, gdzie toczy się zwykłe, codzienne życie Afrykanów, na prowincję, do wiosek (Będzie święto, Dzień we wsi Abdallah Wallo) i obozów dla uchodźców (Ci ludzie, gdzie są?), do których nie prowadzą żadne cywilizowane drogi. 
 
Z jego opowieści wyłania się obraz fascynujący, egzotyczny, ale smutny, żeby nie powiedzieć beznadziejny. Bieda jest właściwie wszędzie, co tam bieda, nędza po prostu. Korupcja we wszystkich odwiedzonych przez niego krajach jest powszechna, władza kojarzy się tam ludziom z prawem do napchania sobie prywatnych kieszeni, więc szanse na zakończenie walk o władzę i na prawdziwą demokratyzację życia politycznego są nikłe. W takich warunkach jakakolwiek pomoc materialna z zewnątrz tylko w niewielkim procencie trafia do najbardziej potrzebujących, rozkradana przez rządzących i ich wojska. I nie widać perspektyw na poprawę tej sytuacji. 

Reportaże zebrane w Hebanie to jednak nie tylko zapis tego, co autor widział i czego sam doświadczył. Kapuściński pisze w nich też o historii i polityce. Dzieli się z czytelnikiem swoimi przemyśleniami na temat przyczyn tego, jak wygląda afrykańska współczesność i powodów, dla których Afrykańczycy są, jacy są. Byłoby bardzo na wyrost powiedzieć, że można dzięki niemu poznać Afrykę, z jej różnorodnością ludzi, zwyczajów, wierzeń. Natomiast stwierdzenie, że bardzo ją czytelnikowi przybliża i pomaga zrozumieć, wydaje mi się jak najbardziej uprawnione. Po lekturze Hebanu czytelnik, który dotąd opierał się tylko na pokutujących u nas mitach, inaczej patrzy na ten kontynent, a przede wszystkim na jego rdzennych mieszkańców. 
 
Kapuściński dostrzega i docenia codzienną krzątaninę tych ludzi, ich nieustającą walkę o przetrwanie, Rozumie, że pracują powoli nie z lenistwa, ale dlatego, że w tropikalnym klimacie nadmierny wysiłek może być zabójczy, zwłaszcza dla niedożywionego i trawionego malarią człowieka. On zdaje sobie sprawę, że nędzarze, którzy żyją z pomocy Zachodu, nie robią tego z niechęci do pracy, tylko nie mają innego wyjścia. Gdy raz popadli w nędzę, bo susza zabiła ich stada, nigdy się z tej nędzy nie wydobędą, nie mają szans na odtworzenie utraconego dobytku. A jeśli nie są zbyt osłabieni chorobą, niedożywieniem, pragnieniem i jeśli znajdą jakiekolwiek zajęcie, to pracują. Bywa, że kradną, nawet nierzadko, ale i to Kapuściński stara się usprawiedliwić. Choć trudno rozgrzeszyć złodzieja, nawet głodnego, który okrada równego sobie nędzarza z ostatniej cennej rzeczy: jedynego garnka albo koszuli. Zwłaszcza gdy ten garnek albo koszula decydowały o przeżyciu. Tłumaczy nam kulturę Afrykanów, ich sposób myślenia i system wartości, jak choćby system wymiany, dla nas nie zawsze zrozumiały. My oczekujemy równorzędności wymienianych dóbr, podczas gdy dla nich wartości symboliczne (poświęcona nam uwaga, udzielana informacja) są wymienialne na dobra materialne i vice versa - to nie żadne naciąganie, tylko uczciwa, honorowa wymiana. Dużo miejsca poświęca też na wyjaśnienie roli więzi społecznych w życiu Afrykańczyków i wynikających z tego obowiązków wobec członków klanu; powiązania rodzinne mają większy wpływ na ich wzajemne stosunki niż osobiste emocje i uczucia.

Dzięki pasji Kapuścińskiego i jego dążeniu do zobaczenia prawdziwego oblicza Afryki, dzięki świetnemu zmysłowi obserwacji i umiejętności przelania tego na papier możemy przenieść się w miejsca, do których sami pewnie nigdy byśmy nie dotarli. A gdyby jednak, jakimś cudem, nie dając się pokonać upałowi, robactwu i podłym warunkom bytowym, to i tak nie wiadomo, czy dostrzeglibyśmy i zrozumieli te wszystkie sceny z życia Czarnych, które Kapuściński podaje „na tacy”. 

Kiedyś w jednym z odcinków Boso przez świat Cejrowski powiedział, że każdy może spakować się i ruszyć tam, gdzie i on, zamiast marudzić, jak to mu, Cejrowskiemu, zazdrości. Owszem, może. Tak jak może nauczyć się grać w piłkę, albo świetnie tańczyć na lodzie, zamiast oglądać to w telewizji. Absolutna większość z nas tego jednak nie robi, z różnych powodów nie realizujemy takich marzeń. Zresztą one dużo lepiej wyglądają jako marzenia właśnie, jeszcze lepiej jako wspomnienia, ale w czasie, gdy się spełniają, są często pasmem trudów, niewygód i czasem nudy. Piszę to z własnego doświadczenia, absolutnie nieporównywalnego wprawdzie z przeżyciami takich wytrawnych podróżników, jak wyżej wspomniani, bo podróżuję duuużo mniej, znacznie wygodniej i bardziej beztrosko od nich. Jednak nawet wyjazdy z organizatorem nie są wolne od długich godzin oczekiwania, monotonnych krajobrazów w podróży, uczucia obcości w egzotycznym kraju. I nie ma co udawać, że jest inaczej. Gdy jadę, znajomi też mi mówią, jak to mam fajnie, ale sami wolą nad morze, najdalej do kurortu w Egipcie. Nie krytykuję ich bynajmniej, bo ja też nie wszędzie bym się wybrała. Każdy z nas ma jakąś granicę, poza którą się nie ruszy. Ale za sprawą takich ludzi jak Ryszard Kapuściński, możemy sobie poczytać o miejscach dla nas niedostępnych. To oni się za nas pocą, oni umierają z pragnienia, to ich gryzie robactwo i to oni ryzykują złapanie tropikalnej choroby. I za to właśnie ich uwielbiamy i podziwiamy.

1 komentarz:

  1. Mam w swojej bibliotece parę tomów książek Kapuścińskiego, który jest mi na swój sposób bliski gdyż uczestniczyłem w jego pogrzebie. Książki sobie leżą na półce, ale raczej jeszcze poczekają na swoją kolej...

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...