sobota, 14 lipca 2012

Wypalanie traw


Wojciech Jagielski
Wydawnictwo Znak, Kraków 2012
304 strony


„Wypalanie traw to trochę takie pożegnanie z czasem, który upłynął, i wszystkim, co się w nim wydarzyło. Zamykamy to, zostawiamy za sobą i szykujemy się na to, co nowego przyniesie nam życie (…). To jak rytuał oczyszczania, który ma przynosić nadzieję, Ale zdarza się, że przeradza się w dymną zasłonę, skrywającą śmiertelne zagrożenie.”1
Te słowa Raymonda Boardmana, jednego z bohaterów Wypalania traw, są właściwie kwintesencją opowieści Wojciecha Jagielskiego o upadku systemu segregacji rasowej w RPA. Opowieści o zmianach, na jakie jedni czekali z utęsknieniem i nadzieją, a inni robili wszystko, aby im zapobiec. I o tym, że zmiany nie zadowoliły nikogo. Rozczarowały tych, którzy oczekiwali poprawy losu, a tymczasem zmieniło się nic. Za to według beneficjentów dotychczasowego systemu zmieniło się wszystko.

Ventersdorp, burskie miasteczko na stepie Transwalu, przez lata było ostatnią ostoją apartheidu, opierającą się przemianom, jakie następowały w całej Republice Południowej Afryki. I twierdzą Eugena Terre'Blanche'a, charyzmatycznego przywódcy Burów przeciwstawiających się nowym porządkom. Wraz z wygraniem wyborów przez Nelsona Mandelę i Afrykański Kongres Narodowy do władzy doszli czarni mieszkańcy RPA, w pierwszych w życiu wyborach wybierali swoich przedstawicieli: prezydenta, burmistrzów, radnych. W Ventersdorpie także wybrano czarnego burmistrza, czarnych radnych. Jednak przejęcie przez nich władzy było tylko pozorne, dalej niekwestionowanym, samozwańczym królem miasteczka pozostał Terre'Blanche.
„Biali potrzebowali go, by brał na siebie ich uprzedzenia, także te najgłębiej skrywane, usprawiedliwiał je, zdejmował z nich piętno wstydu i zła, uwalniał od poczucia winy i strachu przed osamotnieniem. Ale najwyraźniej potrzebowali go też czarni, a przynajmniej ci, którzy w imieniu czarnych i z ich wyboru sprawowali w miasteczku władzę. Każdym swoim uczynkiem, każdym słowem, nawet samym istnieniem służył im za rozgrzeszenie błędów, opieszałości i zaniechań. I wygodna wymówkę dla ich niechęci, by wprowadzać wielką zmianę, którą obiecywali.”2
Stojąc na czele Afrykanerskiego Ruchu Oporu zyskał sławę w całym kraju i stał się postrachem bardziej może nawet dla białych - Anglików i burskich zdrajców, jak nazywał tych, którzy opowiadali się za zniesieniem apartheidu – niż dla czarnych. On sam nie uważał się zresztą za rasistę, a jedynie za zwolennika starego porządku, według którego każdy ma żyć osobno, biali, czarni, Burowie, Anglicy, Hindusi. A kiedy już przekonał się, że nie wygra, ograniczył walkę do żądań wydzielenia dla Burów odrębnego państwa na terenach Transwalu. Nie przebierał w środkach, jego afrykanerska armia to nie byli zwykli zadymiarze, nie były im obce akty przemocy, a nawet zabójstwa. Jednak wodzowi długo udawało się wykpić od odpowiedzialności najwyżej grzywną. W końcu trafił do więzienia, opuszczał je jednak jako bohater, może nie dla wszystkich, ale dla białych mieszkańców Ventersdorpu na pewno. Tu nadal był wodzem, panem, tu nadal mógł wszystko. Do czasu.
4 kwietnia 2010 roku Eugene Terry'Blanche został zabity na swojej rodzinnej farmie pod Ventersdorpem. Nie zginął z rąk przeciwników politycznych, nie zginął w walce ani za swoje idee. Zatłukło go metalowym prętem dwóch czarnych robotników, którym był winien pieniądze.
„Ku zdziwieniu policjantów, zabójcy nawet nie próbowali uciekać, nie zmyli z siebie krwi ofiary. Spokojni i pogodzeni z losem, przyznali się do wszystkiego, jakby uważając, że postąpili sprawiedliwie, że to im stała się krzywda. Choć dopuścili się zbrodni, byli jej ofiarami na równi z tym, którego zabili.
Nie spodziewali się kary, raczej nagrody”3

W swym fabularyzowanym reportażu Wojciech Jagielski w pasjonujący sposób przybliża czytelnikowi historię RPA i dzieje południowoafrykańskiego systemu segregacji rasowej. W tym kraju przez dziesięciolecia miejsce jednostki w społeczeństwie, jej rolę, szanse na przyszłość wyznaczał zapis dokonywany tuż po urodzeniu w Wielkiej Księdze Rejestru. To on decydował, gdzie kto ma mieszkać, pracować, kogo może kochać. Mógł być przepustką do lepszego życia albo wyrokiem skazującym na nędzę. Nad przestrzeganiem rozdziału między rasami czuwały zastępy policjantów, a złamanie zakazów groziło surowymi karami zarówno czarnym, jak i białym. To było jedyne, w czym byli sobie równi. Władza i podporządkowanie, bogactwo i nędza rozdzielone były już według przynależności rasowej.
Przemiany dla białych oznaczały utratę uprzywilejowanej pozycji, a dla czarnych nie tylko nadzieję na polepszenie losu, ale może nawet na wzięcie odwetu za lata poniżeń. Wypalanie traw opowiada, co te przemiany tak naprawdę przyniosły. 
 
Wojciech Jagielski to dla mnie jeden z najlepszych naszych reporterów. Bardzo mi odpowiada, że nie ogranicza się jedynie do przedstawienia niektórych zjawisk, wycinków rzeczywistości z kraju, o którym pisze, lecz ukazuje go całościowo, wprowadzając czytelnika w temat od podstaw. A do tego zagadnienia, które podejmuje, choć odnoszą się do konkretnego czasu i miejsca, mają wymiar uniwersalny. Pod tym względem jego książki są podobne.
Podoba mi się też sposób, w jaki Jagielski pisze, to, że jego reportaż ma postać nieco fabularyzowaną. W Wypalaniu traw poszedł w tym kierunku najdalej, jak dotąd. Właściwie można by zastanawiać się, czy książka ma w sobie więcej z powieści, czy z non-fiction. Jego bohaterowie, to ludzie żyjący naprawdę, wydarzenia, o których pisze, są autentyczne, ale książka posiada fabułę, a szczegółowość przeżyć występujących w niej postaci, pewna intymność ich wrażeń, myśli, bliższa jest jednak literaturze fikcji niż faktu. Jednakże owa powieściowa forma książki w żadnej mierze nie odbiera opisowi wiarygodności, za to w wysokim stopniu podnosi jej atrakcyjność. 
 
1s. 260.
2s. 268.
3s. 27.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...