Paulina Sołowianiuk
Wydawnictwo ISKRY, Warszawa 2011
255 stron
Wyobrażam
sobie, że pisanie biografii osoby, która dawno już nie żyje, to
spore wyzwanie dla autora. Odtwarzanie i składanie w całość
czyjejś przeszłości z tego, co po sobie zostawił, musi być
mozolną robotą. Zwłaszcza, gdy brakuje informacji o całych
latach, a te, które pozostały są niepełne lub co gorsza wzajemnie
sprzeczne, wykluczające się.
Paulina
Sołowianiuk nie miała łatwego zadania, bo nie dość, że o wielu
latach z życia Izabeli Czajki-Stachowicz nie zachowały się żadne
materiały, które mogłyby posłużyć za źródło wiedzy, to w
dodatku część z tych, do których autorce udało się dotrzeć,
zawiera informacje wzajemnie sprzeczne, wykluczające się.
Dodatkowym utrudnieniem musiała być skłonność Czajki do
konfabulacji, zmyśleń, wyolbrzymień, przez co zarówno jej
twórczość, mająca bezsprzecznie cechy autobiograficzne, jak i
wspomnienia tych, co Czajkę znali, nie mogły być odbierane przez
biografkę za pewnik, ale musiały zostać poddane krytycznej
analizie. Uwzględniając trudności, na jakie napotkała Paulina
Sołowianiuk, trzeba przyznać, że poradziła sobie całkiem nieźle
i na miarę tego, co było możliwe, sprostała wyzwaniu.
Kim
właściwie była Izabela Czajka-Stachowicz i czym zasłużyła sobie
na dwie pełne, książkowe biografie1?
Urodziła
się prawdopodobnie w 1898, natomiast miejsce urodzenia jest dziś
właściwie niemożliwe do ustalenia, ona sama wymieniała trzy
różne; Mińsk Mazowiecki, Warszawę i Sosnowiec. Pochodziła z
majętnej rodziny spolszczonych Żydów, zaliczanych do klasy
burżuazyjnej. Jej ojciec, Wilhelm Szwarc był cenionym inżynierem
metalurgiem, przyrodnim bratankiem żydowskiego myśliciela, erudyty,
zwolennika asymilacji i europeizacji Żydów – Izuchera Szwarca.
Zachowane źródła zdają się wskazywać na niezbyt dobre relacje
Beli z matką i silny związek uczuciowy z ojcem, któremu
zawdzięczała wychowanie na kobietę niezależną, przebojową,
wyemancypowaną.
Izabela
Szwarc odebrała staranne wykształcenie, studiowała na Wydziale
Filozoficznym Uniwersytetu Warszawskiego u takich sław, jak Tadeusz
Kotarbiński czy Władysław Tatarkiewicz oraz na uniwersytecie w
Berlinie. W młodości (ale i również później) sympatyzowała z
ruchem socjalistycznym, choć oficjalnie nie należała do partii
socjalistycznej. Pierwsze małżeństwo zawarła właśnie z
socjalistą Aleksandrem Hertzem, wyszła za niego wbrew woli rodziców
(zwłaszcza ojca). Po latach Bela opisała poznanie Hertza w Królu
węży i salamandrze, a okres małżeństwa z nim w Małżeństwie
po raz pierwszy. Decyzja o ślubie nie okazała się szczęśliwa
dla żadnego z małżonków, związek rozpadł się po kilku latach.
W
1925 roku w Paryżu Bela ponownie wyszła za mąż, za wziętego
architekta Jerzego Gelbarda. Drugie małżeństwo oparte było na
wzajemnej tolerancji i daleko posuniętej swobodzie małżonków;
oboje miewali liczne romanse, a nawet długoletnie pozamałżeńskie
związki, co nie przeszkadzało im pozostawać w przyjaźni, a Beli –
korzystać w sposób nieograniczony z pieniędzy męża.
Przed
wojną Izabela Gelbard była raczej kimś w rodzaju ówczesnej
celebrytki, niż osobą znaną z własnej twórczości, była takim
żeńskim odpowiednikiem Franciszka Fiszera (choć na skromniejszą
skalę i w innym stylu), z którym zresztą łączyła ją
wieloletnia zażyłość. W młodości brylowała wśród
artystycznej bohemy na paryskim Montparnassie i w warszawskich
kawiarniach, w których lubili spotykać się znani artyści;
skamandryci, kwadryganci i wielu, wielu innych. Była ich muzą,
przyjaciółką i kochanką, ich mecenaską i opiekunką, Helą Bertz
z Pożegnania jesieni Witkacego, panną Leopard ze Wspólnego
pokoju Uniłowskiego.
W
1937 roku debiutowała wydaną pod pseudonimem Iza Bell skromną
książeczką Moja podróż: Szlakiem Południa, stanowiącą
„relację” z podróży odbytej SM Batory w jego pierwszym rejsie
i już wtedy zaserwowała czytelnikom próbkę stylu, któremu
pozostała wierna we wszystkich swoich książkach:
„Fantazmaty, mające za matkę jej zawsze galopem pędzącą wyobraźnię, spozierały na czytelników z każdego niemal akapitu. Iza Bell kazała wierzyć odbiorcom, że w Hiszpanii spotkała się z Don Kichotem, a w Maroku została kochanką sułtana. Książka nie była rzecz jasna pozycją głośną, nawet wielu przyjaciół Izabeli nie zapoznało się z jej treścią. Ale Gelbardowa odniosła swego rodzaju sukces: już nie była wyłącznie bohaterką cudzych powieści – stała się również bohaterką swej własnej baśni.”2
Ten
szczęśliwy dla niej okres przerwała okupacja. Wojenne losy Izabeli
nie są jednoznaczne i do końca znane. Wprawdzie część tego czasu
ona sama opisała w książce Ocalił mnie kowal, jednak inne
źródła wskazują na to, że nie jest to opowieść wierna, co
zresztą charakterystyczne dla całej jej twórczości, zarówno
powieściowej, jak i publicystycznej. Pewne jest, że przebywała w
getcie, że prowadziła w nim elitarną literacką kawiarnię oraz,
że z niego uciekła i przez lata okupacji ukrywała się pod
nazwiskiem Czajka, które po wojnie stało się jej literackim
pseudonimem. Trafiła ponoć do ludowej partyzantki, później
została porucznikiem Milicji Obywatelskiej. Pomagała w
poszukiwaniach skarbów kultury wywiezionych przez okupanta.
Nawiązane w okresie „milicyjnej kariery” kontakty zaowocowały
możliwościami wstawiania się za ludźmi aresztowanymi i
prześladowanymi przez UB; w tej dziedzinie wykazywała się wielką
odwagą, czasami wręcz brawurą.
Po
wojnie wyszła za mąż po raz trzeci (Jerzy Gelbard zginął w
obozie w Majdanku). Wraz z mężem Władysławem Stachowiczem
zamieszkała w Warszawie, odnowiła część dawnych przyjaźni z
kręgów artystycznych (m.in. z Gałczyńskimi), podróżowała do
rodziny i znajomych, którzy po wojnie odnaleźli się za granicą:
do siostry we Francji, do kuzynów w Ameryce Południowej (odwiedziła
tam m.in. Gombrowicza). Podróże te opisywała w charakterystyczny
dla siebie, pełen konfabulacji sposób w „Przekroju”, gdzie
miała stałą rubrykę.
Pod
koniec lat pięćdziesiątych i w latach sześćdziesiątych wydała
kilka książek inspirowanych własną przeszłością, utrzymanych
typowym dla niej stylu, którego próbkę dała już w debiucie z 37
roku. Powieści te były wątpliwej wartości literackiej, zarówno
według krytyków, jak i według jej przyjaciół i osoby
niewątpliwie jej przychylne. Ona sama dobrze zdawała sobie sprawę,
że jej książkom daleko do arcydzieł:
„Czajka na piękne pisanie się nie siliła. Przy byle okazji wyrażała zdziwienie swoją popularnością, i nie była to chyba wyłącznie kokieteria. Możliwość pisania, dzielenia się z czytelnikami tworzonym przez siebie światem, kolorowym i magicznym miejscami, traktowała jako dar. Dzięki niemu i ona sama trwać mogła w lepszym, dalekim od siermiężności i powinności świecie. Ceną tego było fantazjowanie i skłonność do hiperbolizacji, które jako dominującą w jej pisarstwie metodę twórczą doskonale sparodiował Antoni Marianowicz w tekście pod tytułem Izabela Czajka – Byłam Rudolfem Valentino”3
Pomimo
owego „rozmachu”, z jakim opisywała rzeczywistość, a może
właśnie dlatego zarówno powieści, jak i rubryka w „Przekroju”
cieszyły się dużą poczytnością, która nie przekładała się
jednak na pieniądze. Zachowały się jej pisane do ZLP prośby o
zapomogi, które świadczą o tym, że nieustannie borykała się z
kłopotami finansowymi, że brakowało jej na podstawowe wydatki: na
jedzenie i mieszkanie.
Nadchodził
rok 1968, a wraz z nim strach przed nasilającymi się nastrojami
ksenofobicznymi, antysemickimi i powodowana nimi fala wyjazdów z
kraju polskich Żydów. Czajka od dawna namawiana do osiedlenia się
gdzieś zagranicą, powiedziała ponoć, że jest za stara, aby
szukać sobie cmentarza poza krajem. Umarła w biedzie 11 grudnia
1969 roku.
Pozostało
po niej kilka (do dziś czytywanych, a nawet niedawno wznowionych)
książek i trochę publikacji w gazetach.
Dzięki książce
Pauliny Sołowianiuk pozostało też po Izabeli Czajce-Stachowicz
wspomnienie o nieprzeciętnej, żywiołowej, spontanicznej i pięknej
kobiecie, która inspirowała największych artystów, która przez
całe życie obracała się w świecie radosnym i beztroskim. A gdy
otaczająca ją rzeczywistość nie przystawała do oczekiwań,
zastępowała ją pogodnym i szczęśliwym światem, tworzonym w
wyobraźni. Nie chciała pamiętać tego, co było złe, podłe,
upokarzające, nie chciała wracać do traumy czasu okupacji, wolała
stworzyć w to miejsce swój własny, wymyślony, cudowny. To stąd
zapewne brały się pełne zmyśleń i nieprawdopodobieństw, aż do
naiwności, fabuły jej powieści, pełne niewiele wnoszącego
słowotoku, „takiego ple-ple” (jak to nazwał Józef Hen) z jej
osobistego życia. I choć ten sposób pisania przysporzył jej
zapewne rzesze czytelników, to jednak nie wyniósł jej na literacki
Olimp. Nawet dawniej, a tym bardziej dziś czytelnicy muszą
podchodzić do jej pisarstwa z rezerwą.
Tym większa zasługa
Pauliny Sołowianiuk, bo napisana przez nią biografia pozwala nam
zobaczyć na życie Czajki-Stachowicz w zupełnie innym świetle niż
przez pryzmat jej własnej niby autobiograficznej twórczości.
1
Pierwsza
biografia, to książka Krystyny Kolińskiej
Szatańska księżniczka:
Opowieść o Izabeli Czajce-Stachowicz 1992, Krajowa Agencja
Wydawnicza
2Paulina
Sołowianiuk, Ta piękna mitomanka: O Izabeli Czajce-Stachowicz,
Warszawa 2011, s.106-107
Co prawda o Izabeli wiem tyle, ile przeczytałam w Twojej recenzji, ale z przyjemnością zapoznałaby się z tą książką. O ciekawych ludziach zawsze warto wiedzieć więcej.
OdpowiedzUsuńOstatnio wznowiono kilka książek Czajki, na blogach pojawiło się nawet trochę pozytywnych recenzji, ale po lekturze "Króla węży i salamandry" raczej sobie daruję. Natomiast "Tę piękną mitomankę" można przeczytać, nawet jeśli nie dla samej Izabeli Stachowicz, to dla epizodów z życia innych pisarzy, którzy są tam wspomniani: Gombrowicz, Gałczyński, Tuwim...
UsuńDla mnie to must have, bo lubię takie książki, a ten okres był bardzo ciekawy, jak i sama postać, o któej do niedawna nic nie wiedziałam, a książek nie czytałam. Nic to, nadrobię
OdpowiedzUsuńTeż uważam, że ten okres jest ciekawy. Zarówno sama Czajka, jak i wiele pojawiających się w jej biografii postaci, to osoby nietuzinkowe. A jeśli w dodatku lubisz tego rodzaju książki, jak pamiętniki, wspomnienia, biografie, to sądzę, że nie będziesz zawiedziona.
Usuń