niedziela, 19 stycznia 2014

Żółte ptaki

Kevin Powers
Wydawnictwo Insignis Media. Kraków 2013
tłumaczenie: Michał Strąkow
e-book

Rzadko się zdarza, aby literacki debiut od razu zyskiwał rozgłos i bywał nagradzany prestiżowymi nagrodami. A debiut Kevina Powersa nie dość, że dostrzeżony, nagrodzony, to jeszcze uznany został za klasyk literatury wojennej. Podobno warto debiutować na temat sobie znany, sięgać do własnych doświadczeń. Autor zastosował się do tej reguły, opisał czas i miejsca, które znał, bo brał udział w walkach w Iraku o miasto Tal Afar (powieściowe Al Tafar). A choć brak danych po temu, by sądzić, że powieść zawiera wątki (auto)biograficzne, to jednak mamy pewność, że na własnej skórze doświadczył, jak ta wojna wyglądała w rzeczywistości.

Sama fabuła nie poraża oryginalnością. Oto dwóch chłopców wyrusza na wojnę do Iraku. Tuż przed wyjazdem Bart obiecuje matce Murpha, że przywiezie go z powrotem. Z wojny wróci jednak tylko jeden z nich. O tym, że Murph w Iraku zginął, wiemy od początku. Z opowieści Barta stopniowo dowiadujemy się, jak do tego doszło i co się tam stało.

Nie fabuła stanowi jednak o poziomie tej książki i raczej nie ona uczyniła z Żółtych ptaków światowy bestseller. Powers oferuje o wiele więcej, aniżeli akcję. A choć w jego książce nie brak mocnych scen, to jednak od książek akcji o dzielnych Amerykanach wyzwalających Irakijczyków z niewoli irackiej powieść tę dzieli mentalna przepaść.  Od tego, co dzieje się na zewnątrz, ważniejsze i ciekawsze jest, co dzieje się w głowach, umysłach i sercach tych chłopaków, wyrwanych z rodzinnych domów i rzuconych do obcego kraju, między obcych ludzi, zmuszonych, by zabijać i zaklinających los, aby samym nie zostać zabitymi.  Jesteśmy świadkami przyspieszonego procesu dojrzewania, żeby nie powiedzieć starzenia się tych dzieciaków:
Kiedyś wyobrażałem sobie, że człowiek musi się zestarzeć, zanim umrze. Wciąż mam poczucie, że w tym stwierdzeniu jest ziarno prawdy, bo w ciągu dziesięciu miesięcy naszej znajomości Daniel Murphy zdążył się zestarzeć.”
Powers pokazuje nam ich strach przed śmiercią, współczucie dla wroga, naprzemiennie z obojętnością i żądzą zabicia przeciwnika. Ale też samotność w obliczu zagrożenia śmiercią.
(...) zostałem wyszkolony w taki sposób, by postrzegać wojnę jak wielką zjednoczycielkę, która
bardziej niż jakakolwiek inna forma aktywności sprawia, że ludzie stają się sobie bliżsi. To bzdura. Wojna jest matką solipsystów: jak ty ocalisz dziś moje życie? Jednym ze sposobów może być twoja śmierć. Jeśli ty zginiesz, wzrośnie prawdopodobieństwo tego, że przeżyję ja.”
Czy Bart przeżył dzięki temu, że śmierć wybrała Murpha? Czy nazwiska na liście poległych los zapisał jeszcze zanim przybyli do Iraku? Czy w w tej śmiertelnej wyliczance jest jakakolwiek reguła, prawidłowość? Na kuli nie jest napisane, komu została przeznaczona, ale w obliczu śmiertelnego zagrożenia ludzie chwytają się każdego złudzenia, każdego zaklęcia i każdego przesądu, jeśli niesie za sobą nadzieję. A gdy nadzieja się ziści i wracają do domu, wojna jedzie razem z nimi, w ich głowach, w postaci piętna wyciśniętego w duszy i sumieniu, tak, jak przyjechała w pamięci Barta i sierżanta Sterlinga.

Jednak choć na płaszczyźnie psychologii powieści fragmenty odnoszące się do okresu po powrocie z frontu robią nie mniejsze wrażenie, to brak im jakże istotnego przymiotu cechującego sceny dziejące się w Iraku. Brak owego niesamowitego zderzenia piękna języka opowieści z okrucieństwem, które Powers potrafił tak poetycko, a jednocześnie nadzwyczaj odczuwalnie opisać.
 
Nadzwyczaj piękny, poetycki, plastyczny język narracji zestawiony z koszmarem, o jakim opowiada, jest tym elementem, który istotnie podnosi wartość powieści i pozwala widzieć w niej pozycję godną zaliczenia do klasyki literatury wojennej.
 Od samego początku, od pierwszych zdań zaskakuje, uderza dosłownie, że można oddać istotę wojny pięknymi frazami, poetyckimi metaforami, nie rozmywając i nie łagodząc okrucieństwa i grozy urodą stylu. „Wojna próbowała nas zabić wiosną” - już to pierwsze zdanie brzmi bardziej jak wers wiersza niż powieści, a to tylko maleńki fragmencik, mikroskopijna próbka pisarstwa Powersa. W takim stylu utrzymana jest cała narracja rozdziałów o Iraku. Odmalowane raczej, aniżeli opisane są sceny walk i obrazy po bitwie oraz przeplatające je wrażenia i emocje bohatera, a własciwie bohaterów powieści, bo Bart mówi w ich imieniu, i tych wymienionych z nazwiska i tych anonimowych.

Książka bez wątpienia zasłużenie zebrała nagrody i pochwały, nawet hasła o klasyku nie wydają mi się przesadzone. Rozumiem tych, którzy się nią zachwycili. A jednak ja do ich grona nie dołączyłam. I choć minęło już kilka tygodni od czasu, gdy skończyłam czytać, nadal nie potrafię znaleźć przyczyny, dlaczego pozostała mi obojętna, dlaczego nie przeżyłam jej emocjonalnie, choć w pełni na to zasługuje
Lubię i stosunkowo często czytuję ten gatunek, zwłaszcza rodzaj zbeletryzowanej literatury faktu, a z racji osobistych doświadczeń autora Żółte ptaki można spokojnie do takowej podciągnąć (przynajmniej częściowo, we fragmentach „irackich”). Książka jest doskonała, co obiektywnie przyznaję, a mimo to nie porwała mnie, nie obeszła osobiście. Najpierw myślałam, że może dlatego, iż opowiada o traumie ludzi, którzy wcale nie musieli się na tej wojnie znaleźć, to nie wojna przyszła do nich, tylko oni pojechali w rejon konfliktu. Nie walczyli o własną niepodległość, lecz o zaspokojenie ambicji juniora Busha, który postanowił dokończyć spaprany pomysł tatusia, jak sądzę o wojnie w Iraku. Ale przecież Patologie Prilepina bardzo mi się podobały, a Dziesięć kawałków o wojnie Babczenki to dla mnie rewelacja, chociaż tym książkom mogę zarzucić dokładnie to samo. Pozostaje mi więc uznać, że lektura Żółtych ptaków przypadła na nieodpowiedni czas albo nastrój. Kiedyś do niej wrócę, bo jestem pewna, że zasługuje na to, aby zaangażować w nią nie tylko umysł, ale również serce.



Recenzja bierze udział w wyzwaniu  Grunt to okładka.
A choć sama postulowałam, abyśmy przynajmniej przy tym wyzwaniu podawali autora okładki, to już przy pierwszej recenzji nie udało mi się znaleźć, kto ja projektował. Wydawnictwo nie podało tego ani w nocie redakcyjnej, ani na swojej stronie. Szkoda.

2 komentarze:

  1. Książki jeszcze nie czytałam, ale na pewno kiedyś to zrobię, ponieważ literatura wojenna to coś dla mnie.
    Cieszę się, że znalazłaś książkę do wyzwania. Dobrze mówiłam, że ciężko będzie ze znalezieniem informacji na temat osoby, która robiła okładkę... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie nie tyle znalazłam, co Ty trafiłaś z motywem na styczeń, bo od października zabierałam się do przeczytania tej książki.
      Niektóre wydawnictwa podają nazwisko projektanta i tak powinno być. To nie w porządku, żeby pozostawali anonimowi, skoro wygląd książki często wpływa na decyzję o jej zakupie, a przynajmniej na to, czy zostanie dostrzeżona w masie innych.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...