Jolanta
Maria Kaleta
Wydawnictwo Psychoskok, Konin 2013
e-book
W
ubiegłym roku, w kilkumiesięcznym zaledwie odstępie czasu ukazały
się dwie sensacyjno-przygodowe książki o poszukiwaniach
zagrabionego przez Niemców podczas II wojny i do dziś nie
odnalezionego Portretu młodzieńca pędzla Rafaela. Pierwsza,
bo już w styczniu, była Jolanta Maria Kaleta ze swoją Operacją
„Kustosz”, nieco ponad pół roku później wyszedł
Bezcenny Zygmunta Miłoszewskiego. Obie łączy sensacyjna
fabuła i przedmiot poszukiwań, a jednak tylko ta druga święciła
triumfy na listach bestsellerów. O Operacji „Kustosz” nie
można wprawdzie powiedzieć, że przeszła całkiem niezauważona,
jeśli wziąć pod uwagę kilka blogów, na których o niej napisano,
jednak daleko jej do popularności Bezcennego. Nazwiska
autorów bez wątpienia mają w tym swój udział, bo przy
supersławnym Zygmuncie Miłoszewskim autorka Operacji „Kustosz”
jest niemal anonimowa, choć ma na koncie chyba ze dwa razy więcej
książek. Ale czy tylko o nazwisko chodzi? Czego jeszcze brakło Operacji
„Kustosz”, aby bić rekordy popularności? Moim zdaniem:
rozmachu.
Zygmunt
Miłoszewski nie żałował sobie pisząc Bezcennego, niczym
nie ograniczał literackiej wyobraźni, niejednokrotnie
przekraczając granice prawdopodobieństwa, nawet jak na fikcję
literacką. Jego książka może się podobać, albo nie, jednak nie można mu odmówić fantazji godnej Dana Browna. Przy jego bohaterach o niemal nadprzyrodzonych cechach,
przy pościgach samochodowych na zamarzniętym Bałtyku,
zaangażowaniu „górki” politycznej, zamieszaniu w sprawę
światowych potęg i spiskach na skalę międzynarodową powieść
Jolanty Marii Kalety wypada skromniutko, siermiężnie wręcz. A
przecież i w niej nie brak zdeterminowanych poszukiwaczy o
nietypowych umiejętnościach, szemranych marszandów,
niebezpiecznych scen z użyciem przemocy i wykorzystywania układów
z władzą.
Autorka
po krótkim, acz interesującym wprowadzeniu, mającym przybliżyć
czytelnikowi okoliczności, w jakich Portret młodzieńca pod
koniec wojny opuścił Wawel, przenosi akcję powieści do roku
1989, czasu przemian społeczno-politycznych i upadku starego
systemu. Od tej chwili cała rzecz dzieje się głównie na Śląsku.
Wiktor, dziennikarz lokalnej gazety pasjonujący się losami
zaginionych w wojennej zawierusze skarbów polskiej kultury, wreszcie
dostaje paszport, którego dotąd regularnie mu odmawiano, bo nie
chciał podpisać „lojalki”. Teraz może wyjechać do Niemiec,
gdzie wiedzie trop najcenniejszego z nieodzyskanych przez Polskę
obrazów.
Równolegle do poszukiwań skarbów przystępuje esbek
Zbyszek, zajmujący się tym dotychczas zawodowo, ale obecnie planuje
szukać prywatnie, na własne konto. Głównie interesuje go „złoto
Wrocławia”, ale obrazem, zwłaszcza Rafaelem, też by nie
pogardził.
Tych dwóch ludzi niemal wszystko dzieli, z metodami i
motywacjami na czele, a łączy jedynie para wspólnych znajomych.
Marina i Kuba są małżeństwem od kilkunastu lat, a ich związek
właśnie przechodzi kryzys. Ona – urzędniczka we wrocławskim
archiwum, całe popołudnia i wieczory przesiaduje w domu, ślęcząc
nad przyniesionymi z pracy pilnymi sprawami i czekając na męża z
obiadem, on – prywatny detektyw i były wojskowy szyfrant, od
domowych obiadów woli alkohol i panienki. Jedyne, co jeszcze
pozostało małżonkom, to wspólna pasja, bo oboje są z
zamiłowania grotołazami. Wszystkie te okoliczności, cechy i
umiejętności bohaterów będą miały istotne znaczenie w dalszej
fazie powieści, choć do odnalezienia Portretu młodzieńca
się nie przyczynią i dalej będzie czego szukać, ale już w
Bezcennym :)
Pomimo
zarzutów, jakie mam do Operacji Kustosz”, zacznę od stwierdzenia,
że czytało mi się tę książkę bardzo przyjemnie. Naiwna do
bólu, postaci czarno-białe, dobre albo złe i to w starym, babcinym
stylu: jak wierna żona, to wiernością bezapelacyjną, jak esbek,
to bez żadnego kręgosłupa moralnego, nie tylko polityczna szuja,
ale też zbok i gwałciciel, itd., itp. Miałam wrażenia, jakby
mentalnie książka adresowana była dla nastolatków, taki Pan
Samochodzik, tyle tylko, że „z momentami”. Normalnie takie
książki raczej mnie wkurzają, ale tym razem nie, o dziwo. Może
przekroczony został w niej pewien próg naiwności, po którym
zamiast wkurzać, powieść rozbraja. A jednak nie na tyle
przekroczony, aby przerysowania uznać za zamierzone, obliczone na
osiągniecie efektów specjalnych, jak w powieściach w stylu Kodu
Leonarda albo Indiany Jonesa. Może gdyby autorka odważyła się
posunąć dalej w przekraczaniu granic możliwego, to i z Operacji
„Kustosz” wyszedłby
bestseller przynajmniej na skalę krajową. A tak to otrzymujemy
całkiem przyjemny nawet, ale dość przeciętny „zabijacz czasu”
z elementami sensacji, wzbogaconej nieco wiedzą z dziedziny
poszukiwania zaginionych dzieł sztuki.
Tak, zdecydowanie rozmach, a
nie nazwisko autora jest tą cechą, która wpływa na różnicę w
odbiorze przeze mnie Bezcennego
i Operacji „Kustosz”.
Panią Kaletę znam z książki "W cieniu Olbrzyma". Książka taka sobie, podobać się może miłośnikom sensacji. Denerwowały mnie błędy językowe; tych błędów było dosyć dużo. Widzę, że "Operacja Kustosz" raczej mnie nie zaciekawi :)
OdpowiedzUsuńJa jestem miłośniczką sensacji, ale "Operacja "Kustosz" podobała mi się umiarkowanie, nic innego tej autorki nie czytałam (i na razie przynajmniej) nie planuję.
UsuńO błędach językowych chciałam miłosiernie przemilczeć, jednak skoro już poruszyłaś ten temat, to powiem, że i tu ich nie brakuje. Urzekło mnie zwłaszcza, że autorka konsekwentnie i z uporem godnym lepszej sprawy używa określenia "oboje" w odniesieniu do dwóch mężczyzn :)
Tego właśnie się obawiałam :)
UsuńW książce "W cieniu Olbrzyma" denerwowało mnie to, że każda postać "ubiera buty", zamiast je wkładać. Były i inne błędy. Przydałaby się korekta.
W sumie fakt ,takie błędy powinny być poprawione na etapie obróbki przed wydaniem książki. Ale jak nie są, to odruchowo dajemy je na konto autora.
UsuńNajpierw wpadł mi w ręce Bezcenny, reklamowany jako powieść sensacyjna. Ale właśnie to "odjechanie", które tobie się spodobało, mnie zniechęciło przy opisie gołej Szwedki lat 50 wzbudzającej pożądanie u młodego faceta. Szczyt fantazji. Autor nigdy nie widział kobiety lat 50 w negliżu, bez operacji plastycznych. Bałtyk zamrzł ostatni raz w XVII w. Nazwisk więcej niż polityków w sejmie, poznajemy nawet szczegóły życia strażnika posesji. Do końca nie dobrnęłam. Porzuciłam bohaterów mieszkających przez tydzień w pawilonie z lwami. To dopiero odjazd! A ja za fantastyką i to nie naukową, nie przepadam. Pani z biblioteki namówiła mnie na Operacje Kustosz. Trochę zniechęcona wzięłam dla świętego spokoju. W końcu postanowiłam przeczytać choć dwa rozdziały. Przeczytałam całość w dwa dni. Dla mnie zły esbek ma być zły do szpiku kości. Nie słyszałam o dobrych esbekach. Marina jest normalną kobietą, jakich wówczas były w Polsce miliony. Czasy przełomu oddane bardzo wiernie, życie codzienne w PRL-u jakby tam była. Poznałam także dzieje Młodzieńca i okoliczności rabunku dokonanego przez Hansa Franka w postaci faktów historycznych a nie odjechanej fantazji. Zawsze do czegoś można się przyczepić. Jeszcze się taki nie narodził... i tak dalej. Zachęcona Operacją kupiłam Złoto Wrocławia. Kto lubi sensację z faktami i prawdą historyczną w tle polecam, bo warto.Tym z Wrocławia można zazdrościć ich tajemnic.
OdpowiedzUsuńZacznę może od wyjaśnienia pewnego nieporozumienia. Nigdzie nie twierdziłam, że „Bezcenny” mi się podobał jako powieść. Nigdy nie przepadałam za książkami tego typu i po lekturze powieści Miłoszewskiego nic się nie zmieniło. Natomiast doceniam bardzo dobrą robotę, jaką wykonał autor. Założył, że napisze książkę w określonej konwencji i według mnie doskonale poradził sobie z zasadami tą konwencją rządzącymi, dorównując mistrzom gatunku. To, i tylko to wychwalam.
UsuńPrzypuszczam, że czytałaś tylko mój wpis o Operacji „Kustosz”, a nie trafiłaś na ten o „Bezcennym”, bo wtedy pewnie nie uznałabyś, iż podobało mi się to „odjechanie”, To znaczy podobało mi się jako środek do osiągnięcia celu, ale mniemam, że nie tego typu zachwyt mi przypisujesz.
Porównując te dwie książki i stawiając znacznie wyżej „Bezcennego” pisałam tylko o wykonaniu. U Miłoszewskiego naiwność i nieprawdopodobieństwa jest zamierzone, a u Kalety to moim zdaniem wypadek przy pracy.
Szanuję Twoją opinię o „Operacji Kustosz”, ale jej nie podzielam. Bohaterowie stworzeni przez Kaletę są według mnie zbyt jednostronni: jak dobrzy, to bez wad, a jak źli, to do szpiku kości. To nie czepianie się, tylko tak odbieram tę książkę. Weźmy dla przykładu dwójkę dość ważnych bohaterów – esbeka i Marinę. Zgadzam się, że jak esbek, to ma być zły. Jednak wystarczająco widać było jego amoralność w sprawie poszukiwania skarbów. Robienie z niego gwałciciela, to już drugi grzybek w barszcz, incydent służący tylko podsyceniu niechęci czytelnika albo na wypadek, gdyby ktoś nie zrozumiał wcześniej, iż to negatywna postać. Za to sylwetka Mariny skonstruowana została tak, by czytelnik nie miał nawet cienia wątpliwości, że to dobra kobieta jest, nawet najwierniejszy wyznawca tradycyjnych wartości nic jej nie może zarzucić.
Stąd moje odczucie, że książka mentalnie jest na poziomie powieści dla nastolatków, i nie jest to niestety zamierzony przez autorkę efekt.