Wydawnictwo Insignis Media. Kraków
2013
tłumaczenie: Michał Strąkow
e-book
Rzadko
się zdarza, aby literacki debiut od razu zyskiwał rozgłos i bywał
nagradzany prestiżowymi nagrodami. A debiut Kevina Powersa nie dość,
że dostrzeżony, nagrodzony, to jeszcze uznany został za klasyk
literatury wojennej. Podobno warto debiutować na temat sobie znany,
sięgać do własnych doświadczeń. Autor zastosował się do tej
reguły, opisał czas i miejsca, które znał, bo brał udział w
walkach w Iraku o miasto Tal Afar (powieściowe Al Tafar). A choć
brak danych po temu, by sądzić, że powieść zawiera wątki
(auto)biograficzne, to jednak mamy pewność, że na własnej skórze
doświadczył, jak ta wojna wyglądała w rzeczywistości.
Sama
fabuła nie poraża oryginalnością. Oto dwóch chłopców wyrusza
na wojnę do Iraku. Tuż przed wyjazdem Bart obiecuje matce Murpha,
że przywiezie go z powrotem. Z wojny wróci jednak tylko jeden z
nich. O tym, że Murph w Iraku zginął, wiemy od początku. Z
opowieści Barta stopniowo dowiadujemy się, jak do tego doszło i co
się tam stało.
Nie
fabuła stanowi jednak o poziomie tej książki i raczej nie ona
uczyniła z Żółtych
ptaków światowy
bestseller. Powers oferuje o wiele więcej, aniżeli akcję. A choć w jego książce nie brak mocnych scen, to jednak od książek akcji o dzielnych Amerykanach wyzwalających Irakijczyków z niewoli irackiej powieść tę dzieli mentalna przepaść. Od
tego, co dzieje się na zewnątrz, ważniejsze i ciekawsze jest, co
dzieje się w głowach, umysłach i sercach tych chłopaków, wyrwanych z rodzinnych domów
i rzuconych do obcego kraju, między obcych ludzi, zmuszonych, by
zabijać i zaklinających los, aby samym nie zostać zabitymi. Jesteśmy świadkami
przyspieszonego procesu dojrzewania, żeby nie powiedzieć starzenia
się tych dzieciaków:
„Kiedyś wyobrażałem sobie, że człowiek musi się zestarzeć, zanim umrze. Wciąż mam poczucie, że w tym stwierdzeniu jest ziarno prawdy, bo w ciągu dziesięciu miesięcy naszej znajomości Daniel Murphy zdążył się zestarzeć.”
Powers
pokazuje nam ich strach przed śmiercią, współczucie dla wroga,
naprzemiennie z obojętnością i żądzą zabicia przeciwnika. Ale
też samotność w obliczu zagrożenia śmiercią.
„(...) zostałem wyszkolony w taki sposób, by postrzegać wojnę jak wielką zjednoczycielkę, którabardziej niż jakakolwiek inna forma aktywności sprawia, że ludzie stają się sobie bliżsi. To bzdura. Wojna jest matką solipsystów: jak ty ocalisz dziś moje życie? Jednym ze sposobów może być twoja śmierć. Jeśli ty zginiesz, wzrośnie prawdopodobieństwo tego, że przeżyję ja.”
Czy
Bart przeżył dzięki temu, że śmierć wybrała Murpha? Czy
nazwiska na liście poległych los zapisał jeszcze zanim przybyli do
Iraku? Czy w w tej śmiertelnej wyliczance jest jakakolwiek reguła,
prawidłowość? Na kuli nie jest napisane, komu została
przeznaczona, ale w obliczu śmiertelnego zagrożenia ludzie chwytają
się każdego złudzenia, każdego zaklęcia i każdego przesądu,
jeśli niesie za sobą nadzieję. A gdy nadzieja się ziści i
wracają do domu, wojna jedzie razem z nimi, w ich głowach, w
postaci piętna wyciśniętego w duszy i sumieniu, tak, jak
przyjechała w pamięci Barta i sierżanta Sterlinga.
Jednak choć
na płaszczyźnie psychologii powieści fragmenty odnoszące się do okresu po powrocie z frontu robią nie
mniejsze wrażenie, to brak
im jakże istotnego
przymiotu cechującego sceny dziejące się w Iraku. Brak owego
niesamowitego zderzenia piękna języka opowieści z okrucieństwem,
które Powers potrafił tak poetycko, a jednocześnie nadzwyczaj
odczuwalnie opisać.
Nadzwyczaj
piękny, poetycki, plastyczny język narracji zestawiony z koszmarem,
o jakim opowiada, jest tym elementem, który istotnie podnosi
wartość powieści i pozwala widzieć w niej pozycję godną
zaliczenia do klasyki literatury wojennej.
Od samego początku, od
pierwszych zdań zaskakuje, uderza dosłownie, że można oddać
istotę wojny pięknymi frazami, poetyckimi metaforami, nie
rozmywając i nie łagodząc okrucieństwa i grozy urodą stylu.
„Wojna próbowała nas zabić wiosną” - już to pierwsze zdanie
brzmi bardziej jak wers wiersza niż powieści, a to tylko maleńki
fragmencik, mikroskopijna próbka pisarstwa Powersa. W takim stylu
utrzymana jest cała narracja rozdziałów o Iraku. Odmalowane
raczej, aniżeli opisane są sceny walk i obrazy po bitwie oraz
przeplatające je wrażenia i emocje bohatera, a własciwie bohaterów
powieści, bo Bart mówi w ich imieniu, i tych wymienionych z
nazwiska i tych anonimowych.
Książka
bez wątpienia zasłużenie zebrała nagrody i pochwały, nawet hasła
o klasyku nie wydają mi się przesadzone. Rozumiem tych, którzy się
nią zachwycili. A jednak ja do
ich grona nie dołączyłam. I choć minęło już kilka tygodni od
czasu, gdy skończyłam czytać, nadal nie potrafię znaleźć
przyczyny, dlaczego pozostała mi obojętna,
dlaczego nie przeżyłam jej emocjonalnie, choć w pełni na to
zasługuje.
Lubię i stosunkowo
często czytuję ten gatunek, zwłaszcza rodzaj zbeletryzowanej
literatury faktu, a z racji osobistych doświadczeń autora Żółte
ptaki można spokojnie
do takowej podciągnąć (przynajmniej częściowo, we fragmentach
„irackich”). Książka jest doskonała, co obiektywnie przyznaję,
a mimo to nie porwała mnie, nie obeszła osobiście. Najpierw myślałam,
że może dlatego, iż opowiada o traumie ludzi, którzy wcale nie
musieli się na tej wojnie znaleźć, to nie wojna przyszła do nich,
tylko oni pojechali w rejon konfliktu. Nie walczyli o własną
niepodległość, lecz o zaspokojenie ambicji juniora Busha, który
postanowił dokończyć spaprany pomysł tatusia, jak sądzę o
wojnie w Iraku. Ale przecież Patologie
Prilepina bardzo mi się podobały, a Dziesięć
kawałków o wojnie Babczenki to dla mnie rewelacja, chociaż tym książkom mogę
zarzucić dokładnie to samo. Pozostaje mi więc uznać, że lektura
Żółtych ptaków
przypadła
na nieodpowiedni czas albo nastrój. Kiedyś do niej wrócę,
bo jestem pewna, że zasługuje na to, aby zaangażować w nią nie
tylko umysł, ale również serce.
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Grunt to okładka.
A choć sama postulowałam, abyśmy przynajmniej przy tym wyzwaniu podawali autora okładki, to już przy pierwszej recenzji nie udało mi się znaleźć, kto ja projektował. Wydawnictwo nie podało tego ani w nocie redakcyjnej, ani na swojej stronie. Szkoda.
Książki jeszcze nie czytałam, ale na pewno kiedyś to zrobię, ponieważ literatura wojenna to coś dla mnie.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że znalazłaś książkę do wyzwania. Dobrze mówiłam, że ciężko będzie ze znalezieniem informacji na temat osoby, która robiła okładkę... :(
Właściwie nie tyle znalazłam, co Ty trafiłaś z motywem na styczeń, bo od października zabierałam się do przeczytania tej książki.
UsuńNiektóre wydawnictwa podają nazwisko projektanta i tak powinno być. To nie w porządku, żeby pozostawali anonimowi, skoro wygląd książki często wpływa na decyzję o jej zakupie, a przynajmniej na to, czy zostanie dostrzeżona w masie innych.