poniedziałek, 6 stycznia 2014

Ani żadnej rzeczy...

P.M. Nowak
Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2012

Od pewnego czasu w lekturze kryminałów przestawiłam się na rodzimą twórczość, no a czym najpewniej kierować się przy wyborze książek z tego gatunku, jak nie nominacjami do Nagrody Wielkiego Kalibru? I tak sobie nadrabiam nominowane zaległości z ostatniego roku, choć na liście do przeczytania są też te, które  pominięłam w latach poprzednich.
 Ani żadnej rzeczy... P.M.Nowaka pochodzi jednak z ubiegłorocznych (2013) nominacji, co więcej, wyróżniona została nagrodą za debiut ufundowaną przez Przewodniczącą Kapituły Jury Janinę Paradowską. 

Akcja powieści rozgrywa się współcześnie w Warszawie i okolicach. W napadzie na willę bogatego mieszkańca willi w Podkowie Leśnej zginęła żona właściciela, a jego przybyły niedawno z Ameryki siostrzeniec prawdopodobnie został uprowadzony. Śledztwo w tej sprawie prowadzi komisarz Jacek Zakrzeński z warszawskiej komendy policji pod nadzorem początkującego prokuratora Kacpra Wilka. Nadzór jest tu określeniem mocno na wyrost, bowiem pan prokurator nieustannie podkreśla wyższość doświadczenia komisarza nad swoim własnym i „z pewną nieśmiałością” sugeruje tylko własne teorie na temat sprawcy, co wydaje się nader rozumne z jego strony, jeśli zważyć, że Zakrzeński niejednego sprawcę zbrodni już w swej policyjnej karierze wykrył, podczas gdy Wilk nie tylko nie ma doświadczenia, ale i na pewności siebie mocno mu zbywa. Tajemnicą poliszynela jest, że Kacper Wilk swoją pozycję w prokuraturze zawdzięcza rodzinnym koneksjom, które i w tym konkretnym przypadku zostają uruchomione, aby przeciwdziałać odebraniu mu śledztwa, co jednak okazuje się dla rozwiązania sprawy korzystne. 
W ostatecznym rozrachunku poprawna współpraca tego duetu: poszanowanie Wilka dla umiejętności komisarza, ale i otwartość (choć niechętna) Zakrzeńskiego na sugestie prokuratora – zaowocuje rozwiązaniem mocno złożonej kryminalnej zagadki i ujęciem faktycznego sprawcy zbrodni.

Powieść Nowaka nazwałabym klasycznym kryminałem prokuratorsko-policyjnym. Podobnie, jak za starych dobrych dla kryminału policyjnego (milicyjnego) czasów, autor wyważył proporcje między służbowymi czynnościami i prywatnymi dylematami policjanta i prokuratora tak, że te drugie nie dominują i nie przyćmiewają pierwszych. Ci, którzy (tak, jak ja) nie przedkładają moralnych, etycznych, sercowych, nałogowych i jakich tam jeszcze problemów detektywów nad okoliczności zbrodni i wskazówki wiodące do jej wyjaśnienia, powinni być powieścią Nowaka usatysfakcjonowani. 

Skupienie treści książki na istocie sprawy nie oznacza, że autor zaniedbał postaci detektywów. Nic z tych rzeczy. Nie absorbując zbytnio uwagi czytelnika ich sprawami osobistymi potrafił stworzyć budzące sympatię, charakterystyczne i zróżnicowane sylwetki bohaterów; w miarę typowego (jeśli pominąć nałogi) powieściowego policjanta i jego przeciwieństwo – dziwaka prokuratora. Nienachalnie przedstawione, ale wystarczająco wyraziste osobowości, aby czytelnik zechciał sięgnąć po kontynuację ich zawodowych dokonań, których należy się spodziewać, bowiem zgodnie z zapowiedzią wydawcy Ani żadnej rzeczy... to powieść otwierająca serię kryminałów o komisarzu Zakrzeńskim i prokuratorze Wilku.

Na koniec zostawiłam sobie zakończenie powieści. 
Tu już nie jest tak idealnie zgodnie z moim gustem. Nie chodzi jednak o to, kto okazał się sprawcą, ani o to, że dowody na sprawstwo  zawodzą. Pod tym względem jest w porządku: tego, kto zabił, można się domyślić nie za wcześnie, ale przed końcem, czyli tak, jak najbardziej lubi statystyczny wielbiciel gatunku. 
Niespecjalnie natomiast podobało mi się podsumowanie, a właściwie jego forma. Niby też klasyczna, czyli opowiedzenie od początku do końca, co, jak i dlaczego się zadziało. Rzecz w tym, w jakim układzie osobowym przebiega podsumowanie. I tu mam zastrzeżenia, bo jakoś mi ono odbiega od normy. No, ale tak to już jest, że lubimy najbardziej to, co znamy. Też tak mam, że jak coś jest inaczej, to mi zakłóca porządek świata, a w tym przypadku zakłóca klasyczny układ kryminału. 
Ale to taki mały minusik, który daję, w żadnym razie nie łyżka dziegciu, na pewno nie zatruwa beczki miodu fajnej kryminalnej powieści. 

W przypadku drugiej, trzeciej albo kolejnej powieści nie byłabym tak wyrozumiała, ale jak na debiut to naprawdę kryminalny miodzio.



http://soy-como-el-viento.blogspot.com/p/polacy-nie-gesi-ii.html


5 komentarzy:

  1. Chyba też zacznę nadrabiać polską literaturę kryminalną według takiego samego klucza jak Ty, bo tyle ostatnio tych powieści się pojawia, że nie wiadomo, po którą warto sięgnąć. Książkę Nowaka oczywiście będę miała na uwadze, łyżka dziegciu na razie mi nie przeszkadza :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam, że polskie kryminały są naprawdę dobre, na pewno nie ustępują zagranicznym, nawet skandynawskim. I jest taka różnorodność, że każdy znajdzie coś dla siebie. Kierowanie się nominacjami to prawie pewniak, choć wśród pominiętych też można trafić na perełkę. Dla mnie takową było np. "Morderstwo na mokradłach".

      Usuń
    2. Jasne, że nasi pisarze nie ustępują w niczym zagranicznym :) A "Morderstwo na mokradłach" mam w planach :)

      Usuń
  2. Ja mam olbrzymie braki w czytaniu kryminałów, ale jakoś nie chce mi się ich nadrabiać. Zdecydowanie nie jest to mój ulubiony gatunek literacki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic na siłę, w końcu czytamy dla przyjemności, a nie na zaliczenie :)
      Każdy chyba ma jakiś mniej lubiany gatunek,

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...