P.M. Nowak
Wydawnictwo Czarna
Owca, Warszawa 2012
Od
pewnego czasu w lekturze kryminałów przestawiłam się na rodzimą
twórczość, no a czym najpewniej kierować się przy wyborze
książek z tego gatunku, jak nie nominacjami do Nagrody Wielkiego
Kalibru? I tak sobie nadrabiam nominowane zaległości z ostatniego roku, choć
na liście do przeczytania są też te, które pominięłam w latach
poprzednich.
Ani
żadnej rzeczy...
P.M.Nowaka pochodzi jednak z ubiegłorocznych (2013) nominacji, co
więcej, wyróżniona została nagrodą za debiut ufundowaną
przez Przewodniczącą Kapituły Jury Janinę Paradowską.
Akcja
powieści rozgrywa się współcześnie w Warszawie i okolicach. W
napadzie na willę bogatego mieszkańca willi w Podkowie Leśnej
zginęła żona właściciela, a jego przybyły niedawno z Ameryki
siostrzeniec prawdopodobnie został uprowadzony. Śledztwo w tej
sprawie prowadzi komisarz Jacek Zakrzeński z warszawskiej komendy
policji pod nadzorem początkującego prokuratora Kacpra Wilka.
Nadzór jest tu określeniem mocno na wyrost, bowiem pan prokurator
nieustannie podkreśla wyższość doświadczenia komisarza nad swoim
własnym i „z pewną nieśmiałością” sugeruje tylko własne
teorie na temat sprawcy, co wydaje się nader rozumne z jego strony,
jeśli zważyć, że Zakrzeński niejednego sprawcę zbrodni już w
swej policyjnej karierze wykrył, podczas gdy Wilk nie tylko nie ma
doświadczenia, ale i na pewności siebie mocno mu zbywa. Tajemnicą
poliszynela jest, że Kacper Wilk swoją pozycję w prokuraturze
zawdzięcza rodzinnym koneksjom, które i w tym konkretnym przypadku
zostają uruchomione, aby przeciwdziałać odebraniu mu śledztwa, co
jednak okazuje się dla rozwiązania sprawy korzystne.
W ostatecznym
rozrachunku poprawna współpraca tego duetu: poszanowanie Wilka dla
umiejętności komisarza, ale i otwartość (choć niechętna)
Zakrzeńskiego na sugestie prokuratora – zaowocuje rozwiązaniem
mocno złożonej kryminalnej zagadki i ujęciem faktycznego sprawcy
zbrodni.
Powieść
Nowaka nazwałabym klasycznym kryminałem prokuratorsko-policyjnym.
Podobnie, jak za starych dobrych dla kryminału policyjnego
(milicyjnego) czasów, autor wyważył proporcje między służbowymi
czynnościami i prywatnymi dylematami policjanta i prokuratora tak, że
te drugie nie dominują i nie przyćmiewają pierwszych. Ci, którzy
(tak, jak ja) nie przedkładają moralnych, etycznych, sercowych,
nałogowych i jakich tam jeszcze problemów detektywów nad
okoliczności zbrodni i wskazówki wiodące do jej wyjaśnienia,
powinni być powieścią Nowaka usatysfakcjonowani.
Skupienie treści
książki na istocie sprawy nie oznacza, że autor zaniedbał postaci
detektywów. Nic z tych rzeczy. Nie absorbując zbytnio uwagi
czytelnika ich sprawami osobistymi potrafił stworzyć budzące
sympatię, charakterystyczne i zróżnicowane sylwetki bohaterów; w
miarę typowego (jeśli pominąć nałogi) powieściowego policjanta
i jego przeciwieństwo – dziwaka prokuratora. Nienachalnie
przedstawione, ale wystarczająco wyraziste osobowości, aby
czytelnik zechciał sięgnąć po kontynuację ich zawodowych
dokonań, których należy się spodziewać, bowiem zgodnie z
zapowiedzią wydawcy Ani
żadnej rzeczy... to
powieść otwierająca serię kryminałów o komisarzu Zakrzeńskim i
prokuratorze Wilku.
Na
koniec zostawiłam sobie zakończenie powieści.
Tu już nie jest tak
idealnie zgodnie z moim gustem. Nie chodzi jednak o to, kto okazał
się sprawcą, ani o to, że dowody na sprawstwo zawodzą.
Pod tym względem jest w porządku: tego, kto zabił, można się
domyślić nie za wcześnie, ale przed końcem, czyli tak, jak
najbardziej lubi statystyczny wielbiciel gatunku.
Niespecjalnie
natomiast podobało mi się podsumowanie, a właściwie jego forma.
Niby też klasyczna, czyli opowiedzenie od początku do końca, co,
jak i dlaczego się zadziało. Rzecz w tym, w jakim układzie
osobowym przebiega podsumowanie. I tu mam zastrzeżenia, bo jakoś
mi ono odbiega od normy. No, ale tak to już jest, że lubimy
najbardziej to, co znamy. Też tak mam, że jak coś jest inaczej, to
mi zakłóca porządek świata, a w tym przypadku zakłóca klasyczny
układ kryminału.
Ale to taki mały minusik, który daję, w żadnym razie nie łyżka dziegciu, na pewno nie zatruwa beczki miodu
fajnej kryminalnej powieści.
W przypadku drugiej, trzeciej albo
kolejnej powieści nie byłabym tak wyrozumiała, ale jak na debiut
to naprawdę kryminalny miodzio.
Chyba też zacznę nadrabiać polską literaturę kryminalną według takiego samego klucza jak Ty, bo tyle ostatnio tych powieści się pojawia, że nie wiadomo, po którą warto sięgnąć. Książkę Nowaka oczywiście będę miała na uwadze, łyżka dziegciu na razie mi nie przeszkadza :)
OdpowiedzUsuńUważam, że polskie kryminały są naprawdę dobre, na pewno nie ustępują zagranicznym, nawet skandynawskim. I jest taka różnorodność, że każdy znajdzie coś dla siebie. Kierowanie się nominacjami to prawie pewniak, choć wśród pominiętych też można trafić na perełkę. Dla mnie takową było np. "Morderstwo na mokradłach".
UsuńJasne, że nasi pisarze nie ustępują w niczym zagranicznym :) A "Morderstwo na mokradłach" mam w planach :)
UsuńJa mam olbrzymie braki w czytaniu kryminałów, ale jakoś nie chce mi się ich nadrabiać. Zdecydowanie nie jest to mój ulubiony gatunek literacki.
OdpowiedzUsuńNic na siłę, w końcu czytamy dla przyjemności, a nie na zaliczenie :)
UsuńKażdy chyba ma jakiś mniej lubiany gatunek,