poniedziałek, 2 grudnia 2013

Stan zdumienia

Ann Patchett
Wydawnictwo Znak, Kraków 2011
tłumaczenie: Anna Gralak

Wydawca reklamuje książkę jako opowieść o podróży do jądra ciemności, a jakby tego było mało, umieszcza jeszcze cytat z „Time Magazine”, w którym napisano, że jest to współczesna, kobieca wersja Jądra ciemności. Wolę wierzyć, że „kobieca wersja” to skojarzenie wywołane płcią autorki i bohaterek powieści, bo jeśli autor porównania miał na myśli także poziom utworu, to byłoby dla nas, czytelniczek, lekceważące po prostu. Pod względem literackiego poziomu te dwa utwory nijak mają się do siebie. Nie dlatego, że książka Ann Patchett jest zła, o nie – to wartościowa powieść, jeśli oceniać ją przez pryzmat pytań, jakie stawia i problemów, które porusza. Ale literacko od conradowskiego Jądra ciemności dzieli ją wiele. Może nie lata świetlne, ale i tak daleko jej do wywołania w czytelniku owego dreszczu, namacalnego wręcz zagłębienia się w gąszcz nieznanego na zewnątrz i w sobie, doświadczanego przy lekturze opowiadania Józefa Korzeniowskiego.  
Powiedziałabym, że takie porównanie stanowi niedźwiedzią przysługę dla autorki, bo powoduje, że ci, którym „Jądro ciemności” podobało się, będą zawiedzeni, a ci, którzy fanami opowiadania nie są, ominą powieść szerokim łukiem, choć to rzecz zdecydowanie lżejsza, przystępniejsza. Tyle, że autorka sama wystawiła się na porównania, wprowadzając wiele nachalnych wręcz analogii między swoją a conradowską fabułą i nie sprostała postawionemu samej sobie wyzwaniu, niepotrzebnie umniejszając w ten sposób wymowę powieści. 
 
Jej Marlowem jest Marina, wysłana w głąb amazońskiej dżungli przez koncern farmaceutyczny, aby zbadać, jak postępują prace nad cudownym lekiem, który może zmienić oblicze zachodnich społeczeństw, bo pozwoli kobietom odkładać decyzje o macierzyństwie do późnej starości. Tajemnicza doktor Swenson wraz z grupką naukowców od lat prowadzi finansowane przez koncern badania wśród amazońskiego plemienia Indian, w którym kobiety nie przekwitają, lecz do końca życia zachodzą w ciążę i rodzą zdrowie dzieci. Badaczka nader oszczędnie dzieli się z pracodawcą informacjami o postępach prac, przysyła natomiast enigmatyczny list zawiadamiający o śmierci pierwszego z wysłanych przez koncern emisariuszy. Marina będzie musiała uzbroić się w cierpliwość, zanim dotrze do obozu naukowców, w międzyczasie dowiadując się nieco na temat swojego „Kurtza”. A i w dalszych wydarzeniach dopatrzeć się można analogii z wydarzeniami z Jądra ciemności.

Problem jednak w tym, że analogia wydarzeń nie idzie w parze z analogią wrażeń. Brakowało mi podczas lektury Stanu zdumienia owego uczucia niepokoju, jakie miałam czytając Jądro ciemności. Na wszelki wypadek przeczytałam jeszcze raz opowiadanie Conrada, tym razem wydane prze to samo wydawnictwo, przez krakowski Znak, w nowym tłumaczeniu Magdy Heydel. I tylko utwierdziłam się we wcześniejszym przekonaniu, że Conrad przenosi nas z wygodnego fotela w obcą dzicz, na dno nieznanego piekła, a Patchett co najwyżej pokazuje nam przez szybę oranżerię na tyłach Hollywood. 
W cudzych recenzjach znalazłam pochwałę opisów dzikiej dżungli, ale z mojego egzemplarza chyba je wycięto, zastępując obrazkami z przydomowego ogródka. Brakło tego dreszczu, zapowiadanego przyrównaniem do dzieła Conrada, tego irracjonalnego poczucia lęku przed nieznanym, obcym, złym, od którego nie ma ucieczki, jakie towarzyszyło mi podczas lektury Jądra ciemności
Ostrość pytań stawianych przez autorkę o granice ingerencji w świat Innego i o sens i prawa do doświadczeń prowadzących do „poprawiania” natury stępiona, przyćmiona została scenerią jak z filmu klasy B.

Niech Was jednak nie zraża ta krytyka. Nie byłoby jej, gdybym nie uważała tej książki za ważną i gdyby nie zbyt wygórowane oczekiwania co do literackiego poziomu Stanu zdumienia. Nie tyle Wam, co samej sobie chcę powiedzieć: nie patrz na formę, nie patrz na treść, patrz na przesłanie.
A w Stanie zdumienia przesłanie jest jak najbardziej godne zauważenia i głębokich przemyśleń, bo niesie za sobą egzystencjalne pytania, na które nie trafiłam jeszcze w innych książkach: przy wciąż rozwijających się technologiach możliwa jest coraz większa ingerencja w prawa natury, w naturalny porządek świata - czy powinniśmy z tego korzystać, czy są gdzieś granice, których nie wolno przekroczyć?  
Warto się nad tym zastanowić, niezależnie od tego, czy w książce Ann Patchett dopatrzymy się odpowiedzi, czy nie.

6 komentarzy:

  1. Mnie się "Stan zdumienia" czytało bardzo dobrze. To jedyna powieść Patchett, którą poznałam, ale nie zamierzam kończyć tej znajomości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też się dobrze czytało, Tyle tylko, że z powodu porównania spodziewałam się literatury, która nie odejdzie w niebyt nawet za kilkadziesiąt lat. Tymczasem "Stan zdumienia" należy moim zdaniem do tych, o których już za kilka lat nikt nie będzie wspominał, i szkoda mi, bo w poruszonych problemach tkwił potencjał.

      Usuń
    2. Książka Patchett to czytadło, ale ciekawe, niebanalne. Ja mam w ogóle problem z lekką literaturą; staram się unikać, ale czasami, jako przerywnik, przełknę i jeśli takie czytadło naprawdę mnie zaskoczy interesującą fabułą (a Patchett się to udało), to jednak pamiętam:)

      Usuń
    3. To ja jestem chyba łaskawsza dla "Stanu zdumienia", bo mimo całej swojej krytyki nazwałabym ją raczej literaturą środka, aniżeli czytadłem :)
      Powtórzę się, wiem, ale liczyłam na jeszcze więcej, a tu się zawiodłam.

      Usuń
  2. Recenzja świetna, ale książką nie jestem zainteresowana. Tym razem sobie odpuszczam ; )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za miłe słowa. A na książkę nie namawiam, jest tyle wspaniałych rzeczy do czytania, że naprawdę trzeba prowadzić ostrą selekcję :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...