niedziela, 8 grudnia 2013

Ofiara Polikseny

Marta Guzowska

Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2012



Lubię kryminały, nie powiem, ale wcześniej stawiałam raczej na zagraniczne. Ostatnio jednak trafiałam na bardzo dobre polskie książki z tego gatunku, także autorstwa pisarzy wcale nie najbardziej popularnych, jak Krajewski na przykład. No więc idąc za ciosem wzięłam z biblioteki Ofiarę Polikseny – debiut Marty Guzowskiej, zdobywczyni tegorocznej Nagrody Wielkiego Kalibru. Nie ukrywam, że nawet nominacje do tej nagrody są dla mnie zachętą, a co dopiero pierwsze miejsce. 
W dodatku zapowiadało się naprawdę ciekawie, bo akcja rozgrywa się w środowisku archeologów, na wykopaliskach Troi. Sceneria może nie najbardziej oryginalna z możliwych (pojawiła się już przecież chociażby w kryminałach Agathy Christie), ale na pewno barwna i nie pozbawiona pewnej nutki egzotyki. Poza tym autorka ma wiedzę zarówno teoretyczną, jak i praktyczną na temat środowiska archeologów, należy więc przyjąć, że ukazuje to środowisko takie, jakim jest w rzeczywistości. Nie jest to wprawdzie obraz zbyt pochlebny, za to najciekawszy element jej powieści. 


Guzowska obala mit wielkiej przygody archeologicznej, mit zawodu, w który wpisane są sukces i sława. To, co dla zwykłego zjadacza chleba kojarzy się z romantyczną przygodą w egzotycznym kraju, w rzeczywistości jest mozolnym grzebaniem się w piachu, monotonnym katalogowaniem skorup niewiele nowego wnoszących do istniejącej już wiedzy, użeraniem się o granty na prowadzenie prac wykopaliskowych. Sama robota nudnawa, słabo płatna, w upale i brudzie, warunki bytowe prowizoryczne. Za to szanse na odkrycia na miarę Schliemanna czy Cartera są niemal żadne, a pomniejsze, choćby nawet znaczące, mogą przynieść archeologowi sławę tylko wtedy, gdy zainteresują się nimi media. 


Taką szansą powieściowej ekipy archeologów na zdobycie uwagi mediów staje się odkrycie na wykopaliskach w Troi szkieletu kobiety. Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że szkielet należy do mitycznej Polikseny, branki Achillesa. Ale nim archeolodzy zdołają potwierdzić lub obalić tę tezę, wydarza się tragedia, która powoduje definitywne przerwanie prac. Na ołtarzu sprzed tysięcy lat odnalezione zostaje ciało dziewczyny z ekipy, z poderżniętym gardłem. Wygląda, jakby ktoś całkiem współcześnie złożył bogom ludzką ofiarę. Makabryczne znalezisko staje się argumentem służącym tureckim władzom do cofnięcia pozwolenia na kontynuowanie wykopalisk.

Za to odnalezieniem sprawcy nikt specjalnie się nie przejmuje. Policyjnego dochodzenia w powieści nie ma prawie w ogóle, członkowie ekipy też niespecjalnie są zainteresowani tym, co przydarzyło się ich koleżance, skupieni na własnych problemach. Jedynie antropolog, profesor Mario Ybl nie odpuszcza, choć początkowo wydaje się, że z całej ekipy jest ostatnim, któremu będzie zależało, by wyjaśnić, co zaszło naprawdę. 
To on jest narratorem opowieści i zarazem najbardziej wyrazistą postacią, choć nie mogę powiedzieć, że niebanalną. Niezależny, nieco cyniczny, ciągle pijany, swoim aroganckim zachowaniem zraża wszystkich wokół, jednym słowem nic nowego dla stałych czytelników kryminałów, jeśli chodzi o postać głównego bohatera.

Profesor Ybl nie jest atutem książki, ale i nie jest minusem. To jednak osobnik tego typu, że mając go na odległość, można czuć do niego sympatię i kibicować mu. Typ faceta, który w książce i na ekranie kobietom może się podobać, ale w prawdziwym życiu powinny unikać takich jak ognia; romantyczny macho, stanowczy, pewny siebie, samotnik trochę z wyboru, trochę z przeznaczenia. O jego pociągu do alkoholu już wspomniałam wyżej. W dodatku cierpiący na nyktofobię – paniczny lęk przed ciemnością (jedyna cecha, której dotychczas nie spotkałam u innych powieściowych detektywów). W sumie postać głównego bohatera jakoś tam się broni.


Natomiast prawie wszystkie inne osoby występujące w powieści są zupełnie nieźle skonstruowane i interesująco różnorodne. Od tych pierwszoplanowych jak archeolożka Pola czy kierownik wykopalisk Frank , do całkiem drugorzędnych, jak studenci na praktykach albo miejscowi Turcy. 


Na plus książki trzeba też zaliczyć ciekawe opisy z dziedziny kryminalistyki, dotyczące czy to procesu rozkładu, czy rekonstrukcji twarzy na bazie czaszki. Dla kogoś, kto jeszcze tego nie wie na przykład z filmowych cykli o zagadkach kryminalnych NY, LA albo Miami, mogą stanowić źródło wiedzy całkiem przydatne przy oglądaniu albo czytaniu następnych kryminałów. Przekazane zostały normalnym, zrozumiałym dla zwykłego śmiertelnika językiem, nie tracąc przy tym waloru informacji opartych o naukową wiedzę.


Mimo to w moim prywatnym konkursie na kryminał roku Ofiara Polikseny nie przeszłaby nawet eliminacji. Przede wszystkim motyw, jak wiadomo – rzecz najważniejsza w kryminale. Cui prodest scelus, is fecit – ten popełnił zbrodnię, komu przynosi korzyść. A w Ofierze Polikseny motyw mnie zupełnie nie przekonał, mocno naciągany jak dla mnie. Uzasadniłabym, ale musiałabym zdradzić istotne informacje, co byłoby z kolei zbrodnią wobec przyszłych czytelników książki, więc poprzestanę na stwierdzeniu, że w motyw nie uwierzyłam. 


Dialogi też niezbyt mi się podobały. Nie wszystkie, ale miejscami były zupełnie nienaturalne. Ludzie tak ze sobą nie rozmawiają. Głównie odnosi się to do dialogów między Polą a Mariem, ale i w innych miejscach trafiały się drętwiaki.


Poza tym powieść jest przegadana. Choćby powtarzające się uwagi o tyłkach, tyłeczkach, pupach prawie wszystkich żeńskich postaci, o zdobywaniu i piciu piwa, a przede wszystkim ciągłe wzmianki o upale i jego skutkach. Autorka na końcu dziękuje redaktorowi (przepraszam, nie podam nazwiska redaktora, oddałam już książkę), który hołdował zasadzie, że czasem mniej znaczy więcej, czy coś w tym rodzaju. Skoro tak, i skoro powycinał nadmiar, to nie chcę myśleć, ile niepotrzebności byłoby w powieści bez jego ingerencji. Pewnie miały tworzyć klimat, ale takie sprawy załatwia się inaczej. Albo się umie i wtedy wystarczy kilka słów, żeby czytelnik cały czas czuł, jakby tam był, albo się nie umie i wtedy nie pomoże pisanie na każdej stronie o poceniu się, bo i tak czytając pozostajemy we własnych fotelach, a lektura niepotrzebnie się dłuży. W przypadku tej książki miałam do czynienia z drugą sytuacją. 
Narzekam na dłużyzny w książce, a mnie właśnie kończy się druga strona i osiągnęłam poziom przegadania, który ganię u autorki  :-)  Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie, że pisuję całkowicie amatorsko i żaden redaktor nie skoryguje mi tekstu. Jeszcze tylko ostatnia uwaga i finito.


Ofiara Polikseny zdobyła Nagrodę Wielkiego Kalibru. Nie wiem dlaczego, jak dla mnie to ciut ponadprzeciętny kryminał nawet jeśli brać poprawkę na debiut. Czytałam kilka o niebo lepszych (na przykład debiutanckie Morderstwo na mokradłach Saszy Hady). 
Ale znaleźli się tacy, którym książka pani Marty Guzowskiej podobała się wyjątkowo, i OK. Ja do nich nie należę, możliwe, że mam niekonwencjonalny gust. A Wy, jeśli jesteście fanami kryminałów, najlepiej sami sprawdźcie, czy książka zasłużyła na tytuł kryminału roku.  


I już naprawdę ostatnie zdanie: Janina Paradowska (której opinie bardzo sobie cenię, zwłaszcza te dotyczące sfery politycznej) w tym samym konkursie Wielkiego Kalibru indywidualną nagrodę od siebie dała PM Nowakowi za Ani żadnej rzeczy.... To o czymś świadczy, nieprawdaż?

http://soy-como-el-viento.blogspot.com/p/polacy-nie-gesi-ii.html

8 komentarzy:

  1. Należy pamiętać, że książka została nagrodzona w gronie pewnych książek, może naprawdę była najlepsza...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W opinii konkursowego jury jako całości na pewno była najlepsza. I z pewnością (s)podoba się wielu czytelnikom. Ja też nie mogę powiedzieć, że w ogóle mi się nie podobała, mam po prostu trochę zastrzeżeń.
      "Morderstwo na mokradłach" o którym wspomniałam w poście, bo to też debiut, nie było nominowane, ale na przykład "Umarli tańczą" znalazła się w tym gronie, a wg mnie jest dużo lepsza. Nowaka jeszcze nie czytałam, ale zastanowiło mnie, dlaczego jedna z jurorek dała jego książce nagrodę od siebie. To raczej niespotykane, więc chyba uznała książkę za co najmniej równą tej, która zwyciężyła.

      Usuń
    2. PM Nowak dostał nagrodę za debiut. z tego co pamiętam, to ta nagroda zostanie chyba na stałe jedną z nagród przyznawanych na Festiwalu.

      A Marta Guzowska jest wychowanką festiwalowej ekipy (brała udział w organizowanych przez nich warsztatach), co pewnie też nie jest bez znaczenia. Nie o to chodzi, że jury nagrodziło "swoją", ale jako ich wychowanka na pewno wie jak pisać, żeby się podobać.
      Sama jeszcze jej książki nie czytałam, ale na pewno to zrobię. W ogóle zamierzam poznać wszystkie nominowane książki oraz te, które brały udział w konkursie w zeszłych latach.

      Usuń
    3. Chcesz powiedzieć, że jak już nagrodzili Guzowską, to nie była brana pod uwagę w kategorii "debiut"? Niech i tak będzie, już nie będę się podpierała autorytetem pani Paradowskiej :)

      A pomysł z nagrodą za debiut jak najbardziej słuszny.

      Tez planuję przeczytać wszystkie nominowane, ale martwi mnie "Skrzydlata trumna" - czwarta z cyklu, bo Wrońskiego jeszcze nie czytałam, a nie lubię zaczynać od środka, więc z jednej robią mi się cztery.
      Na szczęście "Podpalacz" jest pierwszy, a o Heinzu już i tak z nieświadomości przeczytałam "Kołysankę..." jako pierwszą..

      Usuń
  2. Jak dla mnie zarys fabuły brzmi naprawdę ciekawie - życzyłabym sobie, żeby książka była tak porywająca, jak zaczęłam sobie wyobrażać... Szkoda tych niedociągnięć, wielka szkoda...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może dla Ciebie wcale nie będą niedociągnięciami, może przywiązujesz wagę do czego innego, niż ja, więc najlepiej przekonaj sama. Tym bardziej, że - jak napisałaś - wydała Ci się porywająca.
      W końcu paru znawców tematu uznało ją za najlepszy kryminał 2012 roku :)

      Usuń
  3. Planuję tę książkę przeczytać głównie, dlatego że zdobyła nagrodę i jestem ciekawa jak ją odbiorę. Z recenzji, które czytałam to chyba większość osób była zadowolona, ale wypunktowane przez Ciebie minusy mogą irytować. No i ten motyw, rozumiem, że jeśli nie wierzy się w motyw, to cała historia kryminalna jakoś przestaje bawić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Celnie to podsumowałaś, bo jeśli zakończenie satysfakcjonuje, to puszcza się w niepamięć to, co wcześniej uwierało. Jednak finał w kryminałach to najistotniejszy moment, cały sens tego gatunku leży w dobrym zakończeniu, prawdopodobnym i mającym mocne uzasadnienie w całości powieści. Widocznie innym przypadło do gustu, mnie nie - ale nie potrafię wyjaśnić dokładniej, bo wszystko, co chciałabym dodać, może naprowadzać na trop :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...