Barbara Kowalczyk-Hoyer
Wydawnictwo Novae Res,
Gdynia 2013
Pewnie nigdy nie
wybrałabym tej książki, gdyby nie grudniowe kryteria AnnRK w wyzwaniu Polacy nie gęsi II: polski autor, debiut i wątek
świąteczny. Może znacie więcej książek, które spełniałyby
wszystkie trzy warunki, ale ja szukałam w internecie pół niedzieli
i znalazłam tylko tę.
Po tytule i opisie
spodziewałam się słodkiej, schematycznej historyjki w rodzaju tak
zwanej popularnej literatury kobiecej, czegoś, co czytuję bardzo
rzadko, żeby nie powiedzieć, że wcale. Nie chodzi o to, że uważam
ją za gorszy gatunek niż np. kryminały, ale – w przeciwieństwie
do kryminałów – po prostu nie jest w moim typie. Czego jednak nie
robi się dla trzech punktów w wyzwaniu czytelniczym? Zwłaszcza,
gdy książka jest dostępna w bibliotece.
Opowieść o skutkach
zapominalstwa pewnego zapracowanego anioła okazała się jednak
zupełnie inną historią, niż się spodziewałam. Powiem od razu,
że pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie ma w niej nic z ckliwej
świątecznej atmosfery, tak często obecnej w książkach o Bożym
Narodzeniu. W ogóle okres bożonarodzeniowy pojawia się raczej
jako powtarzający się motyw w życiu głównej bohaterki aniżeli
okoliczność mająca wprawić czytelnika w typowy świąteczny
nastrój. Jeśli ktoś chce sobie poczytać o magii świąt, to nie
ta bajka. Możliwe, że autorka celowo wybrała ten właśnie okres,
jako umowny symbol czasu, w którym wszystko się może zdarzyć, ale
wątpię – ot, parę elementów dobrze nadaje się na scenerię
wydarzeń i tyle.
Główna bohaterka
powieści to kobieta po czterdziestce, po traumatycznych przejściach.
Dawno temu straciła w katastrofie samolotowej męża i malutką
córeczkę. Dziewiętnaście lat później Maja znów jest szczęśliwą
mężatką, matką udanej dwójki dzieciaków. W 2010 roku cała
rodzina spędza Święta Bożego Narodzenia w niewielkim
alpejskim kurorcie. W drodze na pasterkę zdarza się coś, co
na nowo zakłóci z takim trudem odzyskiwany spokój po utracie
pierwszej rodziny. Przed kościołem Maja w tłumie wiernych dostrzega pierwszego męża
Paula, ale nie takiego, jakim był, gdy go ostatnio widziała, lecz
postarzałego o kilkanaście lat. Łatwiej może przyszłoby jej
uznać, że to przywidzenie, że nie do końca pogodzony ze stratą
umysł płata jej okrutnego figla, gdyby nie nadzieja: jeśli Paul
jakimś cudem przeżył katastrofę, to może przeżyła też Laura,
jej pierwsze dziecko. Maja postanawia więc rozpocząć poszukiwania,
które zaprowadzą ją do wyjaśnienia, jakiego nie przewidziałaby w
najbardziej fantazyjnych przypuszczeniach.
Pomysł na wyjaśnienie
tej historii autorka miała całkiem fajny, choć muszę przyznać,
że nie do końca mnie zaskoczył. Poza tym sposób pisania, nieco
oschły, zdystansowany do snutej opowieści, bardziej pasuje do
reportażu aniżeli do historii o dramatycznej utracie pierwszej
miłości życia. A choć zasadniczo wolę taki, niż romantyczny,
nastawiony na wywołanie u czytelniczek uniesień serca i porywów
duszy, to jednak kłócił mi się ze snutą przez autorkę
fabułą i z magicznym przesłaniem, jakie powieść niesie.
Podobał mi
się natomiast wątek polskiej emigracji, i żałuję, że autorka nie
rozwinęła go bardziej. Ogólnie powieść nie należy do
obszernych, niewiele ponad dwieście stron w formacie trochę
mniejszym od najbardziej typowego, nie zaszkodziłoby jej
kilkadziesiąt stron więcej na temat autorce nieobcy, bo sama
mieszka na stałe w Berlinie i, jak powiedziała w jednym z wywiadów,
tworząc niektóre postacie wzorowała się na osobach, które zna.
Ale nawet z tych krótkich
rozdziałów, migawek właściwie opowiadających o różnych
okresach z życia Mai i jej bliskich przed wydarzeniami w Wigilię
Bożego Narodzenia AD 2010, wyłania się obraz ludzi, którzy po
latach spędzonych na obczyźnie nigdzie już nie są u siebie.
Wyjechali z wyboru albo z konieczności, większość z nich
odnalazła się na Zachodzie, odnieśli nawet sukcesy, być może
większe, niż byłoby to możliwe w ojczyźnie, pozornie zadomowili
się w Austrii, ale coś ciągnie ich z powrotem. Tylko, że powrotu
do starego kraju już nie ma, bo kraj, z jakiego wyjechali, już nie istnieje, zmienił
się, a oni nie byli cząstką tych zmian, nie byli ich świadkami, uczestnikami.
Coś ich ominęło i nie da się już tego odrobić.
Interesująco
jest też spojrzeć na Polskę ich oczami, zobaczyć to, czego my,
mieszkający tu na co dzień nie dostrzegamy.
Żałuję, że Barbara
Kowalczyk-Hoyer nie poszła bardziej w ten aspekt opowieści. A i
styl, którym pisze, pasowałby do niego o wiele bardziej, aniżeli
do historii o anielskiej pomyłce, nawet niezłej, jednak zupełnie
innej gatunkowo. Przypuszczam, że wyszłaby wówczas powieść dużo
bardziej konsekwentna i wartościowa, która nam, mieszkającym w
ojczyźnie przez całe życie, dałaby posmak tego, co mogłoby być
naszym udziałem, gdybyśmy kiedyś dawniej dokonali innych wyborów,
a tym, którzy ich dokonali, możliwość porównania, czy czują to
samo, co powieściowe postacie.
Autorka wolała jednak położyć
nacisk na co innego, pójść w innym kierunku, ale o tym już
zamilknę, aby nie uchylić zbyt dużego rąbka tajemnicy osobom,
które zechcą Anielską pomyłkę przeczytać. Bo mimo
wszystko czytelnicy, a może raczej czytelniczki, które po nią
sięgną nie oczekując przede wszystkim opowieści o magii świąt
Bożego Narodzenia, nie powinny być lekturą zawiedzione.
O tej autorce jeszcze nie słyszałam i jak trafię w bibliotece na tą książkę to przeczytam :)
OdpowiedzUsuńOgólnie polecam, ale faktycznie na zasadzie "jak trafisz w bibliotece", bo chociaż książka fajna, to nie z kategorii tych koniecznych do poznania :)
Usuń