niedziela, 28 października 2012

Chłopak z Birmy

Biyi Bandele
Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2009
192 strony

Moja kolejna po Katarzynie II carycy Rosji lektura z akcją osadzoną w historycznych realiach okazała się być wyborem o całe lata świetlne lepszym, pomimo, że nie jestem jakąś wielką fanką literatury wojennej (no, może z małymi wyjątkami, jak np. opisane na tym blogu Dziesięć kawałków o wojnie Babczenki). Jednakże książka Biyi Bandele zafascynowała mnie i wciągnęła bezgranicznie.

Biyi Bandele to nigeryjski pisarz od 1990 roku mieszkający w Wielkiej Brytanii. Niewiele jest u nas książek popełnionych przez pisarzy afrykańskich i może dlatego, gdy już trafi się takowa, spodziewamy się, że będzie dotyczyła Afryki. A może w ogóle po pisarzach emigrantach oczekujemy, że będą pisali raczej o krajach swojego pochodzenia, niż o problemach uniwersalnych. Książka Bandele jest czymś pośrednim, dotyczy wojny w Azji, ale bohaterem jest Afrykańczyk, a właściwie nawet szerzej: bohaterami są walczący pod brytyjskim sztandarem żołnierze z Afryki. Chłopak z Birmy to opowieść o czternastolatku z Nigerii, który gotów był ruszyć na koniec świata za jedynymi ludźmi, jacy okazali mu bliskość i który w efekcie trafia sam środek wojennych działań w azjatyckiej dżungli – do formacji czinditów, „duchów dżungli”.

Orde Charles Winegate

Stworzona w przez charyzmatycznego brytyjskiego generała Orde Charlesa Wingate'a formacja chinditów wsławiła się brawurowymi operacjami, działając na tyłach wojsk japońskich w Birmie podczas II wojny światowej: niszcząc drogi, linie kolejowe, szlaki zaopatrzeniowe wroga. I choć w sensie militarnym efekty ich działań miewały różne skutki, to jednak nie do przecenienia była ich rola w złamaniu psychiki Japończyków. Fascynatom historii II wojny światowej temat czinditów jest z pewnością dobrze znany, bo został dość obszernie opisany przez samych uczestników zdarzeń (Bandele przywołuje kilka takich tytułów), jak i przez historyków. Jednak nie od razu tak było. Dzieło Wingate'a długo pozostawało niedocenione, co – jak pisze Bandele – miało związek z niechęcią „przekładaczy papierków w indyjskim naczelnym dowództwie” do samego generała. Po jego śmierci (w wypadku lotniczym w 1944 roku) dowódcą czinditów mianowany został człowiek, który ponoć nienawidził Wingate'a, a jego ukochane dziecko – formację czinditow – uważał za zawracanie głowy.
„Paranoja na tle czinditów uświęcona została po wojnie, kiedy zawieszali pracę nawet oficjalni historycy opisujący karierę Wingate'a, byle pomniejszyć rolę Dźenara w kampanii birmańskiej. Postać Wingate'a mogła pozostać w niełasce. Dopiero po przetłumaczeniu na angielski – dziesięć lat później – pamiętników japońskich generałów bijących się z Wingate'em przywrócono dobre imię Dźenarowi.
Zapis w zapis członkowie Sztabu Generalnego Cesarskiej Marynarki Wojennej, Gunreibo Socho, ujawniali, jakie szkody psychiczne wyrządzili czindici, których liczebność Japończycy ogromnie przeszacowali. Nękanie Japończyków na ich własnym podwórku spowodowało daleko idące konsekwencje. Czindici rozwiali bowiem mit, w który uwierzyli sami Japończycy: że w dżungli są niepokonani. (…)
Mając na względzie szerszy kontekst birmańskiego teatru wojennego, oddziały Wingate'a wyrządziły Japończykom – jeśli chodzi o ciało – szkodę nie większą niż zadrapanie nosa; natomiast szkody duchowe, które wyrządził Wingate, to była inna sprawa. Bezczelnymi fortelami Wingate wodził na manowce japońskich dowódców i popychał do takich błędów, które mogły ich kosztować przegraną wojnę w Birmie.”1
Koszty, i to ogromne, ponosili jednak również czindici. Śmierć groziła im nie tylko z rąk japońskiego wroga. Swoje żniwo zbierały też malaria i wycieńczające marsze w wyjątkowo trudnym, nierównym terenie, opanowanym przez Japończyków, trzysta kilometrów za linią frontu. Hasło Legii Cudzoziemskiej „maszeruj, albo giń” miało swoje zastosowanie w praktyce także u czinditów; kto nie wytrzymywał tempa, kto padał z wyczerpania – zostawał.
„Maruderów zostawiano samym sobie. Nie mieli prawa się skarżyć; wiadomo było – co wielokrotnie powtarzano przez miesiące ćwiczeń – że podczas marszu każdy jest zdany na siebie. Gdyby żołnierza, który upadł, poniósł inny żołnierz – z trudem już trzymający się na nogach – straty byłyby większe.”2
Służba w tej formacji należała do jednej z najcięższych, ale i trafiali do niej najlepsi, najtwardsi, najwaleczniejsi, w tym Nigeryjczycy, którzy już wcześniej dali się poznać twórcy czinditów z męstwa na polu walki:
„Dźenar, kiedy usiadł i zaczął planować tę wyprawę do Birmy, zażądał co najmniej jednej brygady nigeryjskiej. Jak mówią, chciał Nigeryjczyków, bo w Somalii i Abisynii sam widział, jakimi jesteśmy dzielnymi wojownikami i że się nie oszczędzamy. Nie wiem, czy to prawda, ale lubię pomyśleć, że może jest. Zauważcie, że z sześciu brygad składających się na czinditów tylko jedna jedyna nie została sformowana z Anglików, Szkotów, czy Amerykanów, i to jest właśnie nasza 3. Brygada Zachodnioafrykańska, Brygada „Thunder”. Nawet Ghurkowie nie mają swojej brygady. A słyną z dzielności i biją się jak wściekli do upadłego.”3.
Bandele do napisania tej powieści zainspirowała z pewnością przeszłość jego ojca, biorącego udział w kampanii birmańskiej. Ale jego książka, oprócz przybliżenia czytelnikowi legendy czinditów, ma jeszcze drugi wymiar. Chłopak z Birmy to także opowieść o potrzebie bliskości z drugim człowiekiem za każda cenę, ukazana poprzez losy samotnego chłopca, dziecka właściwie. Ali Banan jako siedmiolatek wysłany został z rodzinnej wioski, aby z dala od domu wyuczyć się kowalstwa. Opuszczoną rodzinę zastąpili mu dwaj spotkani tam starsi o kilka lat chłopcy. To za nimi wstąpił do brytyjskiego wojska, zatajając swój prawdziwy wiek. Jednak przybrani bracia nie byli tym zachwyceni, bez złych intencji, lecz z troski, bo wojna nie jest dla dzieci. W Indiach, dokąd wszyscy trzej dotarli, los znów ich rozdzielił i Ali sam trafił do Drużyny D z 3. Brygady Zachodnioafrykańskiej czinditów. Nad wiek wyrośnięty fizycznie, mentalnie pozostaje nadal dzieckiem, a jego naiwność zestawiona z problemami dorosłych czasem wzrusza, kiedy indziej bawi, ale wielokrotnie przełamuje okrutny obraz wojennej grozy. I tak jest niemal do końca, kiedy to Ali będzie musiał wykazać się siłą charakteru i dojrzałością przerastającą możliwości niejednego dorosłego.

Chłopak z Birmy to pasjonująca mieszanka koszmaru wojny i humoru, szaleństwa i braterstwa broni zrodzonego w obliczu wspólnego i wszechobecnego niebezpieczeństwa. Lektura krótka, ale godna polecenia wszystkim, również tym, którzy nie są miłośnikami książek wojennych. Nie ma w niej wielu opisów militarnych zmagań, jest za to doskonale oddana atmosfera lęku towarzyszącego partyzanckiej wojnie i solidarności, jaka tworzy się między ludźmi w sytuacjach zagrożenia. 
 
1s. 151-152.
2s. 70.
3s. 62.

2 komentarze:

  1. Tematyka afrykańsko-dżunglowa fascynowała mnie dawno temu przy okazji pożerania wręcz książek o Tomku Wilmowskim. Teraz mam trochę inne upodobania, więc odpuszczam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że nie każdy musi być zainteresowany tą książką, a nawet szerzej - tą problematyką w ogólności.
      Z tym tylko zastrzeżeniem, że przyrównanie jej do tematyki prezentowanej w taki sposób, jak to ma miejsce w książkach dla młodzieży, jest całkowicie nietrafne.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...