Biyi Bandele
Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2009
192 strony
Moja
kolejna po Katarzynie II carycy Rosji lektura z akcją
osadzoną w historycznych realiach okazała się być wyborem o całe
lata świetlne lepszym, pomimo, że nie jestem jakąś wielką fanką
literatury wojennej (no, może z małymi wyjątkami, jak np. opisane
na tym blogu Dziesięć kawałków o wojnie Babczenki).
Jednakże książka Biyi Bandele zafascynowała mnie i wciągnęła
bezgranicznie.
Biyi
Bandele to nigeryjski pisarz od 1990 roku mieszkający w Wielkiej
Brytanii. Niewiele jest u nas książek popełnionych przez pisarzy
afrykańskich i może dlatego, gdy już trafi się takowa,
spodziewamy się, że będzie dotyczyła Afryki. A może w ogóle po
pisarzach emigrantach oczekujemy, że będą pisali raczej o krajach
swojego pochodzenia, niż o problemach uniwersalnych. Książka
Bandele jest czymś pośrednim, dotyczy wojny w Azji, ale bohaterem
jest Afrykańczyk, a właściwie nawet szerzej: bohaterami są
walczący pod brytyjskim sztandarem żołnierze z Afryki. Chłopak
z Birmy
to opowieść o czternastolatku z Nigerii, który gotów był ruszyć
na koniec świata za jedynymi ludźmi, jacy okazali mu bliskość i
który w efekcie trafia sam środek wojennych działań w
azjatyckiej dżungli – do formacji czinditów, „duchów
dżungli”.
Orde Charles Winegate |
Stworzona
w przez charyzmatycznego brytyjskiego generała Orde Charlesa
Wingate'a formacja chinditów wsławiła się brawurowymi operacjami,
działając na tyłach wojsk japońskich w Birmie podczas II wojny
światowej: niszcząc drogi, linie kolejowe, szlaki zaopatrzeniowe
wroga. I choć w sensie militarnym efekty ich działań miewały
różne skutki, to jednak nie do przecenienia była ich rola w
złamaniu psychiki Japończyków. Fascynatom historii II wojny
światowej temat czinditów jest z pewnością dobrze znany, bo
został dość obszernie opisany przez samych uczestników zdarzeń
(Bandele przywołuje kilka takich tytułów), jak i przez historyków.
Jednak nie od razu tak było. Dzieło Wingate'a długo pozostawało
niedocenione, co – jak pisze Bandele – miało związek z
niechęcią „przekładaczy papierków w indyjskim naczelnym
dowództwie” do samego generała. Po jego śmierci (w wypadku
lotniczym w 1944 roku) dowódcą czinditów mianowany został
człowiek, który ponoć nienawidził Wingate'a, a jego ukochane
dziecko – formację czinditow – uważał za zawracanie głowy.
„Paranoja na tle czinditów uświęcona została po wojnie, kiedy zawieszali pracę nawet oficjalni historycy opisujący karierę Wingate'a, byle pomniejszyć rolę Dźenara w kampanii birmańskiej. Postać Wingate'a mogła pozostać w niełasce. Dopiero po przetłumaczeniu na angielski – dziesięć lat później – pamiętników japońskich generałów bijących się z Wingate'em przywrócono dobre imię Dźenarowi.Zapis w zapis członkowie Sztabu Generalnego Cesarskiej Marynarki Wojennej, Gunreibo Socho, ujawniali, jakie szkody psychiczne wyrządzili czindici, których liczebność Japończycy ogromnie przeszacowali. Nękanie Japończyków na ich własnym podwórku spowodowało daleko idące konsekwencje. Czindici rozwiali bowiem mit, w który uwierzyli sami Japończycy: że w dżungli są niepokonani. (…)Mając na względzie szerszy kontekst birmańskiego teatru wojennego, oddziały Wingate'a wyrządziły Japończykom – jeśli chodzi o ciało – szkodę nie większą niż zadrapanie nosa; natomiast szkody duchowe, które wyrządził Wingate, to była inna sprawa. Bezczelnymi fortelami Wingate wodził na manowce japońskich dowódców i popychał do takich błędów, które mogły ich kosztować przegraną wojnę w Birmie.”1
Koszty,
i to ogromne, ponosili jednak również czindici. Śmierć groziła
im nie tylko z rąk japońskiego wroga. Swoje żniwo zbierały też
malaria i wycieńczające marsze w wyjątkowo trudnym, nierównym
terenie, opanowanym przez Japończyków, trzysta kilometrów za linią
frontu. Hasło Legii Cudzoziemskiej „maszeruj, albo giń” miało
swoje zastosowanie w praktyce także u czinditów; kto nie
wytrzymywał tempa, kto padał z wyczerpania – zostawał.
„Maruderów zostawiano samym sobie. Nie mieli prawa się skarżyć; wiadomo było – co wielokrotnie powtarzano przez miesiące ćwiczeń – że podczas marszu każdy jest zdany na siebie. Gdyby żołnierza, który upadł, poniósł inny żołnierz – z trudem już trzymający się na nogach – straty byłyby większe.”2
Służba
w tej formacji należała do jednej z najcięższych, ale i trafiali
do niej najlepsi, najtwardsi, najwaleczniejsi, w tym Nigeryjczycy,
którzy już wcześniej dali się poznać twórcy czinditów z męstwa
na polu walki:
„Dźenar, kiedy usiadł i zaczął planować tę wyprawę do Birmy, zażądał co najmniej jednej brygady nigeryjskiej. Jak mówią, chciał Nigeryjczyków, bo w Somalii i Abisynii sam widział, jakimi jesteśmy dzielnymi wojownikami i że się nie oszczędzamy. Nie wiem, czy to prawda, ale lubię pomyśleć, że może jest. Zauważcie, że z sześciu brygad składających się na czinditów tylko jedna jedyna nie została sformowana z Anglików, Szkotów, czy Amerykanów, i to jest właśnie nasza 3. Brygada Zachodnioafrykańska, Brygada „Thunder”. Nawet Ghurkowie nie mają swojej brygady. A słyną z dzielności i biją się jak wściekli do upadłego.”3.
Bandele
do napisania tej powieści zainspirowała z pewnością przeszłość
jego ojca, biorącego udział w kampanii birmańskiej. Ale jego
książka, oprócz przybliżenia czytelnikowi legendy czinditów, ma
jeszcze drugi wymiar. Chłopak z Birmy to także opowieść o
potrzebie bliskości z drugim człowiekiem za każda cenę, ukazana
poprzez losy samotnego chłopca, dziecka właściwie. Ali Banan jako
siedmiolatek wysłany został z rodzinnej wioski, aby z dala od domu
wyuczyć się kowalstwa. Opuszczoną rodzinę zastąpili mu dwaj
spotkani tam starsi o kilka lat chłopcy. To za nimi wstąpił do
brytyjskiego wojska, zatajając swój prawdziwy wiek. Jednak
przybrani bracia nie byli tym zachwyceni, bez złych intencji, lecz z
troski, bo wojna nie jest dla dzieci. W Indiach, dokąd wszyscy trzej
dotarli, los znów ich rozdzielił i Ali sam trafił do Drużyny D z
3. Brygady Zachodnioafrykańskiej czinditów. Nad wiek wyrośnięty
fizycznie, mentalnie pozostaje nadal dzieckiem, a jego naiwność
zestawiona z problemami dorosłych czasem wzrusza, kiedy indziej
bawi, ale wielokrotnie przełamuje okrutny obraz wojennej grozy. I
tak jest niemal do końca, kiedy to Ali będzie musiał wykazać się
siłą charakteru i dojrzałością przerastającą możliwości
niejednego dorosłego.
Chłopak
z Birmy to pasjonująca mieszanka koszmaru wojny i humoru,
szaleństwa i braterstwa broni zrodzonego w obliczu wspólnego i
wszechobecnego niebezpieczeństwa. Lektura krótka, ale godna
polecenia wszystkim, również tym, którzy nie są miłośnikami
książek wojennych. Nie ma w niej wielu opisów militarnych zmagań,
jest za to doskonale oddana atmosfera lęku towarzyszącego
partyzanckiej wojnie i solidarności, jaka tworzy się między ludźmi
w sytuacjach zagrożenia.
1s.
151-152.
2s.
70.
3s.
62.
Tematyka afrykańsko-dżunglowa fascynowała mnie dawno temu przy okazji pożerania wręcz książek o Tomku Wilmowskim. Teraz mam trochę inne upodobania, więc odpuszczam.
OdpowiedzUsuńPewnie, że nie każdy musi być zainteresowany tą książką, a nawet szerzej - tą problematyką w ogólności.
UsuńZ tym tylko zastrzeżeniem, że przyrównanie jej do tematyki prezentowanej w taki sposób, jak to ma miejsce w książkach dla młodzieży, jest całkowicie nietrafne.