Od początku
prowadzenia tego bloga przyjęłam, że każdą notkę o książce
będę rozpoczynała oceną. Taką, jaką wystawiłam w Biblionetce,
czyli w skali do 6. Trzymałam się tego przez półtora roku. Jednak
od pewnego czasu coraz trudniej przychodziło mi wystawienie książkom
stopni :).
W dodatku na Lubimy czytać, gdzie też mam konto,
kilka miesięcy temu wprowadzono inną skalę, niż w Biblionetce,
w której najwyższa ocena to rewelacyjna, podczas gdy na
Lubimy czytać najwyższa nota oznacza arcydzieło, a
rewelacyjna jest dopiero trzecia od góry. Sama już się przez to gubię we własnych ocenach.
Ale nie z tą rozbieżnością mam główny problem, tylko ze sprawiedliwą punktacją dla różnego
rodzaju literatury. Gatunkowo czytuję zupełny miszmasz – powieść
obyczajową po kryminale, zaraz potem non-fiction albo czytadło.
Wybieram pod wpływem impulsu, chwili, nastroju. Raz mam ochotę na
coś lekkiego, coś dla zabicia czasu, kiedy indziej – na lekturę
ważną i poważną, taką, która zostanie w pamięci na dłużej.
Tak różne książki, a skala jedna. Czy szóstka dla klasyki i
kryminału, to taka sama szóstka? Trzeba by chyba dodać jeszcze
podział na kategorie, taki opis, że coś jest na przykład na 6/6,
ale z zastrzeżeniem, że tylko w danym gatunku. Czego innego
oczekuję przecież od czytadła, a czego innego od reportażu.
Wystawiając ocenę brałam to pod uwagę, ale to wcale nie znaczy, że
porównując dwie książki z różnych gatunków zawsze wolę tę,
którą oceniłam wyżej.
Ostatnio,
gdy nie mogłam na bieżąco pisać postów i zbiegło się ocenianie
kilku książek naraz, kłopot z punktacją stał się jeszcze
wyraźniejszy. No bo jak tu stosować tę samą skalę dla Grobowej
ciszy i Marzenia Celta? Przecież to książki
nieporównywalne ze sobą. Na Biblionetce i Lubimy czytać
coś tam zaznaczyłam, ale coraz bardziej mi to nie pasuje, nie gra.
Rozdźwięk między gatunkami daje się zauważyć zwłaszcza na
blogu, gdzie ocenie zawsze towarzyszy tekstowa opinia. Widzę to, gdy
po pewnym czasie wracam do starego posta; czasem okazuje się, że z
książki ocenionej wysoko nie pamiętam już prawie nic, a ta z
niższą notą wciąż świeżo jest w pamięci. Opis nadal się
zgadza (również opis tej zapomnianej, jak już sobie z notki
przypomnę, o czym była), tylko nota nie wytrzymała próby czasu.
Tyle
tytułem wyjaśnienia i usprawiedliwienia się, że od teraz na moim
blogu koniec ze stopniami dla książek. Wiem, że takie oceny bardzo
ułatwiają sprawę osobom zaglądającym na blogi i szukającym
podpowiedzi, co czytać, a czego nie. Ale trudno, jak ktoś zechce
wiedzieć, co sądzę o książce, niech czyta notkę, a jak mu za
długo, będzie musiał obejść się bez mojej opinii :).
Szczerze mówiąc ja kierowałam się zawsze opinią nie oceną więc dla mnie żadnej różnicy :)
OdpowiedzUsuńCóż, napisałam to na własnym przykładzie, bo mnie zdarza się, niestety, przy przeglądaniu blogów ograniczać tylko do zerknięcia na ocenę przy poście :).
UsuńNiedawno podjęłam podobna decyzję, bo też stwierdziłam, że piątka piątce nierówna :-) No i jeszcze ta męcząca rozbieżność ze skalą do sześciu i do dziesięciu... Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńA ja ciągnęłam ocenianie półtora roku, a jeśli wliczyć Biblionetkę, to nawet kilka lat. Z tym, że na Biblionetce nadal muszę oceniać, bo korzystam tam czasem z polecanki.
OdpowiedzUsuń