wtorek, 1 listopada 2011

Długi weekend

Wiktor Hagen
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011
478 stron

Ocena 5/6

Majowy długi weekend właśnie zbliża się wielkimi krokami. Wszyscy wokół komisarza Nemhausera szykują się do wyjazdu z Warszawy i ubolewają nad Robertem, któremu przypadł dyżur, w dodatku żona jedzie do Amsterdamu walczyć o superatrakcyjną posadę w międzynarodowej firmie, więc i w domu będzie miał co robić, w końcu u Hagena opieka nad dwoma niesfornymi bliźniakami to zajęcie nie mniej absorbujące niż dochodzenie w sprawie morderstwa.
A morderstwo oczywiście jest, bo choć mając w perspektywie pięć wolnych dni obywatele powinni myśleć głównie o wypoczynku, to jednak okazuje się, że ktoś postanawia zakłócić spokojny dyżur Namhausera i zaraz na początku weekendu morduje znanego z mediów ekologa, przygotowującego protest przeciw budowie autostrady na terenach lęgowych nietoperzy. Komisarz miota się więc między rozdzielaniem ciągle bijących się dzieciaków, poszukiwaniem sprawcy zbrodni i gotowaniem w barze przyjaciela. Jakby tego było mało, dwa dni później dochodzi do następnego zabójstwa, a przyjaciel spodziewa się zwizytowania baru przez bezwzględnego krytyka kulinarnego, który swoimi miażdżącymi recenzjami wykończył już niejeden lokal gastronomiczny. No i w tle, podobnie jak w Granatowej Krwi, wielka polityka, układy i naciski.

Długi weekend to kolejny naprawdę niezły kryminał Wiktora Hagena, zasadniczo z dobrze poprowadzoną intrygą kryminalną – zasadniczo, bo jakby chcieć się przyczepić, to coś niecoś by się znalazło. 
Ale mnie właściwie powieści Hagena podobają się bardziej niż inne współcześnie pisane polskie kryminały nie ze względu na wyróżniającą się intrygę, bo tego bym o niej nawet nie powiedziała. Cenię sobie natomiast wyważony, zdroworozsądkowy ogląd naszej codzienności, prezentowany przez głównego bohatera. 
Jednak najbardziej przypadły mi do gustu urocze scenki z bliźniakami i sympatyczne wstawki z drugiej pracy komisarza. Te fragmenty obu książek (bo i w Granatowej krwi wiele jest na ten temat) uważam za dużą zaletę. One, a nie opisy Warszawy, są dla mnie magnesem takim, jak ponury, mroczny klimat w skandynawskich kryminałach. Jeśli Hagen zarzuci kiedyś pisanie o zbrodniach i skupi się na opowieściach o życiu zawodowego kucharza i ojca dwóch urwisów, to pewnie nadal pozostanę jego wierną czytelniczką. 
 
A tymczasem, po drugiej książce Hagena, uznałam go za jednego z moich ulubionych polskich współczesnych pisarzy kryminałów, może nawet za pierwszego wśród ulubionych. Jeśli napisze trzecią, czytam „w ciemno”.

 *
Aha, jeszcze tak na marginesie: zrobiłam placki ziemniaczane inspirowane przepisem z pierwszej powieści, to znaczy do tradycyjnego ciasta z ziemniaków, jaj, cebuli i mąki dodałam garam masali i utartego świeżego imbiru, najpierw „z pewną nieśmiałością” i ze strachem, że cały trud ucierania pyr pójdzie do smieci. Jednak po usmażeniu pierwszych i na wyraźne żądanie męża dodałam więcej garam masali. Pycha były. Jeśli lubicie orientalne smaki, to też wypróbujcie. A ja wkrótce przymierzę się do zrazów z ziołami prowansalskimi, które Nemhauser zrobił w Długim weekendzie

 

1 komentarz:

  1. Mnie dokładnie to samo zachwyciło w tych książkach, a placków nie zrobiłam bo nie lubię tej przyprawy. W innym przypadku oczywiście bym spróbowała, bo nigdy dość wariacji na ten temat :-)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...