poniedziałek, 19 września 2011

Granatowa krew

Wiktor Hagen
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2010
470 stron

Ocena 5/6

Tytułowa „granatowa krew” to analogia do błękitnej krwi, która płynęła w żyłach dawnych szlachetnie urodzonych. Takim ludziom wolno było więcej, byli nietykalni, nawet jeśli popełnili zbrodnię. Policjanci z powieści Hagena przekonali się na własnej skórze, że nadal są tacy ludzie, którzy ze względu na swój majątek, stanowisko albo koneksje zawsze będą poza zasięgiem prawa. A jeśli trop w śledztwie doprowadzi zwykłego policjanta do kogoś takiego, „góra” zaraz go wyhamuje.


Robert Nemhauser jest właśnie takim zwykłym policjantem. No, może nie do końca zwykłym, jeśli za punkt odniesienia przyjąć typowego bohatera najnowszych powieści detektywistycznych, bo po pierwsze: nie jest alkoholikiem, nawet palenie rzucił, po drugie: nie jest samotnikiem, tylko szczęśliwym mężem i ojcem dwóch bliźniaków, po trzecie: nie jest tępym osiłkiem, co to najpierw bije, później myśli (od tego ma partnera Maria), ani genialnym Sherlockiem Holmesem. Z wykształcenia historyk, z zamiłowania kucharz dorabiający do policyjnej pensji gotowaniem w barze przyjaciela. W policyjnej robocie chętnie używa mózgu i trochę jest rozczarowany, że w większości spraw potrzebna jest bardziej umiejętność pisania raportów niż dedukcji, bo sprawcę zbrodni policja zazwyczaj znajduje pijanego, leżącego z nożem w ręce obok ofiary. Pewnie dlatego, że ma otwarty umysł, szef zleca mu wyjaśnienie sprawy, która pozornie nie wymaga wyjaśniania, ot, starsza kobieta zmarła nad filiżanką herbaty. Sprawa oczywiście nie okazuje się taka prosta, dochodzi do kolejnych zbrodni, które również na początku wyglądają na co innego, niż są w rzeczywistości, ale, gdy trochę poszperać, to okazuje się, że wszystkie te sprawy są powiązane. Tropy prowadzą w peerelowską przeszłość, śledztwo zahacza o politykę i biznes, a wielu ustosunkowanym ludziom zależy, aby nie byli z nim łączeni. Nemhauser musi więc kluczyć i lawirować, aby winni ponieśli karę, ale żeby przy tym nie nadepnął na odcisk mocniejszym od siebie.

Podobała mi się ta książka, choć mam parę krytycznych uwag. Niepotrzebnie Hagen w intrygę wplótł politykę, nie było to niezbędne, w dodatku nie porwał się na nic oryginalnego, tylko poszedł w stereotypy. A zakończenie, które wymyślił, mogło zafunkcjonować i bez tego. Inna „typówka” to biadolenie nad policyjną pensją, w polskich kryminałach przyjęło się już, że policjanci, to biedota, a to przecież nieprawda. Nie mają tyle co poseł albo biznesmen, ale przecież z pensji oficera policji da się dzisiaj wyżyć na nie uwłaczającym godności poziomie. Znalazłoby sie jeszcze parę innych drobiazgów trącących schematem, jednak Granatowa krew to pierwsza powieść Hagena, więc nie będę się już czepiać i przechodzę do pozytywów.


Jeśli pominąć polityczne wstawki, to jest klasyczny kryminałek, jak za dawnych lat: są trupy, jest policjant idealista, który jeździ po mieście i szuka sprawców. Znajduje, wiarygodnego i w dodatku takiego, że długo go nie podejrzewałam. Przyczyny zbrodni nie są może jakieś szczególnie wymyślne, wykorzystywano już takie motywy, ale może to i lepiej, niż gdyby były przekombinowane. Jest tło obyczajowe przystające do czasów, w których dzieje się akcja. Nie wypowiadam się, czy Warszawa, w której dzieje się akcja, oddana jest wiernie, nie jestem stamtąd, więc nie będę oceniać. Zbrodnie są „czyste”, żadnego kawałkowania ciał, żadnych wycinanek na nieboszczykach ani innych ekstremów. Ja sobie to cenię, nie lubię kryminałów, w których epatuje się czytelnika różnymi obrzydlistwami, często do tego stopnia, że stają się najistotniejsze w powieści, a pytanie o sprawcę i motyw schodzi na dalszy plan. Pozytywne też jest, że komisarz to normalny człowiek, ze zwyczajną rodziną i typowymi ludzkimi problemami, z dwójką superowych urwisów. Trafiają się elementy humorystyczne i urocze scenki z życia normalnej rodziny, choćby ta historyjka o przedstawieniu kostiumowym w przedszkolu: miały być pszczółki, ale wszystkie już wypożyczono. a dwóch bliźniaków trzeba w coś ubrać. Nemhauser bierze więc dwie żyrafy. Bo czym się różni żyrafa od pszczółki? Niczym widocznym na pierwszy rzut oka, przynajmniej w kostiumach, a przy okazji daje nowe spojrzenie na śledztwo. 
 

Moim zdaniem Granatowa krew, to nie tylko udany debiut, ale również sympatyczna książka i jednocześnie niezły kryminał. A że nie idealny? No cóż, debiutantom należy pewne rzeczy wybaczać. Przymierzam się do drugiej książki Hagena - Długiego weekendu, i wtedy już będzie bez zmiłowania.

1 komentarz:

  1. Zapowiada się ciekawa książka - wcześniej o niej nie słyszałam:)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...