piątek, 16 września 2011

Afrykańska odyseja

Klaus Brinkbäumer
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2009
272 strony

Ocena 4,5/6

Co roku tysiące Afrykanów wyruszają w morderczą podróż, by przedostać się do raju – do Europy. Uciekają przed wojnami, prześladowaniami, a zazwyczaj przed nędzą we własnych krajach. Wierzą, że Europa zapewni im lepsze życie, ale to lepsze życie jest jak wygrana na loterii, bo tylko nieliczni trafiają główną wygraną. Wielu za to płaci za ten kupn najwyższą cenę, ginie na pustyni, tonie w czasie przeprawy przez morze. Inni latami tułają się po Afryce, bo choć sprzedali wszystko i zapożyczyli się u rodziny, to pieniędzy nie wystarczyło na dotarcie do celu, bo po drodze zostali obrabowani, bo wszędzie trzeba płacić łapówki albo zwyczajnie dlatego, że opłaty dla przemytników okazały się za wysokie. Tacy utykają na miesiące, a nawet lata w miejscach, w których skończyła im się kasa i wszelkimi sposobami starają się znaleźć środki na jedzenie i dalszą podróż. A jeśli nawet dotrą do raju, czeka ich rozczarowanie. Raj nie jest taki, jaki sobie wyobrażali, Europa ich nie chce i wciąż udoskonala metody, aby się przed nimi obronić. Buduje coraz wyższe mury, zwiększa przybrzeżne straże, a w końcu deportuje tych, którzy mimo tych zapór przedarli się na jej terytorium. Uchodźcy, czyli ludzie z obszarów objętych wojną albo z krajów, w których grożą im prześladowania, mają trochę większe szanse, aby uzyskać pozwolenie na pobyt, ale większość to ludzie, którzy imigrują z ojczyzny z przyczyn ekonomicznych i ci są zazwyczaj odsyłani z powrotem do Afryki. Jednak nie poddają się, podejmują kolejne próby, bo powrót do domu nie wchodzi w grę, to byłaby hańba, zresztą zazwyczaj nie mają do czego wracać.

Książka Klausa Brinkbäumera im właśnie jest poświęcona: Afrykanom imigrującym z powodu biedy i braku perspektyw, podejmującym tak niebezpieczne wyzwanie, bo w we własnej ojczyźnie nie mają z czego utrzymać rodzin, bo nie ma dla nich żadnej pracy, jest za to ogromna przestępczość i korupcja, a średnia życia wynosi tam niewiele ponad czterdzieści lat. Brinkbäumer wymyślił sobie, że ruszy ich szlakiem. Wraz z białym fotografem Markusem Matzelem i Ghańczykiem Johnem Ekow Ampanem postanowił przebyć trasę, jaką czternaście lat temu podróżował John. Wtedy droga zajęła Johnowi cztery lata, ale udało mu się, od dziesięciu lat mieszka w Andaluzji i zgodził się towarzyszyć dwóm białym w zamian za możliwość odwiedzenia rodzinnego domu. 
„Najpierw do Ghany – John ma zobaczyć się tam z rodziną, potem przez Togo i Benin do Nigerii, dalej na północ, śladami Johna, przez Niger, Saharę, Algierię i Maroko aż do Andaluzji. (...) Odtworzymy pierwszą podróż Johna i zobaczymy, jak wędrują współcześni uchodźcy, dowiemy się, co przeżywają, wysłuchamy ich historii: co zostawili za sobą, dlaczego wyruszyli w drogę, dokąd idą i o czym marzą. Zobaczymy, jak podróżują, i choć w części doświadczymy tego co oni.”1
Nie wszystkie te zamierzenia Brinkbäumerowi udało się zrealizować. Doświadczył wprawdzie niektórych trudów podróży i niebezpieczeństw czyhających na imigrantów. Jednak niewiele w książce historii przygodnych towarzyszy podróży, chyba nie dał rady naciągnąć ich na zwierzenia. Oparł więc Afrykańską odyseję na opowieściach Johna i jego znajomych oraz kilkorga innych osób spotkanych w Europie. Ale nawet te historie, które zamieścił, są niepełne, sam autor to przyznaje, Afrykanie nie wszystko chcą mówić, a czasami po prostu zmyślają, zatem losy poszczególnych bohaterów reportaży nie zawsze odpowiadają prawdzie.

Dziwne jest dla mnie, że w książce nie ma żadnych zdjęć. Pod koniec książki autor chwali się, że z wyprawy przywieźli ich pięć tysięcy zdjęć, ale w książce nie ma ani jednego, nie ma też słowa wyjaśnienia, dlaczego ich nie umieścił.

Mimo tych mankamentów uważam jednak książkę za dobrą z innych powodów. Podróż stała się bowiem dla Brinkbäumera pretekstem do bardzo interesującej opowieści o mijanych krajach i zamieszkujących je społecznościach, o ich historii, ekonomii i rządach, a także o afrykańskich szansach (a raczej braku szans) na lepszą przyszłość. Wiele opisów jest zbieżnych z tym, co wcześniej zaobserwował w swoich wojażach po Afryce Ryszard Kapuściński. Daje się zresztą odczuć fascynację i inspirację Brinkbäumera twórczością Kapuścińskiego, przed wyruszeniem autor Afrykańskiej odysei odwiedza go w Warszawie, a Heban zabiera ze sobą w podróż. Szokujące i dołujące jest, jak mało zmieniło się w Afryce od czasów opisanych w Hebanie – na lepsze chyba nic. 
 
W znacznej części książka wydaje się neutralna, choć na początku i w zakończeniu autor dzieli się z czytelnikiem swoimi przemyśleniami na temat przyczyn obecnej sytuacji na tym kontynencie i na temat polityki, jaką świat zachodni prowadzi wobec Afryki oraz naszej odpowiedzialności za los jej mieszkańców. Sięga oczywiście aż do czasów niewolnictwa, upatrując w nim korzeni obecnej niewydolności afrykańskich społeczeństw, ale i wskazuje na całkiem współczesne „grzechy”, jak choćby dotacje do rolnictwa czy mniej lub bardziej jawną ingerencję w politykę tych krajów. Jego opinie i argumenty dają do myślenia, choć nie we wszystkim się z nim zgadzam. 
 
Jak to zazwyczaj bywa, inaczej ocenia się problem globalnie, a inaczej wtedy, gdy ma się do czynienia z losami konkretnych ludzi, chętniej okazuje się wtedy współczucie, zrozumienie, gotowość podzielenia się z tymi biednymi, umęczonymi ludźmi naszym sytym, bezpiecznym miejscem na ziemi. Jednak w przypadku tej książki było raczej odwrotnie, choć nie sadzę, aby autor chciał takiego efektu. O ile ogólnie przedstawiana sytuacja przemawiała za tym, że bogata Europa powinna pomagać Afryce, zamiast się od niej odgradzać coraz wyższym murem, to już indywidualne przykłady często budziły mój bunt. Jakże często bowiem widoczna była i charakterystyczna roszczeniowa postawa Afrykanów, którzy nawet nie próbowali szukać alternatywy w budowaniu lepszego życia u siebie, uważając, że należy im się miejsce w Europie. Doskonale ujął to John Ampan w jednej z zasad afrykańskiego dla początkujących:
Jest taka umiejętność, którą wy Europejczycy posiadacie, a której nam Afrykanom brakuje. To umiejętność samokrytyki. Wy analizujecie błędy, wyszukujecie słabości, korygujecie swoje zachowanie, gdy stwierdziliście, że było niewłaściwe i destrukcyjne,. My uznajemy, że to inni ponoszą odpowiedzialność za to, co się dzieje: obcy, bogowie, przodkowie, wrogowie. No i oczywiście wy Europejczycy.”2
W książce pełno przykładów ilustrujących ten pogląd. I nie chodzi tylko o niemoc wprowadzenia przyzwoitych rządów po odzyskaniu niepodległości, w krajach, które mają potencjał w postaci bogactw naturalnych, jak choćby w bogatej w ropę naftową Nigerii, miała wielką szansę na rozwój, lecz dziś jest na skraju destrukcji, a masy ludzi przymierają głodem i nie mają pracy. Chodzi przede wszystkim o sposób myślenia zwykłych Afrykanów, dla których normą i oczywistością jest, że należy im się pomoc, ale oni są zobowiązani do solidarności tylko ze swoją rodziną i z nikim więcej. Czy takie dziwne jest, że Europa boi się napływu na masową skalę ludzi o takiej mentalności? A z drugiej strony – metody, jakich używa się, aby zapobiec napływowi do Europy nielegalnych emigrantów, bywają nieludzkie, nie do zaakceptowania. Czy można przymykać na nie oczy dlatego, że są skuteczne?

Naprawdę Afrykańska odyseja może namieszać w głowie i wywrócić dotychczasowe poglądy, a przynajmniej zmusić do zastanowienia nad naszymi relacjami z uboższymi regionami planety. I pomimo, że książka ma pewne braki, to warto wygospodarować sobie na nią trochę czytelniczego czasu, szczególnie że zjawisko nielegalnej emigracji z Afryki wciąż przybiera na sile i dobrze jest mieć o nim jakie takie wyobrażenie.

1s. 12.
2s. 221.

3 komentarze:

  1. Często, gdy już pokonają przeciwności, okazuje się że ich nowy, europejski raj jest groźniejszy od sił natury

    OdpowiedzUsuń
  2. Na mnie ta książka zrobiła wrażenie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Z życia książek
    W Afrykańskiej odysei o tym wprawdzie nic nie ma, autor opowiada raczej o rozczarowaniu, że rzeczywistość europejska odbiega od opowieści, które o niej słyszeli i o tęsknocie za tym, co zostawili za sobą. Ale z innych źródeł słyszy się przecież o różnych złych i bezprawnych rzeczach, które spotykają tych ludzi już na terytorium Europy.

    Bibliofilka
    Na mnie też zrobiła wrażenie, ale mimo to mam bardzo mieszane uczucia co do otwarcia się na wszystkich emigrantów, po lekturze jeszcze bardziej niż przed.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...