wtorek, 5 maja 2015

Balagan: Izraelski alfabet

Paweł Smoleński

Agora SA, Warszawa 2012

projekt okładki Sabina Bujok



Balagan

Tureckie słowo przejęte przez hebrajski z polskiego i tak nasączone polskimi znaczeniami, iż nie ma żadnej wątpliwości, skąd wywodzili się założyciele Izraela i twórcy współczesnej hebrajszczyzny. W żydowskim bałaganie nie ma „ł”, tylko „l”. Być może to również jedyne polskie słowo, które na stałe weszło do codziennego repertuaru języka izraelskich Arabów.”1




Całkiem uporządkowany wyszedł Pawłowi Smoleńskiemu ten bałagan. W alfabetycznie pogrupowanych hasłach dostajemy informacje i wyjaśnienie podstawowych terminów dotyczących Izraela, od alii po Zachodni Brzeg. A w środku o wszystkim po trochu – o geografii, klimacie, ludności, polityce, kulturze, historii – od jednej do kilku stron na hasło, do tego trochę zdjęć. Taki Izrael „w pigułce”, bardziej informacje przewodnika wycieczek niźli reportaż. Zobaczenia Izraela w pełni nie zastąpi, ale czy jakakolwiek książka może? Jak jadąc na wycieczkę zdajesz się tylko na przewodników, to dostajesz taką wiedzę o kraju, jaką oni mają, czyli nie zawsze doskonałą. I w tym także książka Smoleńskiego przypomina gawędę pilota.

Uświadomiłam to sobie jednak dopiero po lekturze, gdy poszukałam w internecie recenzji i trafiłam na portal erec israel. Rety, jak tam zjechano ten biedny Balagan. Uważam, że nie do końca sprawiedliwie, choć w kilku sprawach tamtejszy recenzent ma oczywistą rację, jak np. w przypadku zdjęcia Masady (str. 149), na którym ta starożytna twierdza położona nad Morzem Martwym wygląda zupełnie inaczej niż w moich wspomnieniach. Może to autor zawinił, może redakcja, w każdym razie obiekt na fotografii to nie Masada, ale opis się zgadza. Twierdza dziś jest symbolem bohaterskiego oporu Żydów, jej obrońcy woleli śmierć niż poddanie się Rzymianom. Do ruin twierdzy można dostać się pieszo (w upale!), 


my na szczęście dotarliśmy tam w inny sposób. 













Z góry jest wspaniały widok na morze, chociaż zdjęcie zupełnie tego nie oddaje, więc musicie uwierzyć mi na słowo.



Nie jest to jedyny błąd, który zarzucają autorowi, nie wszystkie potrafię zweryfikować, więc pisać o nich nie będę. Natomiast w warstwie światopoglądowej odebrałam Balagan jako książkę wyważoną, obiektywną. A to znaczy, że nie satysfakcjonującą środowisk wyznających konkretne poglądy czy to w sprawach konfliktu izraelsko-palestyńskiego, czy to na różne kwestie żydowskie, także historyczne. I zdaje się, że Smoleński mocno nadepnął niektórym na odcisk przypisując (ich zdaniem fałszywie) Ben Gurionowi, iż „powiedział, że Żydzi, którzy ocaleli z Zagłady, muszą mieć nieczyste sumienie, bo inaczej nie przeżyliby wojny.”2 Autor nie podaje w książce, skąd wziął tę wypowiedź, nigdzie też nie znalazłam informacji potwierdzającej, że faktycznie miała ona miejsce ani odniesienia się samego Smoleńskiego do zarzutu kłamstwa. Jeśli więc jest to nieprawda, mogę zrozumieć rozjuszenie owego recenzenta. Osobiście uważam jednak, że swoją książką Paweł  Smoleński zrobił więcej dobrego niż złego dla postrzegania przez nas współczesnego Izraela.


*

Mam to szczęście, że widziałam Izrael na własne oczy. Krótko i powierzchownie, ale jednak. Wprawdzie już jadąc tam nie byłam nastawiona ani anty-, ani pro-, jednak spodziewałam się, że kraj otoczony zewsząd nieprzyjaźnie nastawionymi sąsiadami będzie stosował rozmaite obostrzenia wobec obcych. Bardzo mile zaskoczyła mnie więc otwartość izraelskiego społeczeństwa (nie dotyczy niestety ortodoksyjnych Żydów, których nieprzyjazne spojrzenia towarzyszyły naszemu przejazdowi przez ich dzielnicę). Może teraz wygląda to już inaczej, ale gdy byłam tam w 2008 roku, miałam poczucie, że przyjęto nas bardzo przyjaźnie.


Pojechaliśmy wtedy na dwutygodniowy urlop 7 na 7, czyli tydzień byczenia się na egipskiej plaży i tydzień zwiedzania Izraela właśnie. Przełom stycznia i lutego na naszej półkuli to nawet w Egipcie nie najlepszy czas na plażowanie, chyba że w takich strojach kąpielowych, jak miały Egipcjanki.





Za to na zwiedzanie pogoda była jak najbardziej ok, więc zamiast smażyć się nad basenem pojechaliśmy obejrzeć Kair i piramidy 




oraz klasztor św. Katarzyny. 



Z pogodą i tak mieliśmy sporo szczęścia, bo -  jak nam powiedziała pilotka - tydzień przed naszym przyjazdem w Jerozolimie śnieg leżał, sami zresztą widzieliśmy jakieś niestopniałe jeszcze  resztki. Smoleński w Balaganie też wspomina o śniegu, tyle że  Ejlacie. Krytycy jego książki m.in. zarzucają mu, że to bzdura, bo w Ejlacie nigdy śniegu nie widziano, jednak mnie podczas czytania nie wydało się to dziwne, ciężka jerozolimska zima zupełnie uśpiła moją czujność.W okolicach Ejlatu nie natrafiliśmy na śnieg, lecz na kibuce i daktylowe gaje pośrodku pustyni.


A dalej już Jerozolima





Obowiązkowym punktem wycieczki do Izraela (przynajmniej tej pierwszej) jest oczywiście Wzgórze Świątynne, czyli miejsce niezmiernie ważne dla trzech wielkich religii, a na nim:


Ściana Płaczu. Kobiety i mężczyźni modlą się tu osobno, oddzieleni płotem. Część dla kobiet (ta po prawo) jest znacznie mniejsza, a choć kobiet w Izraelu wcale nie jest mniej niż mężczyzn tłok panujący pod Ścianą Płaczu był tylko trochę większy niż na części męskiej. Uwagę zwraca zróżnicowany ubiór religijnych mężczyzn, związany z przynależnością do określonej dynastii chasydzkiej. Kobiety ubierają się bardziej jednorodnie, zawsze skromnie, Mężatki często noszą peruki, po ślubie golą głowy, aby nie wydawały się dla mężów zbyt atrakcyjne, co nie przeszkadza w płodzeniu licznego potomstwa – w Izraelu chasydzkie rodziny są bardzo liczne, liczniejsze nawet niż arabskie (wszystkie te informacje pochodzą od naszej pilotki).










  


Meczet Al-Aksa i Kopuła na Skale. Na teren przynależny muzułmanom nie wolno wnosić żadnego alkoholu. Wspominam o tym, bo z zakazem wiąże się pewna historia. Otóż pilotka wspominała o zakazie trzykrotnie; zaraz na początku wycieczki, w wieczór poprzedzający zwiedzanie Wzgórza i wreszcie w dniu zwiedzania przed wysiadaniem z autokaru. No ale jakby to było, żeby wszyscy się podporządkowali. Musiał znaleźć się jakiś polski bohater, który postanowił przemycić w torbie puszkę piwa. A jakby tego było mu mało, otworzył tę torbę właśnie na dziedzińcu przed meczetem, dosłownie pod nosem strażnika. Niestety, znów potwierdziło się, że głupota nie ma skrzydeł i dzielny przemytnik nie odleciał wolny, tylko musiał zdać się na pilotkę, by wyrwała go z rąk rozeźlonych strażników. Tym razem mu się upiekło, ale mogło się to skończyć zupełnie inaczej. I może powinno, bo jak można z rozmysłem nie szanować cudzych świętych miejsc. Co byśmy zrobili, gdyby w naszych kościołach innowiercy okazywali taki brak szacunku?





 


  
Grób Pański. Na podwórzec przed świątynią można dostać się kilkoma drogami. Najpopularniejsza wiedzie chyba przez bazar, bo idąc tamtędy mija się kolejne stacje drogi krzyżowej i wchodzi przez główna bramę. 







 My jednak przeszliśmy przez etiopski kościół.













 Nie tylko na dziedzińcu, ale i w środku świątyni atmosfera w niczym nie przypomina modlitewnego skupienia, jakie znamy z europejskich kościołów. Po części wynika to chyba z tego, że każdy odłam chrześcijaństwa chce i musi mieć w świątyni swój kawałek miejsca, a nad całością nikt nie panuje. Ale nawet gdyby był jeden gospodarz, to pewnie i tak nie byłby w stanie zapanować nad tym cisnącym się tłumem ludzi z aparatami fotograficznymi, zaglądających w każdy zakamarek, czekających w olbrzymiej kolejce na wejście do centralnego miejsca Grobu, pchających się, by poświęcić zakupione pamiątki (święcenie nie odbywa się tak, jak u nas, ale przez położenie ich w określonym miejscu, innym dla katolików, innym – dla prawosławnych).







Plan wycieczki naturalnie obejmował także inne kościoły chrześcijańskie, ale o nich nie będę się już rozpisywać, bo i miejsca brak, i cierpliwość czytających ten post jest już pewnie na wyczerpaniu. No i przyznam się, że oglądając zdjęcia trochę się pogubiłam, które jest skąd.

Zamiast tego krótko wspomnę tylko o instytucie Jad Waszem, bo i tam zawitaliśmy. 









 Spacer alejkami Ogrodu Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, w którym naprawdę jest masa tablic z polskimi nazwiskami. Największe wrażenie zrobił na mnie jednak pomnik – mauzoleum wzniesione dla upamiętnienia dzieci – ofiar Holokaustu. Surowe wnętrze oświetla blask świec, a zwiedzaniu towarzyszy odczytywana cicho lista ofiar: imię, nazwisko, wiek i kraj pochodzenia: nazwiska nie powtarzają się przez kilka dni, w Holokauście zginęło półtora miliona dzieci.




Ale nie myślcie sobie, że wycieczka do Izraela, to tylko miejsca poświęcone religii i martyrologii, bo bywały i takie bardziej rozrywkowe. Nie, nie dyskoteka, a jeśli już to we własnym zakresie. Był za to  pobyt nad rzeka Jordan,


 
i całkiem przyjemny rejs po jeziorze Genezaret,




a kąpiel w Morzu Martwym to po prostu niezapomniane i nieporównywalne z niczym przeżycie.  



Najpierw dla urody należy wysmarować się błockiem, trochę odczekać, a później – hop do wody. Zanurzyć się nie można i to nie tylko dlatego, że woda wypiera, ale też dlatego, że trzeba uważać, aby nie dostała się do ust. Nie udało mi się tego uniknąć i zapewniam, że tego obrzydliwego smaku nie zapomnę nigdy. Ale nawet to nie jest w stanie zepsuć frajdy z kąpieli. Tam naprawdę można by położyć się na powierzchni wody i czytać gazetę.


*



No i znów tekst wyszedł mi długachny, choć starałam się pisać skrótowo i ścięłam parę fragmentów. Ciekawe, czy ktoś przeczyta go w całości, czy raczej zaglądający tu poprzestaną na obejrzeniu zdjęć i zerknięciu na finał. A jaki jest finał?

Powinnam polecić przeczytanie książki albo odwiedzenie Izraela tym, którzy go jeszcze nie widzieli, a najlepiej jedno i drugie. Mnie się książka podobała, gdy ją czytałam, ale później przekonałam się, że nie jest doskonała. Zobaczenie Izraela to niezapomniane przeżycie, jednak teraz w regionie zrobiło się znacznie mniej bezpiecznie niż wtedy, gdy ja tam pojechałam. Lepiej więc nie będę niczego polecać, każdy sam wie, co będzie dla niego dobre.


1Str. 24.


2Str. 24.

2 komentarze:

  1. Jerozolima! Szczyt wszystkich moich marzeń! Pojechałabym tam niemal za każdą cenę, nie tylko dlatego, że pasjonuję się historią tego miasta i krucjatami.

    http://zakurzone-stronice.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doskonale Cię rozumiem, bo tez chętnie bym znów tam pojechała. Ale tym razem do Telawiwu, bo nie widziałam, a Jafa podobno jest super.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...