Zapuściłam
tego bloga zupełnie, tak źle jeszcze dotąd nie było. Najpierw
post raz na tydzień, później na miesiąc, a w końcu półroczna
przerwa. Czasami nachodziło mnie, żeby znów coś napisać, ale jak
się zabierałam do posta, to chęć mijała. Aż wreszcie
pomyślałam: teraz albo nigdy, wznowię wpisy albo rzucam to
zupełnie. I postanowiłam reaktywować wycieczki, bo szkoda
mi się zrobiło tych czterech lat, ile ciągnęłam bloga.
Ciągnęłam, bo inaczej tego nie można określić. Podziwiam tych,
którzy codziennie robią notkę, ja na pewno tak nie dam rady, ale
może przynajmniej uda mi się pisać przynajmniej jedną tygodniowo.
W sumie to mam o czym, bo przez ten okres, gdy na blogu ziało
pustką, czytałam prawie nie mniej, niż poprzednio.
Jest
jeszcze jedna sprawa, która nie daje mi spokoju i nie pozwala
porzucić bloga. To niezrealizowana obietnica. Wprawdzie zobowiązań
wobec wydawnictw nie mam, bo szczęśliwie nigdy z nimi nie
nawiązywałam współpracy, ale mam zupełnie inne zobowiązanie. Otóż obiecałam AnnRK, że fotki z
urlopów zamieszczę. Z takich, o których wcześniej nie
wspominałam. Do tej pory, jeśli już, to wrzucałam zdjęcia
pasujące do opisywanych książek, ale na razie jakoś żadna się z
niektórymi krajami nie łączyła. A więc nie zdziwcie się, gdy w
najbliższym czasie pojawią się tu ni z tego, ni z owego, bez
literackiego pretekstu i w dodatku trochę stare, bo sprzed lat,
amatorskie zdjęcia z pewnych dość dla nas egzotycznych azjatyckich
krajów.
Zdjęcia
będą stare, bo w przeciwieństwie do literackich, tych realnych
wycieczek nie udało się reaktywować i długo jeszcze się nie
uda, chociaż bardzo mi ich brakuje. Od dwóch lat nie wyjeżdżałam
poza Polskę, bo najpierw trochę chorowałam, a jak już doszłam do
siebie, to zaczęliśmy inwestować kasę w mieszkanie. Kupiliśmy
większe i urządzamy. Nie to, żebyśmy mieli za małe dla siebie,
ale książkom ciasno. Czytnik nie do końca rozwiązał problem.
I
na koniec coś jeszcze. Na Nowy Rok postanowiłam, że notki muszą
być krótsze (bo mimo, że nie nie pisałam na blogu, to myślałam
o nim ciągle). Przez trzy miesiące się udało, notki miały 0
(słownie: zero) słów. W kwietniu pierwsza jest trochę dłuższa,
a dalej – się zobaczy. Wiadomo, nie wszystkich noworocznych
postanowień udaje się dotrzymać. Gdzieś widziałam hasło, że
mniej postanowień, to mniej rozczarowań.
A
jeszcze w tym tygodniu wycieczki literackie nadadzą
fotorelację sprzed lat (może z Tajlandii, a może z Izraela, jeśli
wysilę się na tekst o książce Smoleńskiego).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz