Wydawnictwo W.A.B.,
Warszawa 2014
projekt
okładki: Jerzy Skakun
e-book
Bezkompromisowy stróż sprawiedliwości, sarkastyczny cynik i król sztywniaków w jednym, czyli prokurator Teodor Szacki wraca w trzeciej odsłonie walki z patologią. W Uwikłaniu zmagał się z wszechwładzą byłych esbeków, w Ziarnie prawdy tropił antysemitów, a w Gniewie przyszło mu zmierzyć się ze zjawiskiem przemocy wobec kobiet, tej domowej w szczególności.
Po
perypetiach w Warszawie i Sandomierzu nie tyle los, co wybór własny
rzuca Szackiego do Olsztyna, miasta pełnego jezior i lokalnych
patriotów o dracznych nazwiskach, miasta mgły, czerwonych świateł
i ulicznych korków. Wreszcie miasta, w którym peerelowskie oraz
bardziej już współczesne architektoniczne koszmarki sąsiadują
z solidnymi poniemieckimi budynkami (kolejne miasto, które nie
pokocha Miłoszewskiego). Początkowy entuzjazm Szackiego, że
zamieszka na pięknej Warmii, po dwóch latach mocno wystygł.
Zachwyt urodą warmińskiej ziemi zastąpiła irytacja indolencją
lokalnej władzy, nowa partnerka zaczyna już trochę powszednieć, a
początkowa radość z przyjazdu ukochanej córki zamienia się w
ciągły lęk przed kolejną utarczką tych dwóch kobiet jego życia
o czas i uwagę, jakie poświęca każdej z nich. Zawodowo też nie
jest lepiej. Łapanie drobnych złodziejaszków, gwałcicieli czy
nawet zabójców, co zadźgali nożem kompana od flaszki, nie
zaspokaja ambicji naszego szeryfa. Szackiemu marzy się jakieś
spektakularne postępowanie, skomplikowana zbrodnia i solidna
łamigłówka jak w Warszawie albo Sandomierzu. Wkrótce już te
marzenia mają się spełnić, ale jakże przewrotnie.
Zaczyna
się od „odfajkowywania Niemca”, czyli znalezienia starego
szkieletu w poniemieckim bunkrze. Wojenna przeszłość warmińskiej
metropolii sprawia, że takie znaleziska nikogo nie dziwią i nie
budzą czujności. Jedynie dawne warszawskie przyzwyczajenia
Szackiego powodują, że zamiast odesłać nieboszczyka opiece
społecznej, aby urządziła pochówek na koszt podatnika, przekazuje
go Uniwersytetowi Medycznemu na cele dydaktyczne. A tam demoniczny
profesor Frankenstein dokonuje szokującego odkrycia, że właściciel
starego szkieletu zmarł nie dawniej niż przed tygodniem. Szacki ma
więc wreszcie swoją wymarzoną trudną sprawę. Nie przypuszcza
jednak, że to i kilka innych przypadkowych i z pozoru nieistotnych
wydarzeń zapoczątkują lawinę, która wywróci do góry nogami
jego spokojne życie, a on pozna, czym jest prawdziwy strach.
Miłoszewski
w kolejnych częściach trylogii o białowłosym prokuratorze bierze
na warsztat zło, jakie istnieje obok nas, zło, z którym obcujemy
na co dzień. Zło bezkarne, bo zwykli ludzie i instytucje wolą
udawać, że go nie widzą, niż coś zrobić. Czy nasze
społeczeństwo naprawdę jest takie, jak je portretuje Miłoszewski?
Pokazane w Uwikłaniu społeczne tolerowanie esbeckich układów
i wpływów byłych uboli na władze różnego szczebla nie może się
podobać, ale też rodzi pytanie o skalę zjawiska i o to, ile w tym
prawdy, a ile literackiej fikcji i teorii spiskowych. Akceptacja czy
nawet tylko obojętność wobec antysemickich zachowań (Ziarno
prawdy) oburza i skłania do refleksji, tu już nie ma miejsca na
wątpliwości, czy tak jest naprawdę, bo wystarczy spojrzeć na
napisy na murach, ale można jeszcze mieć nadzieję, że więcej w
tym antysemityzmie pozerstwa niż spersonalizowanej nienawiści. Ale
przemoc domowa (i nie tylko domowa) wobec kobiet i dzieci,
generalnie wobec słabszych, to nie fikcja. To zjawisko na pewno
istniejące i nie dające się wykorzenić nawet w krajach
najbardziej zaawansowanych w poszanowaniu praw człowieka. Jakie jest
jej podłoże, jakie uwarunkowania: nabyte czy genetyczne? Autor
stawia w Gniewie to pytanie, ale odpowiedzi na razie nie ma
ani on, ani żadna z nauk społecznych czy biologicznych.
Przemoc
w rodzinie to jedna z gorszych patologii, jakie mogą dotknąć
społeczeństwo i jednostkę, a zatem nigdy dość o niej mówić,
aby uzmysławiać ludziom, jakie to zło i że nie można pozostawać
wobec niego obojętnym. Chwała więc Miłoszewskiemu, iż postanowił
przypomnieć czytelnikom, że i część polskich, w statystycznej
większości katolickich rodzin nie jest wolna od tej ohydy. Pokazał
mechanizmy charakterystyczne dla tego zjawiska, wytknął sąsiedzką
obojętność i bezwład instytucji powołanych do pomocy ofiarom. I
jeśli choć w jednym przypadku ktoś uwrażliwiony jego powieścią
przyjdzie z pomocą ofierze domowego kata, to będzie znaczyło, że
było warto powieść tę popełnić. Nawet jeśli nie dorównuje
oryginalnością swoim poprzedniczkom. A nie dorównuje.
O
ile w dwóch pierwszych powieściach autor zajmował się zjawiskami
nieprzegadanymi jeszcze w literaturze kryminalnej, w dodatku ich
specyficzną polską odmianą, o tyle w trzeciej zabrał się za
ulubiony i sztandarowy temat Szwedów, Norwegów czy Duńczyków,
przepracowany przez nich na wszystkie strony. Temat w każdym
wariancie znany polskiemu czytelnikowi, który – jak wiadomo –
niczego nie ceni tak, jak skandynawskie kryminały. Na szczęście
nie uraczył nas skandynawską kalką. Co najwyżej zgrabnym (bardzo
zgrabnym) patchworkiem uszytym z podrasowanych do polskiej
rzeczywistości kawałków. Ze ściegiem tak misternym, że prawie
nie widać szwów. Inaczej mówiąc, niby wszystko już skądś
znamy, ale całość to nówka.
Znamy
też, ale z zafascynowaniem czytamy, że gdy prawo nie równa się
sprawiedliwość, znajdują się ludzie gotowi to prawo złamać.
Czasem przez zaniechanie, jak we wcześniejszych częściach trylogii
o Szackim, a czasem przez działanie. I tu kolejny moralny problem,
jaki Gniew każe czytelnikowi rozstrzygnąć we własnym
sumieniu. Czy zwykły człowiek władny jest zastąpić struktury
państwowe? Czy sprawiedliwość wymierzana wbrew zasadom prawa
zawsze jest sprawiedliwością? A co, jeśli jest tylko odwetem,
który pociąga za sobą krzywdę niewinnych? Ten aspekt powieści
Miłoszewskiego zmusza do zastanowienia, że system państwowy nie
jest doskonały, ale czy jest coś lepszego i czy samodzielne
wymierzenie kary rzeczywiście będzie sprawiedliwsze.
Gniew
to powieść świetnie napisana oraz, jak to u Miłoszewskiego, nie
pozwalająca się oderwać i wywołująca wkurzenie, gdy organizm
domaga się swoich praw z powodu pustego żołądka albo
pełnego pęcherza. Nie bacząc jednak na przeszkody, jakie stwarza
otoczenie i własny organizm, docieramy do finału. I tu zaskoczenie,
rozczarowanie, żal?
Nie wierzyłam, gdy Miłoszewski zapowiadał, że kończy cykl o Teodorze Szackim, którego zna cała Polska, i ta z powieściowych kart i ta rzeczywista. W końcu to na nim wypłynął na jedno z czołowych, jeśli nie na pierwsze miejsce polskich „kryminalistów”. Nie zarzyna się kury znoszącej złote jaja, a ten cykl to złota kura właśnie. Sprzedaje się, ekranizuje, idzie zagranicą. Teraz jednak, gdy jestem po lekturze Gniewu, nie bardzo widzę, jak mógłby go kontynuować i nie chodzi bynajmniej o to, że przyjęliśmy, iż ten cykl to trylogia.
Nie wierzyłam, gdy Miłoszewski zapowiadał, że kończy cykl o Teodorze Szackim, którego zna cała Polska, i ta z powieściowych kart i ta rzeczywista. W końcu to na nim wypłynął na jedno z czołowych, jeśli nie na pierwsze miejsce polskich „kryminalistów”. Nie zarzyna się kury znoszącej złote jaja, a ten cykl to złota kura właśnie. Sprzedaje się, ekranizuje, idzie zagranicą. Teraz jednak, gdy jestem po lekturze Gniewu, nie bardzo widzę, jak mógłby go kontynuować i nie chodzi bynajmniej o to, że przyjęliśmy, iż ten cykl to trylogia.
Szkoda,
i to wielka. Powieści kryminalne Miłoszewskiego są bardzo dobre.
Dwie pierwsze dostały Nagrodę Wielkiego Kalibru, trzeciej wróżę
co najmniej nominację do najbliższej edycji konkursu, a i
zwycięstwo by mnie nie zdziwiło (ani nie rozczarowało).
A
może na skutek usilnych próśb czytelników Szacki wróci? Historia
literatury kryminalnej zna nie takie cuda i może doczekamy się w
tym aspekcie naszego polskiego Arthura Conan Doyle'a, Ale po
zakończeniu Gniewu mam wrażenie, że Miłoszewski ma raczej ambicję
zaistnienia jako autor literatury z półki o wiele wyższej niż
kryminały. Wyższej nawet, niż klasyka tego gatunku.
Moim zdaniem Miłoszewski zostawił sobie furteczkę na wypadek, gdyby jednak Szacki miał powrócić... Jeśli rzeczywiście podjąłby się napisania kolejnego tomu, to nie zostawił sobie jednak łatwego zadania. Ale nie takie cuda się zdarzają, zwłaszcza w fikcji literackiej.
OdpowiedzUsuńTak czy siak, "Gniew" jest znakomity.
Według mnie wiele będzie zależało od tego, jak przyjęte zostaną jego następne dwie – trzy książki. Jeśli mniej przychylnie niż cykl o Szackim, to prokurator ma szansę wrócić. Nawet przy takim finale wszystko jeszcze da się odkręcić. Precedens przecież już jest :)
UsuńTak, „Gniew” chyba jest najlepszy z cyklu, choć prawdę mówiąc w B-netce wszystkie oceniłam jednakowo.
Świetna opinia.
OdpowiedzUsuńBędę na książkę polować.
Podobały Ci się dwie pierwsze części, więc i ta powinna. Spokojnie możesz zapolować, ryzyko pomyłki jest prawie żadne. Poza tym nurtowało by Cię pewnie, jak to się skończy :)
UsuńTak by było.))
UsuńWydaje mi się, że Szacki nie wróci. Skoro autor powiedział mi, że nawet dla czytelników nie napisałby kontynuacji "Bezcennego", to i z Szackim może być podobnie. Miłoszewski tu uparty typ. ;) Choć pewnie gdyby miał dobrze płatne zamówienie na kontynuację, to by się ugiął (to też sam przyznał).
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej, cieszy mnie Twoja recenzja. Sama czytam dopiero "Ziarno prawdy".
Wiem, że czytasz i że Ci się podoba - byłam u ciebie przed chwilą.
UsuńW sprawie kontynuacji uważam, że jak wymyśli coś, co będzie tak poczytne, jak ten cykl, to do Szackiego nie wróci. Albo coś tak ambitnego, że posypią się Nike lub Angelusy, bo coś mi się zdaje, że poczuł się wielkim pisarzem.
A jeśli nowy pomysł mu nie wypali, to okaże się, że trylogia może jednak mieć cztery, pięć albo więcej tomów :)
Na razie jestem na etapie "Uwikłania", ale mam w domu "Ziarno prawdy" ;)
OdpowiedzUsuńMyślę, że jak chce się być na bieżąco z polskim kryminałem, to trzeba przeczytać całą trylogię Miłoszewskiego. Podobnie, jak Krajewskiego i paru innych.
UsuńJa trylogię o Szackim przeczytałam w całości, lecz już na przykład z Wrońskim jestem całkiem do tyłu. No, ale nie można przecież karmić rozumku samym kryminałem, bo w końcu zrobi się mniejszy niż u Puchatka :)