Antonina
Kozłowska
Wydawnictwo Otwarte,
Kraków 2010
projekt
okładki: Adam Stach
e-book
Jedno
dziecko i dwie matki – która jest tą prawdziwą? Problem stary
jak świat, w Biblii już opisany. I gdy wydawało się, że nie
potrzeba już mądrości króla Salomona, aby to rozstrzygnąć, bo
mamy badania DNA, problem wraca w nowej, zupełnie innej odsłonie.
Dzięki postępowi medycyny w dzisiejszych czasach jest możliwe, że
kobieta, która jest genetyczną matką wcale nie musi być tą,
która dziecko urodzi. Z taką sytuacją mamy do czynienia w Kukułce
Antoniny Kozłowskiej.
Powieść
zaczyna się dość dramatycznie. Kobieta rusza w podróż z maleńkim
dzieckiem, co samo w sobie nie byłoby oczywiście niczym
niepokojącym, gdyby nie to, że od początku wątpimy, czy kobieta
jest prawowitą matką maleństwa, choć za takową się uważa.
Czytelnik wie, że porwała dziecko i ucieka, aby zaszyć się gdzieś
i ukryć. Długo, bo prawie do końca powieści poczekamy na
odpowiedź, czy kobietą tą jest Marta, która bardzo chciała
zostać matką, lecz nie mogła donosić ciąży, czy może Iwona,
która zgodziła się zostać surogatką i urodzić dziecko Marty i
Piotra, ale wbrew postanowieniu pokochała je jak matka w chwili, gdy
poczuła ruchy płodu. A gdy już się dowiemy, nadal pozostajemy z
dylematem, czy prawdziwą, właściwą matką była kobieta z
pociągu, czy ta druga. Autorka proponuje wprawdzie odpowiedź,
jednak możemy się z nią zgodzić albo nie, możemy też (jak ja)
pozostać z nierozstrzygniętym dylematem.
Kukułka
zaskoczyła mnie stopniem
etycznej złożoności tematu. Wiedziałam, o czym jest, ale
spodziewałam się czegoś prostszego w wymowie, jakiegoś czytadła,
choćby nawet z nieco wyższej półki, a na pewno nie książki,
która skłoni mnie do zastanowienia się nad moralną
niejednoznacznością czegoś, co dotychczas uważałam za
bezproblemowo dobre osiągnięcie medycyny.
Kozłowska
wzięła sobie za temat problem trudny nie tylko prawnie, ale przede
wszystkim psychologicznie. Przepisy nie nadążają za możliwościami
współczesnej medycyny w tej (i nie tylko) kwestii. Autorka nie
pomija całkowicie prawnych aspektów zagadnienia, ale traktuje je
drugoplanowo, słusznie skupiając się na ludzkiej psychice. Luki
prawne można usunąć, nawet jeśli to niełatwe i dla niektórych
spóźnione. Co jednak z emocjami kobiet, jak mają sobie poradzić,
gdy w obydwu obudzą się matczyne uczucia, która ma prawo czuć się
matką, a która powinna odpuścić, bo przecież nie mogą matkować
do spółki. Za każdą z głównych bohaterek stoją argumenty,
każda z nich ma swoje racje, żadnej nie można zdecydowanie odmówić
prawa do uważania się za tę właściwą matkę. Królu Salomonie,
może ty potrafiłbyś to rozstrzygnąć?
Ciekawie
zbudowana jest postać Marty. Początkowo wydawała mi się nieco
banalna, w pewnych aspektach nadal taka została, ale w ogólnym
rozrachunku to osoba złożona i godna uwagi. Dobrze sytuowana żona
rozwiedzionego i dzieciatego (z pierwszego związku) mężczyzny ma
niemal wszystko: kochającego męża, wysoko opłacaną pracę,
mieszkanie na ekskluzywnym osiedlu. Do szczęścia brakuje jej tylko
własnego dziecka. Potrzeba ta determinuje całe jej zachowanie, chęć
posiadania naturalnego potomka jest u niej tak silna, że gotowa jest
na przeciwnej szali położyć wszystko, co ma, nie liczy się dla
niej nikt i nic innego. Kozłowska pokazała, jak niemożność
spełnienia się w roli, którą Marta uważa za nieodzowny
wyznacznik bycia kobietą, doprowadza ją stopniowo do załamania
nerwowego.
Przeciwieństwem
Marty jest Iwona, samotna matka dwojga udanych dzieciaków,
porzucona przez męża, gnieżdżąca się kątem u zrzędliwej
matki, borykająca się z finansowymi kłopotami mimo pracy na dwóch
etatach. I dotąd wszystko wygląda wiarygodnie, biedna kobieta godzi
się urodzić dziecko bogatej, raczej nieprawdopodobne, aby było
odwrotnie. Jednak dalej nie wszystkie elementy są już tak oczywiste
i gdy wianuszek życzliwych przyjaciółek i sąsiadek otaczał
Iwonę, a po drugiej stronie była osamotniona emocjonalnie i nie
rozumiana przez nikogo Marta, zaleciało mi trochę schematem,
którego nie da się już uzasadnić tym, że prawdziwe życie tak
właśnie wygląda. Kładło mi się to trochę cieniem na świetnie
pod każdym innym względem stworzonych wizerunkach obu kobiet, ale
bez przesady.
Interesujący
psychologicznie jest mąż Marty, wspierający ją nie z potrzeby
zostania ojcem, ale z miłości do niej i dla uszczęśliwienia jej
idący na daleko posunięte kompromisy.
Najciekawsze jednak wydawały
mi się drugo, a nawet trzecioplanowe sylwetki różnych kobiet i ich
odmienne podejście do macierzyństwa. Wśród nich są takie, dla
których potomstwo jest szczęściem, spełnieniem, sensem życia,
ale i takie, które dzieci nie planowały, a matkami zostały z
przypadku albo dlatego, że tak wypadało. Istny przegląd wszelkich
możliwych powodów, motywów i okoliczności, dla których kobiety
mają dzieci, ale i rozmaitych postaw w stosunku do swojego
potomstwa. Bardzo mi się ta różnorodność podobała.
Niewątpliwie
jednak podstawowym, zasadniczym tematem Kukułki jest
próba zwrócenia uwagi na jakże trudną etycznie kwestię, czyje
prawo jest silniejsze – matki genetycznej czy zastępczej – i to
w pełni autorce się udało. Zjawisko surogatki na razie jest nowe,
nie wiemy, jakie jeszcze problemy na tym tle zaistnieją.
Niedawno
czytałam o zastępczej matce z Tajlandii, która wychowuje dziecko z
zespołem Downa; urodziła bliźniaki, jednak ich biologiczni rodzice
wzięli tylko jedno, wyrzekając się chorego chłopca. A ile jeszcze
trudnych scenariuszy napisze życie, tego nie wiemy.
Wspaniale, że
medycyna ciągle rozwija się znajdując rozwiązania ludzkich
dramatów, szkoda tylko, że rozwiązując jedne przyczynia się do
powstawania innych. Jak choćby tego opisanego w Kukułce,
wymyślonego przez autorkę, ale to nie znaczy, że nierealnego.
Ufff... Bałam się co napiszesz w tej recenzji, bo do tej książki jestem ogromnie emocjonalnie przywiązana. Bardzo przeżyłam tę lekturę. No, ale grunt, że przeżyłam. ;)
OdpowiedzUsuńOdszukałam Twoją recenzję, widać po niej, że mocne emocje książka wywołała :)
UsuńJa odbierałam ją bardziej w wymiarze ogólnym, od tej strony, że nowa możliwość posiadania biologicznego dziecka może pociągać za sobą bardzo złożone sytuacje, może dlatego niespecjalnie emocjonowałam się konkretną, dramatyczną przecież historią Marty i wcale niełatwą - Iwony.
Ale „Kukułka” podobała mi się o wiele bardziej niż „Czerwony rower”.
Książka porusza dość kontrowersyjny, trudny i emocjonujący temat. Słyszałam o niej już wcześniej, ale jakoś nie miałam okazji przeczytać, mam nadzieję, że kiedyś będę miała okazję
OdpowiedzUsuńZawsze możesz spróbować dopomóc okazji :)
UsuńAntonina Kozłowska prowadziła bardzo dobry blog, ale już prawie rok temu temu ogłosiła przerwę. Szkoda, bo bardzo podobały mi się i polecane przez nią książki i recenzje. Jeśli go nie znasz, to polecam, blog nazywa się "Młoda pisarka czyta".
Książka jest świetna, uderza wnikliwością spojrzenia, widać, że dobrze i długo przemyślana. Bloga znam, no, znałam.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz odpisuję, ale byłam na urlopie i z internetem miałam trochę na bakier, tzn. mogłam przeglądać, ale z pisaniem to już miałam kłopot.
UsuńA co do książki, to wiele osób chwaliło, ale i tak nie przypuszczałam, że temat został tak poważnie potraktowany.
Rzadko się zdarza tak wymowny i pasujący do treści książki tytuł. Wciągnęła mnie Twoja recenzja. Będę się czaić na książkę:)
OdpowiedzUsuńI słusznie, bo jest warta przeczytania :)
Usuń