sobota, 26 lipca 2014

Trzy skandynawskie kryminały ze śniegiem w tytule

Lekka forma, mroczna sceneria, mroźna aura – czy może być lepsza lektura na upalne wakacje niż skandynawskie kryminały? Owszem, może: polskie kryminały. 
Zanim jednak nabrałam co do tego pewności, przeczytałam co nieco tych pierwszych. Muszę teraz pozbierać jakoś te z ostatnich miesięcy i podsumować, bo ich fabuła topnieje mi w pamięci, jak śnieg, który mają w tytułach. Nie ma co rozpisywać się o każdym z osobna, aż tyle nie mam o nich do napisania, żeby poświęcać każdemu osobną notkę, więc będzie trzy w jednym.
 

Smilla w labiryntach śniegu
Peter Høeg
Świat Książki, Warszawa 1996
tłumaczenie: Iwona Zimnicka
projekt okładki: Michał Sosnowski

Jak zwykle w skandynawskich kryminałach dużo tu obyczajówki. Wprawdzie wątek sensacyjny jest cały czas obecny, ma w książce bardzo silną pozycję, a do tego jest w miarę oryginalny, jednak tym, co bardziej przykuwa uwagę, są bardzo interesujące i raczej mało nam znane relacje społeczne między Duńczykami i Grenlandczykami.
Osią opowieści jest wątek tajemniczej śmierci małego Grenlandczyka i prywatne śledztwo prowadzone przez jego sąsiadkę, tytułową Smillę. Malec zginął w wyniku upadku z dachu kopenhaskiego budynku, co policja uznała za nieszczęśliwy wypadek. Jedynie Smilla upiera się, że do tej śmierci ktoś się przyczynił, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że cierpiący na lęk wysokości dzieciak dobrowolnie wszedł na dach, co więcej – że podszedł do jego krawędzi. Smilla postanawia dojść prawdy na własną rękę.
Akcja toczy się w Kopenhadze i na Grenlandii, na morzu i lądolodzie, w teraźniejszości, ale korzeniami sięga przeszłości. Wydarzenia towarzyszące wyjaśnieniu kryminalnej zagadki, ale też postać tytułowej bohaterki, pół Dunki, pół Grenlandki stają się okazją do ukazania współczesnego stylu życia i problemów Grenlandczyków. Polskiego czytelnika, dla którego Dania wydaje się być wzorcem tolerancji i równych praw dla wszystkich, zaskoczyć może, że Grenlandczycy traktowani są jak obywatele drugiej kategorii.
Szeroko zarysowana warstwa społeczno-obyczajowa nie jest niczym nowym w skandynawskich kryminałach, można nawet powiedzieć, że jest ich znakiem rozpoznawczym i dodatnią cechą. Ale w tej książce została nadzwyczajnie rozwinięta z pozytywnym skutkiem, do tego stopnia, że śmiało można by zaklasyfikować ją do powieści obyczajowych z wątkiem sensacyjnym, a nie stricte kryminałów.
Jedyne, co mi w Smilli w labiryntach śniegu wadziło, to styl. Prawie każde, nawet mało istotne wydarzenie, posunięcie, zjawisko poprzedzone było uogólnieniem i od niego dopiero autor przechodził do detalu. Początkowo nawet mi się to podobało, ale po pewnym czasie zaczęło nużyć, chwilami nawet drażnić, jako że na dłuższą metę dawało efekt domorosłego filozofowania i pompatyczności. To jednak drobiazg w zastawieniu z oryginalną zagadką i jeszcze oryginalniejszą scenerią, jaką oferuje powieść.


Anioły śniegu
James Thompson
Wydawnictwo Amber, Warszawa 2012
tłumaczenie: Maciej Nowak-Kreyer
projekt graficzny okładki: Małgorzata Cedo-Foniok

James Thompson jest Amerykaninem, ale od kilkunastu lat mieszka w Finlandii ożeniony z rodowitą Finką i pisze według wzorców skandynawskich, nie mam więc wątpliwości, jaką narodowość przypisać jego powieści. A jest to pierwsza powieść z udziałem detektywa Kariego Vaary, policjanta z turystycznej mieściny w Laponii. Po kilku latach pracy w helsińskiej policji Vaara wrócił do rodzinnego miasteczka i objął dowodzenie miejscowym posterunkiem. Trwa właśnie noc polarna, zbliża się Boże Narodzenie, a do miasteczka zjechały tłumy turystów, gdy w pobliżu farmy reniferów znalezione zostają okrutnie okaleczone zwłoki pochodzącej z Somalii modelki. W ciemnościach i spośród licznych podejrzanych Vaara musi wyłonić mordercę, to dla niego sprawa honorowa. Zadanie jest tym trudniejsze, że podejrzenia padają a to na prominentne osobistości, a to na osoby w ten czy inny sposób związane z detektywem. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze problemy rodzinne Vaary i braki kadrowe w związku ze świątecznymi urlopami kilku jego podwładnych. A charyzmatyczny ojciec ofiary domaga się błyskawicznych efektów.
Thompson, choć Amerykanin, zbudował ciekawe tło społeczno-obyczajowe, pokazując fińską prowincję w sposób, w jaki – przypuszczam – sam ją postrzega. Godne uwagi było dla mnie, jak równo traktowani byli podejrzani niezależnie od ich statusu społecznego i majątkowego, a jednocześnie – jak daleko sięga władza policji, która może obywatela zatrzymać w areszcie przy naprawdę nikłych dowodach, zupełnie jakby to państwo policyjne było, a nie jedna z lepiej funkcjonujących demokracji. Poza tym innych zaskoczeń nie było. Opowieść poprowadzona na całkiem przyzwoitym poziomie, ale nic poza tym. Ot, zgrabnie obudowany podstawowy szablon, sprawdzony z powodzeniem w niejednym skandynawskim kryminale.


Dziewczyna ze śniegiem we włosach
Ninni Schulman
Wydawnictwo Amber, Warszawa 2012
tłumaczenie: Ewa Chmielewska-Tomczak

Tu mamy do czynienia z debiutem wschodzącej gwiazdy szwedzkiego kryminału, jak zapewnia wydawca, i jeszcze: „Powieść została uznana przez krytykę za przykład najlepszej tradycji skandynawskiego kryminału”. Zgoda, ale  pod warunkiem, że przez tradycję rozumiemy powtarzalność i sztampę.
Dziennikarka po trudnym rozwodzie przeprowadza się wraz z kilkuletnią córką ze Sztokholmu do swojego rodzinnego miasteczka i podejmuje pracę w lokalnej gazecie. W międzyczasie w sylwestrową noc znika nastolatka z tak zwanego dobrego (przynajmniej na pozór) domu, a kilka dni później w położonej w lesie nad pobliskim jeziorem chacie letniskowej odnalezione zostają zwłoki młodej dziewczyny. Dziennikarka oczywiście podejmuje swoje śledztwo.
Powieść zbudowana chyba metodą nakładania jednej kalki na drugą. Oprócz dziennikarki borykającej się z traumą po przegranym małżeństwie jest jeszcze samotny policjant z kłopotami rodzinnymi mającymi swe źródło w przeszłości i policjantka drżąca o córkę – rówieśniczkę zaginionej. Jest też odgrzewana miłość z przedmałżeńskich czasów jako remedium na małżeńską porażkę głównej bohaterki. Jest handel kobietami, oczywiście dziewczynami z Europy Wschodniej, są męscy szowiniści przykładnie ukarani na końcu. Jednym słowem – zlepek chwytliwych stereotypów, ale zlepek zrobiony naprawdę sprawnie, bezbolesny w czytaniu. Idealna powieść do zabicia plażowej nudy, ale nic poza tym.
*
To tyle na temat z założenia doskonałej skandynawskiej powieści sensacyjnej. Może dawniej tak było, że każdy skandynawski kryminał zachwycał, każdy nowy autor był odkryciem na miarę Mankella. I ja wielu z nich wysoko oceniam, mam też swoich ulubionych, jak Theorin chociażby. Ale ostatnio coraz częściej ci nowi „mistrzowie” i te „królowe” są sprawnymi, ale raczej mało odkrywczymi literackimi rzemieślnikami. jakby źródełko się już wyczerpało i wydawcy zaczęli sięgać po drugi autorski sort. Ich książki nie są oczywiście poniżej akceptowalnego poziomu, ale daleko im do tych, które wyrobiły markę.
A tymczasem u nas od kilku lat gatunek rozkwita całą pełnią niebanalnych pomysłów, oryginalnych miejsc i czasów akcji oraz fascynujących głównych bohaterów. W moim rankingu skandynawski kryminał zdecydowanie spadł już z piedestału, a jego miejsce zajęła twórczość rodzimych pisarzy. I cieszę się, że jest nas coraz liczniejsze grono – czytelników, którzy z chęcią sięgają po polskie książki sensacyjne.

4 komentarze:

  1. Smillę uwielbiam i mam na półce. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja miałam z biblioteki, ale widziałam, że w tym roku wydał ją Zysk i S-ka.

      Usuń
  2. Ej, skoro dzicy Szwedzi spadli z podium, to może zrób takie samo zestawienie jak w tym poście, ale z polskimi kryminałami, to może być dobre :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak zamierzam, jak tylko zbiorę kilka, które miałyby jakiś wspólny element.
    Na razie z polskich było zestawienie całego cyklu Ćwirleja.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...