Joanna
Szwechłowicz
Prószyński i S-ka, Warszawa 2014
projekt okładki Paweł
Panczakiewicz
Powieści kryminalne, których akcja
umiejscowiona zostaje w przeszłości, cieszą się sporą wśród
czytelników popularnością. Debiutując warto więc sięgnąć po
pewniaka i też zastosować chwyt cofania się w czasie. Pod tym
względem Joanna Szwechłowicz nie jest może oryginalna, ale na duży
plus trzeba zaliczyć jej, że znalazła bardzo ciekawą lukę
czasową, dotychczas jeszcze nie zagospodarowaną w innych
powieściach i zabiera czytelnika prawie sto lat wstecz, do roku
1922. Początki odradzającego się po latach zaborów polskiego
państwa obserwujemy z perspektywy zwyczajnych mieszkańców
prowincjonalnego wielkopolskiego miasteczka.
Wielka historia i wielkie zbrodnie
raczej omijały Mańkowice . Morderstwo zdarzało się w tej
mieścinie średnio raz na dziesięć lat, a największą kryminalną
aferą jest kradzież cukru z miejscowych zakładów. A zatem gdy
znalezione zostają zwłoki szesnastoletniej Marianny – uczennicy
z mańkowickiej szkoły dla panien (a właściwie prywatnej szkoły
panny Wachowskiej) podkomisarz Hieronim Ratajczak woli upatrywać w
tym samobójstwa, aniżeli zbrodni. Tym bardziej, że
„W małych miejscowościach, nawet przy jakiejś głupiej sprawie, zwykle na koniec się okazuje, że wszyscy są w jakiś sposób zaangażowani w całą historię”,
więc i ryzyko nadepnięcia na jakiś ważny
odcisk jest duże.
Wkrótce jednak odkryte zostają zwłoki
drugiej dziewczyny, służącej Ratajczaka. Tym razem ciało
powieszone jest głową w dół (a raczej brakiem głowy), przy
użyciu takich samych węzłów, jak przy pierwszej nieboszczce. Nie
da się więc dłużej wmawiać mańkowickiej rozplotkowanej
społeczności, że za tymi zgonami nie stoi morderca. Miejscowa
policja dostaje posiłki z Poznania w postaci dwóch typów o
niejasnej i nie najlepszej opinii, sięgającej jeszcze czasów
pruskiego zaboru, gdy to wiernie służyli ówczesnej władzy. Ci
bardziej niż na szukanie mordercy, napaleni są na znalezienie
jakiejś politycznej hecy, na przykład utajonego bolszewika. Pod
koniec powieści i po paru jeszcze trupach znajdzie się i bolszewik,
i morderca, ale większa w tym zasługa Ratajczaka, a jeszcze większa
– jego żony, aniżeli poznańskich „speców”.
Nastawiłam się na
kryminał, ale Tajemnica szkoły dla panien to raczej powieść
historyczno-społeczno-obyczajowa. I gdybym po takową sięgała, pewnie
doceniłabym ją bardziej. Jako kryminał niespecjalnie się
sprawdza. Miałam wrażenie, że cała kryminalna intryga
zepchnięta została na drugi plan, ustępując miejsca opowieści o
społecznych stosunkach rządzących prowincjonalną społecznością
sprzed wieku. Rozwiązanie proponowane przez autorkę też mnie nie
zadowoliło, i to bynajmniej nie dlatego, że zupełnie nie
domyślałam się, kto zabijał. Po prostu zbyt mało miejsca
poświęcone zostało w tej książce wątkowi i śladom zbrodni, aby
jej wyjaśnienie jawiło mi się jako następstwo konsekwentnie i
precyzyjnie gromadzonych faktów.
A może to sceneria powieści
tak przyciąga uwagę czytelnika, że przestaje skupiać
się na wątku kryminalnym. Kilkunastotysięczne zaledwie
Mańkowice autorka zaludniła całą plejadą różnorodnych typów, które posłużyły do ukazania zmian społeczno-obyczajowych towarzyszących zmianom politycznym. Już sam zakład panny Wachowskiej, opisany w pierwszych rozdziałach, jest dość
specyficzny, nastawiony na nowoczesne i na wysokim poziomie
kształcenie panien. Wątek ten szybko się kończy, niestety – bo
chętnie poczytałabym więcej o postępowej szkole dla dziewcząt.
Właścicielka musi ją jednak zamknąć, gdy po śmierci Marianny
rodzice zabierają stąd swoje pociechy. Nadal jednak śledzimy losy jednej z nauczycielek, wyemancypowanej panny Łucji
Kalinowskiej, a dołącza do niej ekscentryczna panna Anna
Woźniakówna, dziedziczka najokazalszej w miasteczku kamienicy i
wydawczyni „Gońca Mańkowickiego” . Interesująca jest też
postać innego głównego bohatera, podkomisarza Ratajczaka
miotającego się między chęcią posiadania świętego spokoju a
przyzwoitością nakazującą mu odnalezienie mordercy dziewcząt
zbyt mało znaczących w lokalnym środowisku, aby komukolwiek
naprawdę zależało na odkryciu prawdy o ich śmierci.
Ale i wśród postaci
drugiego planu roi się od ciekawych bohaterów, mających swoje
ciemne i wstydliwe tajemnice. Poczynając od tych bogatych i
stanowiących elitę Mańkowic, poprzez średniaków aż po
najuboższych. Nie ma tu prawie nikogo, kto nie miałby czegoś do
ukrycia, czegoś bardziej lub mniej brzydkiego, bardziej lub mniej
niepraworządnego albo niemoralnego, z przeszłości lub
teraźniejszości. Jeśli nie czynów, to przynajmniej myśli.
Mężczyźni ukrywają swoje brudne tajemnice przed żonami. Kobiety
szarpią się między młodą jeszcze modą na emancypację i
samodzielność a pragnieniem osiągnięcia tradycyjnej i społecznie
szanowanej pozycji pani domu. A te, które już ją osiągnęły, z
nudy albo niespełnienia szukają rozrywek nie zawsze godnych
statecznych matron, a bywa, że niegodnych nawet zwyczajnie
przyzwoitego człowieka.
A wszystko to na tle
rodzącej się młodej polskiej państwowości. W miasteczku wciąż
świeża jest pamięć życia w pruskim zaborze, co skłania do
porównywania warunków wczoraj i dziś. Pierwsza wojna nie jest tu
wspominana, ale echa powstania wielkopolskiego są ciągle żywe i
stosunek do powstania, a już tym bardziej udział w nim określa
człowieka, tak, jak określa go stosunek do polityki. Powszechna wśród mieszkańców miasteczka
jest niechęć do Piłsudskiego, powszechna też do Polaków z innych
zaborów. No i oczywiście do socjalistów, bolszewików – tych
wszyscy traktują z lękliwą pogardą, no, może z wyjątkiem kilku
egzaltowanych panien, co (uwaga, tu może wygadam za dużo) nie
pozostanie bez znaczenia dla śledztwa.
I wszystko byłoby z tą
książką w porządku, byłabym całkiem usatysfakcjonowana lekturą,
gdyby nie przekonanie powzięte po przeczytaniu noty wydawniczdej,
że będę miała do czynienia z kryminałem. Byłam nastawiona na
powieść znacznie bardziej charakterystyczną dla gatunku, niż ta,
którą okazała się Tajemnica szkoły dla panien,
co odbiło się negatywnie na odbiorze całości. Ale ktoś, kto woli
inaczej ustawione proporcje, zapewne odkryje w debiucie Joanny
Szwechłowicz wciągającą lekturę.
Dokładnie taka samo była moja opinia po lekturze tej książki:). Zdecydowanie za mało kryminału, a za dużo wątku obyczajowego. Oczekiwałam zupełnie czegoś innego.
OdpowiedzUsuńA wystarczyło, aby wydawca reklamował powieść jako historyczno-obyczajową z wątkiem kryminalnym i uniknęłoby się nieporozumienia. Ale kryminały chyba lepiej się sprzedają, pewnie dlatego wyeksponowano w nocie element zbrodni.
OdpowiedzUsuńMam tę książkę. Nie czytałam jej jeszcze, ale mój tata tak i średnio mu się podobała.
OdpowiedzUsuńPewnie też nastawił się na rasowy kryminał. Ale jeśli wie się, czego oczekiwać, to można książkę uznać za nawet niezłą. Sama zresztą ocenisz, jeśli zdecydujesz się przeczytać, do czego ani nie namawiam, ani nie odradzam, jednak skoro już ją masz ... :)
UsuńDzięki za ostrzeżenie. Nadal bardzo chcę tę książkę przeczytać, ale już wiem, że nie mam się co nastawiać na rasowy kryminał.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem Twojej opinii, więc czekam na recenzję. A znając Twoje zainteresowanie polską prozą pewnie długo nie będę musiała czekać :)
Usuń