Małgorzata
Fugiel-Koźmińska, Michał Koźmiński
Świat Książki Grupa Wydawnicza
Weldbild, Warszawa 2011
na okładce zdjęcie H.Karwińskiej
Na wstępie uprzedzam: z
góry byłam bardzo pozytywnie nastawiona do tej książki, bo parę
lat temu czytałam Sekret Kroke, który do dziś często
wspominam. Nie dlatego, że taka rewelacyjna była (bo nie była),
ale urzekł mnie pomysł z wykorzystaniem znanych i rozpoznawalnych
fikcyjnych postaci kultury masowej, na przykład Tomka Wilmowskiego (u
Koźmińskich dorosły już Tomek pojawia się jako oficer
przedwojennego polskiego kontrwywiadu) albo bohaterów piosenek
śpiewanych przez kapele podwórkowe . W Klątwie Konstantyna
autorzy zmodyfikowali pomysł o tyle, że nawiązania nie są już
tak rozpoznawalne i bez przypisów prawie niczego i nikogo bym nie
rozszyfrowała. Za to w Klątwie sama fabuła podobała mi się
bardziej.
Tytułowa klątwa, to
przepowiednia, którą cesarz Konstantyn zawarł w swoim testamencie.
Testament przetrwał ponoć w ukryciu do naszych czasów, a tropy
prowadzą do Krakowa. Przepowiednia jest szczególnie groźna dla
tych, którzy chcieliby zapanować nad całą Europą, co tłumaczy
usilne poszukiwania dokumentu najpierw przez hitlerowskie Niemcy, a
tuż po wojnie przez wywiady USA i ZSRR.
Amerykanie wyciągają więc z bagien Luizjany lumpa, który kiedyś był księciem Michaiłem Mikołajewiczem Romanowem (zamiennie nazywanego w powieści szpiegiem) i stawiają mu ultimatum: udział w misji odnalezienia testamentu albo wydanie Rosjanom. Do pomocy dodają mu Andrzeja „Segala” Mewę (zamiennie: komandos z uwagi na odbyte w czasie wojny przeszkolenie dla cichociemnych). Beria natomiast wysyła na poszukiwania do Krakowa jednookiego majora Torfowa (inaczej – enkawudzistę). Jest jeszcze przybysz z Palestyny, agent żydowskiej organizacji Hagana – Awner Koen (czyli bojownik), któremu towarzyszy Rebeka, znana już czytelnikom Sekretu Kroke. Awner i Rebeka nie szukają testamentu, ich zadanie jest zupełnie inne, a właściwie zadanie mężczyzny, bo obecność Rebeki ma być tylko przykrywką. Mimo różnych celów w Krakowie wciąż przecinają się i zazębiają działania tych trzech grup (powiedzmy, że Torfow to też grupa, jeśli uwzględnić, że korzysta z usług polskich ubeków). A to jeszcze nie wszyscy, bo na scenie pojawia się czwarty, najbardziej tajemniczy i niebezpieczny gracz.
Amerykanie wyciągają więc z bagien Luizjany lumpa, który kiedyś był księciem Michaiłem Mikołajewiczem Romanowem (zamiennie nazywanego w powieści szpiegiem) i stawiają mu ultimatum: udział w misji odnalezienia testamentu albo wydanie Rosjanom. Do pomocy dodają mu Andrzeja „Segala” Mewę (zamiennie: komandos z uwagi na odbyte w czasie wojny przeszkolenie dla cichociemnych). Beria natomiast wysyła na poszukiwania do Krakowa jednookiego majora Torfowa (inaczej – enkawudzistę). Jest jeszcze przybysz z Palestyny, agent żydowskiej organizacji Hagana – Awner Koen (czyli bojownik), któremu towarzyszy Rebeka, znana już czytelnikom Sekretu Kroke. Awner i Rebeka nie szukają testamentu, ich zadanie jest zupełnie inne, a właściwie zadanie mężczyzny, bo obecność Rebeki ma być tylko przykrywką. Mimo różnych celów w Krakowie wciąż przecinają się i zazębiają działania tych trzech grup (powiedzmy, że Torfow to też grupa, jeśli uwzględnić, że korzysta z usług polskich ubeków). A to jeszcze nie wszyscy, bo na scenie pojawia się czwarty, najbardziej tajemniczy i niebezpieczny gracz.
Szybka akcja, mylenie
tropów, przypadkowe i krótkotrwałe sojusze, nagłe zwroty –
wszystko na przyzwoitym poziomie i zgodnie z konwencją
szpiegowskiego thrillera. A ponadto sugestywnie oddana atmosfera
powojennego (sierpień 1945r.) Krakowa, z jego przeludnionymi
mieszkaniami, kłopotami aprowizacyjnymi i antyżydowskimi
nastrojami, które doprowadziły do pogromu 11 sierpnia, opisanego w
książce z wplątaniem weń naszych bohaterów.
Krakowianie, a zwłaszcza
znawcy czasów krakowskich okołowojennych doceniliby też pewnie
lepiej wstawki, odnośniki i aluzje do rzeczywistych osób,
zwyczajów, tekstów. Mnie one mówiły niestety tylko tyle, ile
wyczytałam w przypisach, którymi na szczęście opatrzono tekst
powieści.
Ogólnie rzecz biorąc
całkiem zgrabna i intrygująca całość z tego wyszła. Moim
skromnym zdaniem wcale nie gorsza, aniżeli podobne gatunkowo polskie
powieści goszczące ostatnio na listach bestsellerów, a niestety
dużo mniej znana. Na ile jest to subiektywna ocena kogoś z góry
pozytywnie nastawionego do Klątwy Konstantyna – o czym
uprzedziłam już na wstępie – każdy może przekonać się
osobiście. Wystarczy przeczytać.
Wyzwania:
Hm, książka wydaje mi się trochę pogmatwana i raczej po nią nie sięgnę, choć recenzja bardzo mi się podoba ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Pogmatwana owszem jest, ale nie bardziej, niż bywa to w innych sensacyjnych powieściach. Ja takie lubię, ale jeśli Ty nie podzielasz takich upodobań, to na pewno lepiej zamiast niej przeczytać co innego.
UsuńDziękuję za miłe słowo o recenzji.
Brzmi bardzo ciekawie, a że klimaty moje, to chętnie po nią sięgnę :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Ci się spodoba :)
Usuń