Państwowy Instytut Wydawniczy,
Warszawa 1998
256 stron
Henry James
był mi dotychczas właściwie nieznany. To znaczy, wiedziałam, że
był taki pisarz, ale nie czytałam żadnej jego książki. Po Dom
na Placu Waszyngtona sięgnęłam przypadkiem. Chwała
bibliotekom, bo pewnie nie kupiłabym jej jako nie nowości, a w
bibliotekach takie starszawe już perełki stoją sobie miesiącami w
zasięgu ręki, nie rozchwytywane, bez zapisów, kolejek, wystarczy
tylko na nie trafić i pożyczyć.
Powieść
jest skromnych rozmiarów, niewiele w niej postaci, akcja niemalże
kameralna, zwłaszcza jeśli zestawić ją z innymi sławnymi
XIX-wiecznymi utworami literatury anglojęzycznej. Zwyczajna historia
o przeciętnej nowojorskiej rodzinie opowiedziana prostym, klasycznym
stylem, bez zabiegów stylistycznych i pomieszania chronologii
zdarzeń, czyli tak, jak pisywano przed stu laty i co uważam za
bardzo przyjazne w czytaniu. W warstwie fabularnej niewiele się tu
dzieje, za to pod względem psychologicznym to nadzwyczaj bogata
powieść.
W tytułowym
domu przy Placu Waszyngtona zamożny owdowiały doktor Sloper hoduje
swoją jedyną córkę. Właśnie hoduje, bo jego postępowanie wobec
Katarzyny trudno nazwać wychowywaniem, to powierza swojej siostrze
pani Penniman, osobie o romantycznym i sentymentalnym usposobieniu
oraz skłonnościach do stwarzania tajemnic i krętactwa, co będzie
miało istotne znaczenie w całej historii. Katarzyna jest natomiast
zaprzeczeniem wszystkiego, co uosabiała jej matka, wielka miłość
doktora Slopera. Z niezbyt ładnego ani bystrego dziecka wyrosła na
przeciętną, nijaką, niespecjalnie rozgarniętą pannę. Jest za to
bezgranicznie oddana ojcu. Toteż gdy pewnego dnia w jej życiu
pojawia się inteligentny i wyjątkowo urodziwy Maurycy Townsend,
którego doktor Sloper uważa za leniwego i nieodpowiedniego dla
córki łowcę posagów, Katarzyna staje wobec trudnego wyboru między
miłością życia, a przywiązaniem do ojca i posłuszeństwem wobec
niego.
Fabuła jak
z ckliwego harlequina, jednak szkicowana piórem Jamesa jawi się
czytelnikowi niemalże jako przeciwieństwo romansu, jako opowieść o walce między sercem a rozumem, między
namiętnością a rozsądkiem, konwenansami a ich przełamywaniem.
Autor jest mistrzem powieści psychologicznej. Jego bohaterowie to
ludzie o złożonych osobowościach, których analiza całkowicie
zastępuje i wynagradza czytelnikowi ubóstwo powieściowej akcji. To
uczucia, a nie wydarzenia są tym, co śledzimy z napięciem. Poznanie tych uczuć, osobowości postaci, ich rozterek, motywów postępowania powoduje, że po skończeniu lektury nikt z jej bohaterów nie pozostaje w naszej wyobraźni taki, jakim wydawał się na początku, że pryskają pozory, a wychodzą na jaw prawdziwe natury.
Pod
przykrywką ojcowskiej troskliwości doktora Slopera kryje się
lekceważenie, a nawet pogarda dla nie spełniającej oczekiwań
jedynaczki. Nachalna życzliwość dla związku Katarzyny z panem
Townsendem demonstrowana przez ciotkę Penniman jest niczym więcej,
jak tylko skutkiem jej wybujałej fantazji i zamiłowania do
wymyślanych romansów, ale nie ma nic wspólnego ze szczerą
przychylnością dla dziewczyny. Maurycy w ostatecznym rozrachunku
okazuje się nieudacznikiem, który dał radę roztrwonić otrzymany
od natury potencjał inteligencji i urody, tak jak wcześniej
roztrwonił otrzymany w spadku majątek. I wreszcie Katarzyna, chyba
jedyna w tej galerii postaci, która budzi sympatię (a może tylko
współczucie?). Osamotniona, manipulowana, rozgrywana przez całą
tę trójkę na potrzeby realizacji ich własnych wyborów i egoistycznych celów,
dziewczyna próbuje wykroić dla siebie tę odrobinę szczęścia w
życiu, na jaką widzi szansę. Jednak zbyt długo próbuje zadowolić
wszystkich, a gdy zrozumie, że to niemożliwe, jest już za późno.
Nie zyska już szczęścia i miłości, ale wyjdzie z tego
dojrzalsza, silniejsza i samodzielnie myśląca.
Dom na
Placu Waszyngtona Henrego Jamesa kojarzył mi się trochę z
powieściami Jane Austin, choć z pozoru ich pisarstwo wiele dzieli.
Jednak oboje byli świetnymi obserwatorami ludzkiej natury i
potrafili przekonująco przelać te obserwacje na strony swoich
powieści. Jane Austin obnażała nicość i bezproduktywność życia
angielskiej szlachty, a Henry James w Domu na Placu Waszyngtona
pokazał wyrachowanie i chłód uczuciowy amerykańskiego
bogatego mieszczaństwa, skrywane za fasadą dobrych manier i
konwenansów. Jeśli więc nie znacie jeszcze twórczości Henrego
Jamesa, ale czytaliście i lubicie Austin, lecz nie dla jej
romansowych fabuł, tylko z powodu opisów mentalności i
psychologii występujących w jej książkach postaci, to sięgnijcie
po Dom na Placu Waszyngtona, a myślę, że się nie
zawiedziecie.
To jedna z tych książek Jamesa, która bardzo przypadła mi do gustu. Zresztą - wolę jego mniejsze formy (opowiadania) od powieści. Polecam Ci opowiadanie Europejczycy.
OdpowiedzUsuńCzytałam tę książkę parę lat temu po obejrzeniu filmu Agnieszki Holland na jej podstawie (polecam!). Z tego, co psmiętam, bardzo mi się podobało. A Henry James, podobnie jak Jane Austen, cieszą się od dobrych paru lat dużą popularnością wśród filmowców, co świadczy o ponadczasowości ich prozy. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDla mnie Henry James to "Portret damy" (film niezły, choć psują go "zabiegi formalne" - książka świetna) i "Bostończycy" i wcale nie mam na myśli sklepów :-), chociaż nie jestem pewien czy są w Polsce. Trochę ryzykowne porównanie Austin i James :-), chyba tak na prawdę może z nim konkurować "Dumą i uprzedzeniem" choć to zupełnie inna literatura.
OdpowiedzUsuńKurczę, to jedna z tych, które bardzo chcę przeczytać i ciągle coś mi wypada, a to nowości, a to inne klasyki. Trzeba wreszcie się wziąć w garść i ja zaliczyć
OdpowiedzUsuńAgata Adelajda
OdpowiedzUsuńMoże jeszcze nie teraz, ale kiedyś na pewno sięgnę po Europejczyków. Dziękuję za podpowiedź :)
Kaye
O ponadczasowości świadczy tez to, że ich utwory są wciąż na nowo wydawane i kupowane. A filmu nie widziałam, kiedyś może nadrobię, choć ostatnio obejrzałam Bostończyków na TVP Kultura i nie byłam zachwycona.
Marlow
Jak już wspomniałam wyżej, film Bostończycy nie powalił mnie na kolana :)
A porównanie może i ryzykowne, ale po to prowadzę swojego bloga, żeby na własne konto pisać sobie choćby najryzykowniejsze opinie, ale moje własne :). A tak w ogóle, to dlaczego ryzykowne? Polemizowałabym co do tego, że to zupełnie inna literatura, skłaniam się raczej do określenia "nieco inna". Czyżbyś uważał, że jedno z nich nie dorównuje drugiemu? Mam wrażenie, że twórczość Jane Austin nie jest doceniana tak, jak na to zasługuje przez to, że czytelnicy skupiają się przede wszystkim na romansie, a tymczasem ona była świetną obserwatorka otoczenia.
kasia.eire
A ja nie miałam jej w planach, tym bardziej jestem zadowolona, że przypadkiem na nią trafiłam, bo warto. A z książkami z listy mam tak samo, jak Ty.
A ja bardzo lubię "Dom na Placu Waszyngtona". Katarzyna wzbudziła we mnie nie tylko współczucie, lecz też sympatię. To osóbka z charakterem :-)
OdpowiedzUsuńJamesa znam jeszcze z "W kleszczach lęku" - to ciekawa historia, aczkolwiek w zupełnie innym stylu niż "Dom na Placu Waszyngtona".
Oglądałam film, bardzo mi się spodobał i mam zamiar przeczytać książkę. Buszuje teraz po internecie, żeby zasięgnąć opinii o tej książce i trafiam na raczej pozytywne.
OdpowiedzUsuńFilm mnie urzekł, i dobrze to opisałaś, myślę, że ta główna bohaterka zasługuje na szacunek, pomimo nieszczęścia staje się bardziej dojrzała. Zawsze w literaturze fascynowały mnie takie postacie.
Dziękuje za recenzje, przekonała mnie do przeczytania książki :)
Pozdrawiam :)
Natalia