wtorek, 19 czerwca 2012

Dom na Placu Waszyngtona


Henry James
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1998
256 stron

Henry James był mi dotychczas właściwie nieznany. To znaczy, wiedziałam, że był taki pisarz, ale nie czytałam żadnej jego książki. Po Dom na Placu Waszyngtona sięgnęłam przypadkiem. Chwała bibliotekom, bo pewnie nie kupiłabym jej jako nie nowości, a w bibliotekach takie starszawe już perełki stoją sobie miesiącami w zasięgu ręki, nie rozchwytywane, bez zapisów, kolejek, wystarczy tylko na nie trafić i pożyczyć.

Powieść jest skromnych rozmiarów, niewiele w niej postaci, akcja niemalże kameralna, zwłaszcza jeśli zestawić ją z innymi sławnymi XIX-wiecznymi utworami literatury anglojęzycznej. Zwyczajna historia o przeciętnej nowojorskiej rodzinie opowiedziana prostym, klasycznym stylem, bez zabiegów stylistycznych i pomieszania chronologii zdarzeń, czyli tak, jak pisywano przed stu laty i co uważam za bardzo przyjazne w czytaniu. W warstwie fabularnej niewiele się tu dzieje, za to pod względem psychologicznym to nadzwyczaj bogata powieść. 
 
W tytułowym domu przy Placu Waszyngtona zamożny owdowiały doktor Sloper hoduje swoją jedyną córkę. Właśnie hoduje, bo jego postępowanie wobec Katarzyny trudno nazwać wychowywaniem, to powierza swojej siostrze pani Penniman, osobie o romantycznym i sentymentalnym usposobieniu oraz skłonnościach do stwarzania tajemnic i krętactwa, co będzie miało istotne znaczenie w całej historii. Katarzyna jest natomiast zaprzeczeniem wszystkiego, co uosabiała jej matka, wielka miłość doktora Slopera. Z niezbyt ładnego ani bystrego dziecka wyrosła na przeciętną, nijaką, niespecjalnie rozgarniętą pannę. Jest za to bezgranicznie oddana ojcu. Toteż gdy pewnego dnia w jej życiu pojawia się inteligentny i wyjątkowo urodziwy Maurycy Townsend, którego doktor Sloper uważa za leniwego i nieodpowiedniego dla córki łowcę posagów, Katarzyna staje wobec trudnego wyboru między miłością życia, a przywiązaniem do ojca i posłuszeństwem wobec niego.

Fabuła jak z ckliwego harlequina, jednak szkicowana piórem Jamesa jawi się czytelnikowi niemalże jako przeciwieństwo romansu, jako opowieść o walce między sercem a rozumem, między namiętnością a rozsądkiem, konwenansami a ich przełamywaniem. Autor jest mistrzem powieści psychologicznej. Jego bohaterowie to ludzie o złożonych osobowościach, których analiza całkowicie zastępuje i wynagradza czytelnikowi ubóstwo powieściowej akcji. To uczucia, a nie wydarzenia są tym, co śledzimy z napięciem. Poznanie tych uczuć, osobowości postaci, ich rozterek, motywów postępowania powoduje, że po skończeniu lektury nikt z jej bohaterów nie pozostaje w naszej wyobraźni taki, jakim wydawał się na początku, że pryskają pozory, a wychodzą na jaw prawdziwe natury.
Pod przykrywką ojcowskiej troskliwości doktora Slopera kryje się lekceważenie, a nawet pogarda dla nie spełniającej oczekiwań jedynaczki. Nachalna życzliwość dla związku Katarzyny z panem Townsendem demonstrowana przez ciotkę Penniman jest niczym więcej, jak tylko skutkiem jej wybujałej fantazji i zamiłowania do wymyślanych romansów, ale nie ma nic wspólnego ze szczerą przychylnością dla dziewczyny. Maurycy w ostatecznym rozrachunku okazuje się nieudacznikiem, który dał radę roztrwonić otrzymany od natury potencjał inteligencji i urody, tak jak wcześniej roztrwonił otrzymany w spadku majątek. I wreszcie Katarzyna, chyba jedyna w tej galerii postaci, która budzi sympatię (a może tylko współczucie?). Osamotniona, manipulowana, rozgrywana przez całą tę trójkę na potrzeby realizacji ich własnych wyborów i egoistycznych celów, dziewczyna próbuje wykroić dla siebie tę odrobinę szczęścia w życiu, na jaką widzi szansę. Jednak zbyt długo próbuje zadowolić wszystkich, a gdy zrozumie, że to niemożliwe, jest już za późno. Nie zyska już szczęścia i miłości, ale wyjdzie z tego dojrzalsza, silniejsza i samodzielnie myśląca. 
 
Dom na Placu Waszyngtona Henrego Jamesa kojarzył mi się trochę z powieściami Jane Austin, choć z pozoru ich pisarstwo wiele dzieli. Jednak oboje byli świetnymi obserwatorami ludzkiej natury i potrafili przekonująco przelać te obserwacje na strony swoich powieści. Jane Austin obnażała nicość i bezproduktywność życia angielskiej szlachty, a Henry James w Domu na Placu Waszyngtona pokazał wyrachowanie i chłód uczuciowy amerykańskiego bogatego mieszczaństwa, skrywane za fasadą dobrych manier i konwenansów. Jeśli więc nie znacie jeszcze twórczości Henrego Jamesa, ale czytaliście i lubicie Austin, lecz nie dla jej romansowych fabuł, tylko z powodu opisów mentalności i psychologii występujących w jej książkach postaci, to sięgnijcie po Dom na Placu Waszyngtona, a myślę, że się nie zawiedziecie.

7 komentarzy:

  1. To jedna z tych książek Jamesa, która bardzo przypadła mi do gustu. Zresztą - wolę jego mniejsze formy (opowiadania) od powieści. Polecam Ci opowiadanie Europejczycy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam tę książkę parę lat temu po obejrzeniu filmu Agnieszki Holland na jej podstawie (polecam!). Z tego, co psmiętam, bardzo mi się podobało. A Henry James, podobnie jak Jane Austen, cieszą się od dobrych paru lat dużą popularnością wśród filmowców, co świadczy o ponadczasowości ich prozy. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dla mnie Henry James to "Portret damy" (film niezły, choć psują go "zabiegi formalne" - książka świetna) i "Bostończycy" i wcale nie mam na myśli sklepów :-), chociaż nie jestem pewien czy są w Polsce. Trochę ryzykowne porównanie Austin i James :-), chyba tak na prawdę może z nim konkurować "Dumą i uprzedzeniem" choć to zupełnie inna literatura.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurczę, to jedna z tych, które bardzo chcę przeczytać i ciągle coś mi wypada, a to nowości, a to inne klasyki. Trzeba wreszcie się wziąć w garść i ja zaliczyć

    OdpowiedzUsuń
  5. Agata Adelajda
    Może jeszcze nie teraz, ale kiedyś na pewno sięgnę po Europejczyków. Dziękuję za podpowiedź :)

    Kaye
    O ponadczasowości świadczy tez to, że ich utwory są wciąż na nowo wydawane i kupowane. A filmu nie widziałam, kiedyś może nadrobię, choć ostatnio obejrzałam Bostończyków na TVP Kultura i nie byłam zachwycona.

    Marlow
    Jak już wspomniałam wyżej, film Bostończycy nie powalił mnie na kolana :)
    A porównanie może i ryzykowne, ale po to prowadzę swojego bloga, żeby na własne konto pisać sobie choćby najryzykowniejsze opinie, ale moje własne :). A tak w ogóle, to dlaczego ryzykowne? Polemizowałabym co do tego, że to zupełnie inna literatura, skłaniam się raczej do określenia "nieco inna". Czyżbyś uważał, że jedno z nich nie dorównuje drugiemu? Mam wrażenie, że twórczość Jane Austin nie jest doceniana tak, jak na to zasługuje przez to, że czytelnicy skupiają się przede wszystkim na romansie, a tymczasem ona była świetną obserwatorka otoczenia.

    kasia.eire
    A ja nie miałam jej w planach, tym bardziej jestem zadowolona, że przypadkiem na nią trafiłam, bo warto. A z książkami z listy mam tak samo, jak Ty.

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja bardzo lubię "Dom na Placu Waszyngtona". Katarzyna wzbudziła we mnie nie tylko współczucie, lecz też sympatię. To osóbka z charakterem :-)
    Jamesa znam jeszcze z "W kleszczach lęku" - to ciekawa historia, aczkolwiek w zupełnie innym stylu niż "Dom na Placu Waszyngtona".

    OdpowiedzUsuń
  7. Oglądałam film, bardzo mi się spodobał i mam zamiar przeczytać książkę. Buszuje teraz po internecie, żeby zasięgnąć opinii o tej książce i trafiam na raczej pozytywne.
    Film mnie urzekł, i dobrze to opisałaś, myślę, że ta główna bohaterka zasługuje na szacunek, pomimo nieszczęścia staje się bardziej dojrzała. Zawsze w literaturze fascynowały mnie takie postacie.
    Dziękuje za recenzje, przekonała mnie do przeczytania książki :)
    Pozdrawiam :)
    Natalia

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...