czwartek, 2 lutego 2012

Na tropie Tutenchamona

Christian Jacq
Libros, Warszawa 2002
399 stron

Ocena 4/6

Christian Jacq jest nie tylko pisarzem, ale i egiptologiem, więc można wierzyć, że historia i zwyczaje opisywane w jego powieściach nie zostały wyssane z palca, ale mają swoje źródło w naukowej wiedzy o przeszłości Egiptu. 
 
Na tropie Tutenchamona to książka o poszukiwaniach miejsca pochówku nieznanego faraona, którym archeolog samouk Howard Carter poświęcił całe życie - poszukiwaniach zwieńczonych sukcesem na skalę światową, choć wielu uznanych wówczas egiptologów w ogóle wątpiło, że Tutenchamon kiedykolwiek istniał.  
W powieści, albo raczej w fabularyzowanym dokumencie – bo takie określenie bardziej mi pasuje do książki – Jacq opowiada, jak doszło do spotkania i zawiązania współpracy między dwoma Anglikami z zupełnie różnych sfer społecznych i jak współpraca ta zaowocowała odnalezieniem jednego z największych skarbów archeologicznych ubiegłego stulecia: grobu nienaruszonego przez rabusiów, przez co cennego nie tylko materialnie, lecz przede wszystkim naukowo.   
Howard Carter, autor owego wielkiego odkrycia, był synem skromnego malarza zwierząt z angielskiej prowincji. Do Egiptu trafił  przez przypadek, ale to tam odnalazł wielką pasję i miłość swojego życia – Dolinę Królów. Doskonale obrazują to słowa, jakie w powieści przypisał mu Jacq:
„Dolina Królów to moje przeznaczenie. Tu dotknęła mnie ręka Boga. Opuszczenie doliny skazałoby mnie na niebyt.”1
Na kartach powieści Howard Carter pojawia się jako utalentowany plastycznie siedemnastolatek, w chwili, gdy zostaje zatrudniony do przepisywania hieroglifów przez wykładowcę uniwersytetu w Kairze, egiptologa Newburry'ego. Carter nie miał żadnego przygotowania, żadnego akademickiego wykształcenia archeologicznego, ani z zakresu historii starożytnego Egiptu. Wiedzę zdobywał sam, u boku ówczesnych sław naukowych z dziedziny egiptologii. Jego przeznaczeniem i obsesją stało się odnalezienie grobu Tutenchamona. Był jedynym, który nigdy nie zwątpił, że Tutenchamon istniał i został pogrzebany gdzieś w Dolinie Królów.
Przyszłego lorda Carnarvona i dziedzica wielkiej fortuny poznajemy, gdy po całym świecie goni za przygodą. Ani małżeństwo z ukochaną lady Alminą, ani odziedziczenie szlacheckiego tytułu po śmierci ojca nie powstrzymują go przed szukaniem wyzwań. Wielokrotnie wychodzi cało z niebezpiecznych sytuacji podczas podróży, by – o ironio – stracić zdrowie i fizyczną sprawność w zwykłym samochodowym wypadku. Jednak taki człowiek czynu nie mógł usiedzieć w przyzamkowym parku, choćby najpiękniejszym, znalazł więc inne zainteresowanie i była nim archeologia egipska. A że szybko zrozumiał, jakim jest amatorem w tej dziedzinie, powierzył prowadzenie wykopalisk właśnie Carterowi. Z czasem ich współpraca przemieniła się w przyjaźń, która przetrwała aż do do 1923 roku, do śmierci lorda Carnarvona, spowodowanej zapaleniem płuc, jak twierdzili lekarze, albo klątwą faraona, jak głosili wrogowie i zawistnicy odkrywców.
A wrogów im nie brakowało. Zwłaszcza Carterowi. Z natury niepokorny, miał wręcz dar przysparzania sobie nieprzyjaciół nie tylko wśród naukowców, nie mogących znieść, że człowiek bez uniwersyteckiego wykształcenia osiągnął niebotyczny wręcz sukces. Po odzyskaniu przez Egipt niepodległości politycy i urzędnicy widzieli w nim obywatela państwa-kolonizatora, nie bacząc na to, że całe życie poświęcił ich krajowi. Prasa nienawidziła go za odmowę dostępu do wykopalisk i tajemnic, których łaknęli czytelnicy. A i handlarze kradzionymi skarbami nie mieli za co go kochać, bo Carter od początku skutecznie zapobiegał rozkradaniu wydobywanych w Dolinie Królów przedmiotów. Kompletny brak zmysłu dyplomacji i nieliczenie się z sytuacją polityczną przysporzyły Carterowi wielu kłopotów i omal nie pozbawiły go zaszczytu otwarcia sarkofagu, w którym spoczywał jego ukochany faraon. Jednak mimo wielu przeciwności to on przeszedł do historii jako odkrywca nienaruszonego grobowca Tutenchamona i – zgodnie z tym, co napisał Jacq – jako jedyny człowiek, który potrafił ten skarb uchronić od zniszczenia.

Powieść nie jest jakąś wielką literaturą. Jacq nie jest chyba nawet dobrym pisarzem powieściowym. W jego książce jest niby wszystko, czego potrzeba, aby czytelnik chłonął powieść z zapartym tchem, bo są przygody, wątki miłosne, przeciwnicy rzucający głównemu bohaterowi kłody pod nogi, wreszcie jest tajemnica i klątwa faraona, a wszystko to wpisane w egzotykę Egiptu, a mimo to autorowi nie udało się wprowadzić należytego napięcia, powieść po prostu nie wciąga. Owszem, jest interesująca, ale nie należy do tych, od których nie można się oderwać i zarywa się noc, byleby zobaczyć, co stanie się dalej. 
 
Na tropie Tutenchamona ma natomiast ten istotny walor, że dostarcza wiedzy, po jaką zazwyczaj sięga się do pozycji dokumentalnych, wiedzy rzetelnej, ale w opracowaniach naukowych trudnej do czytania i najczęściej nudnej. U Jacq wiedzę tę przyswaja się jednak niepostrzeżenie i bezboleśnie. Pod tym względem książka jest naprawdę dobra i godna polecenia osobom nawet średnio zainteresowanym odkryciami starożytności.

1s. 202.

1 komentarz:

  1. Myślę, że sięgnęłabym po tę książkę choćby po to, by nauczyć się czegoś nowego. Zawsze fascynowała mnie kultura tego kraju.
    Pozdrawiam
    Sol

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...