Marcelo Figueras
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2006
324 strony
Ocena 4,5/6
Szpieg czasu przeszedł u nas chyba niezauważony, a myślę, że niesłusznie. Pod płaszczykiem kryminału autor przemyca ni to moralitet, ni to traktat filozoficzno – religijny, ale sensacyjna otoczka powoduje, że owe rozważania natury moralnej i religijnej podane zostały w sposób bardzo przystępny i jakby mimochodem skłaniają czytelnika do przemyśleń rangi egzystencjalnej.
Akcja rozgrywa się na fikcyjnej wyspie Trynidad, gdzie kilka lat trwała bezwzględna dyktatura Pretorian. Podczas ich rządów porwania, tortury i wszelkie okrucieństwa były na porządku dziennym. Po jej upadku nowa władza nie kwapi się do rozliczeń. Czterej główni przywódcy zostali wprawdzie skazani, lecz natychmiast amnestionowani i żyją sobie dostatnio i spokojnie. Jednak – jak się okazuje zaraz na początku – do czasu.
Już w pierwszych rozdziałach dwóch z nich zostaje zabitych we własnych domach. Poza rodzajem śmierci, wykluczającym wypadek i samobójstwo, zabójca nie zostawił po sobie żadnych śladów. Śledztwo niemal natychmiast utyka w martwym punkcie, co prowadzi do dymisji kapitana policji i na wyraźne życzenie ministra powierzenia jej inspektorowi Van Uppowi. Nowa nominacja budzi wiele kontrowersji, Mało, że Van Upp jest dziwakiem cytującym Szekspira i Biblię z pamięci i na wyrywki. Do tego dopiero co wyszedł z zakładu psychiatrycznego, do którego trafił jeszcze przed przejęciem rządów przez reżim, tuż po pożarze, z którego cudem ocalał. I takiemu człowiekowi minister upiera się powierzyć dochodzenie w sprawie śmierci dwóch Pretorian.
Zabójcę trzeba zdemaskować, zanim dokończy dzieła, bo nikt nie wątpi, że jego celem jest uśmiercenie całej czwórki i zemsta za to, co robili i za co nie ponieśli żadnej kary. Jednak jak ująć mściciela, jeśli okaże się nim sam Bóg? A wiele zaczyna na to wskazywać.
Można tę książkę czytać jak kryminał, choć zagadka nie jest szczególnie skomplikowana i uważny czytelnik nie powinien mieć problemu z jej rozwiązaniem. Jednak oprócz intrygi kryminalnej jest tu coś więcej. Są pytania o istotę sprawiedliwości dziejowej i kary dla ludzi dopuszczających się zbrodni ludobójstwa. Czy wystarczającą karą jest dla nich pozwolenie na to, żeby teraz, pozbawieni już władzy, żyli pomiędzy bliskimi swoich ofiar. I czy wolno wziąć sprawiedliwość w swoje ręce, jeśli jej oficjalny państwowy wymiar zawiódł, czy nie postawi się wówczas zbrodniarzy w jednym rzędzie z ich ofiarami. A jeśli ludzie nie chcą albo nie mogą wymierzyć sprawiedliwości, to może zrobi to Bóg, tylko dlaczego tak późno i gdzie był, gdy przez lata w kraju szalał terror.
To nie pierwsza książka, w której porusza się temat dyktatury i odpowiedzialności (lub jej braku) za zbrodnie oraz stawia się pytania o Boga w czasach zagłady. Inność tej książki leży natomiast w odpowiedziach, których próbuje udzielić autor, odpowiedziach oczywiście niewiążących, pozostawiających czytelnikowi miejsce na własne refleksje. No i w tym, że tak poważne tematy podsunął w nietypowej dla tego rodzaju rozważań formie powieści sensacyjnej.
Przeglądając notki na temat Szpiega czasu spodziewałam się książki głębszej niż zwykły kryminał i nie zawiodłam się. Wprawdzie nie wpłynęła zasadniczo na mój ogląd świata, ale uzmysłowiła pewne nowe aspekty tego, czemu czasem najwięksi nawet polityczni zbrodniarze unikają wymiaru sprawiedliwości.
Aż dziwne, że książka jest u nas tak mało znana. Fani sensacji poszukują przecież coraz to nowych fabuł, nowych pomysłów, powieści odchodzących od utartych schematów. A ta powieść jest i sensacyjna i nietuzinkowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz