Wiktor Pielewin
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2002
318 stron
Ocena 3,5/6
Na ile rzeczywisty jest świat, w którym istniejemy, czy nasze byty są samodzielne, czy ktoś je kreuje i kieruje nimi. Takie pytania są chyba tak stare, jak ludzka myśl. Pielewin przenosi te wątpliwości na bliską nam, ale dość nową w postsocjalistycznych krajach płaszczyznę kreowania świata przez reklamę.
Jego bohater Wawilen Tatarski robi dość nagłą i nieoczekiwaną karierę jako copywriter. Ten student Instytutu Literatury na wydziale przekładów z języków narodów Związku Radzieckiego miał zupełnie inny pomysł na życie.
„Tatarski wyobrażał sobie swoją przyszłość mniej więcej tak: w ciągu dnia – puste audytorium w instytucie, „rybka” z uzbeckiego czy kirgiskiego, która należy zrymować na jutro, a wieczorami – praca dla potomności.
Potem niepostrzeżenie nastąpiło pewne istotne dla jego przyszłości zjawisko. Związek Radziecki, który zaczęto modernizować i ulepszać (...) ulepszył się do do tego stopnia, że przestał istnieć (jeśli państwo jest w stanie popaść w nirwanę, był to akurat taki przypadek). W tej sytuacji o żadnych przekładach z języków narodów ZSRR nie mogło już być mowy.”1.
I wtedy odkrywa w sobie talent i powołanie do układania sloganów reklamowych, które najcelniej trafią w rosyjski target. W każdej sytuacji, w każdym miejscu znajduje inspiracje dla swoich pomysłów. Faszerowanie się grzybkami i wątpliwej jakości koką, popijanymi sporą ilością różnego sortu wódki, też jest mu w tym pomocne, gdy wizje mieszają się z rzeczywistością. Dostąpić najwyższego stopnia wtajemniczenia, wstąpić na zikkurat, oto jego przeznaczenie.
Ale im dalej zapuszcza się w tajniki rządzące światem reklamy, tym więcej w nim podejrzeń, co jest realne, a co stworzone przez... No właśnie, przez kogo? Stopniowo przekonuje się, że tak naprawdę nie istnieje biznes, nie istnieje polityka, że wszystko jest złudzeniem, produktem reklamowym.
Generation „P” została napisana w 1999 roku, a więc krótko po uwolnieniu w Rosji (i nie tylko) gospodarki rynkowej. Rosyjskie społeczeństwo zachłysnęło się materialnymi dobrami i uległo konsumpcjonizmowi. Myślę, że wtedy powieść Pielewina miała walor świeżości, odkrywczości. Wskazywała na miałkość nowych wartości, na zatracenie narodowej idei gdzieś w powszechnej globalizacji i na przemianę z niewolnika epoki radzieckiej w niewolnika stanu posiadania. Ale od tamtej pory minęło trochę czasu i przerobiliśmy już te tematy. Czytając ją dziś nie znajduję w niej nic, co nie zostałoby wcześniej powiedziane, nie demaskuje niczego, co nie byłoby już obnażone i napiętnowane. I to wcale nie przez powieści, ale przez publiczna dyskusję przeniknęło do naszej świadomości (jeśli tylko na to pozwoliliśmy), jakim chłamem jest reklama, jak potrafi wytwarzać sztuczne potrzeby i budować naszą hierarchię wartości w oparciu o posiadane dobra. I bez przeczytania tej książki wiem, że
„zawsze reklamuje się nie rzeczy, ale zwykłe ludzkie szczęście. Zawsze pokazuje się jednakowo szczęśliwych ludzi, tyle że w różnych wypadkach to szczęście jest wywołane różnymi nabytkami. Dlatego też człowiek idzie do sklepu nie po rzeczy, ale po owo szczęście, a tego tam nie sprzedają.”2.
Podobno Pielewin jest jednym z najpopularniejszych rosyjskich pisarzy, tłumaczony jest na wiele języków. Jednak, bazując tylko na Generation „P”, nigdy bym go o to nie podejrzewała. Myślę, że przesłanie tej książki dziś już spowszedniało. Do tego całość przetykana rozmaitymi scenariuszami i sloganami reklamowymi, być może czytelnymi dla Rosjan, ale dla mnie nie zawsze, przez co miejscami książka wydawała mi się nużąca.
Wprawdzie Pielewin wykazuje naprawdę dużą erudycję: wstawki, aluzje, nawiązania do literatury, nie tylko rosyjskiej, ale i światowej, do filozofii, do mitologii. Ponadto trzeba docenić sam pomysł, niewątpliwie odkrywczy w czasie, gdy książka powstawała, groteskową, nietuzinkową koncepcję świata i cięty (miejscami) dowcip. Ale mimo to Generation „P” nie zrobiła na mnie większego wrażenia.
Nie wiem, czy za kilka miesięcy zostanie mi jeszcze jakieś wspomnienie po tej lekturze. A co do innych książek autora, to może kiedyś... Ale chyba nieprędko.
2s. 171.
Hmmm - Twoja recenzja bardzo mi się podoba, ale książka... chyba nie, a nawet jeżeli po nią sięgnę to w jakiś długi jesienny dzień. Chociaż patrząc dziś za okno, to może właśnie ta pora... Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTrochę głupio to zabrzmi w ustach rusycystki, ale nigdy się z Pielewinem nie spotkałam. Kiedyś postaram się sprawdzić, czy faktycznie nie zasługuje na zapamiętanie.
OdpowiedzUsuń