Doris Lessing
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2005
142 strony
Ocena 4,5/6
Długo zbierałam się do napisania tej notki, dwa tygodnie od czasu, gdy skończyłam czytać Piąte dziecko. Starałam się uporządkować swoje odczucia po lekturze, ale dotychczas jeszcze mi się to nie udało. I choć zdecydowałam się umiejscowić książkę gdzieś na mojej skali od 1 do 6, to nie jestem do końca przekonana do wystawionej oceny. Nadal o niej myślę, ale nie o historii, którą opowiada, lecz o własnej na nią reakcji. Książka jest napisana świetnie, bardzo mi odpowiada styl Doris Lessing, tak samo zresztą jak wcześniej, gdy czytałam Trawa śpiewa. Nie mam wątpliwości, że powieść jest ważna, że autorka zobaczyła i opisała to, co typowe i powszechne w naszych zachowaniach, ale nie uświadamiane na co dzień, albo wręcz wypierane ze świadomości. Mój problem z oceną bierze się stąd, że ta opowieść jest mi najzupełniej obojętna, a teoretyczne powinna budzić emocje, refleksje i co tam jeszcze budzi książka, która bezlitośnie obnaża kontrowersyjne zachowania i sposób myślenia.
Pobierając się Harriet i Dawid marzyli o tym samym, chcieli mieć tradycyjną rodzinę, sześcioro albo i ośmioro dzieci, wielki dom, w którym cały czas trwają święta i wakacje. I przez kilka pierwszych lat małżeństwa udawało im się spełniać marzenia. Rodzina nie pochwalała wybranego przez nich modelu rodziny i nie kryli się z tym:
„gdybyście mieli szóstkę, albo ośmioro czy dziesięcioro (...) i gdybyście mieszkali w innej części świata, na przykład w Egipcie, Indiach czy w podobnym miejscu – wtedy połowa dzieci by umarła, poza tym nie otrzymałyby wykształcenia. Wy chcecie jednego i drugiego. Arystokraci owszem, oni mogą rozmnażać się jak króliki, tego się też spodziewają, ale mają na to pieniądze. Biedacy mogą mieć dzieci, z których połowa umiera, ale oni tego się spodziewają. Jednak ludzie jak my, pośrodku, muszą przywiązywać wagę do tego, ile mają dzieci, żeby móc się o nie troszczyć.”1
W pewnym sensie mieli rację, bo Dawid nie był w stanie zarobić na wszystko, Harriet nie dawała sobie sama rady z prowadzeniem domu, kolejne porody w rocznych/dwuletnich odstępach i opieka nad małymi dziećmi były ponad jej możliwości, więc jego ojciec finansował, a jej matka pomagała przy dzieciach. W zamian cała bliższa i dalsza rodzina mogła całe tygodnie spędzać w ich wielkim wiktoriańskim domu, grzejąc się rodzinnym ciepłem. Do czasu, gdy urodziło się piąte dziecko – Ben – inny, dziwny, budzący u wszystkich, nawet u własnych rodziców, niechęć, strach i odrazę.
Piąte dziecko każdy może odbierać inaczej, zrozumieć po swojemu. Lessing opowiada fikcyjną historię, ale taką, która mogła wydarzyć się naprawdę. Nie daje jednak gotowych odpowiedzi i nie ocenia swoich bohaterów. Nie podpowiada czytelnikowi, jakie jest przesłanie jej książki. O ile w przypadku powieści, których autor posługuje się symboliką (jak np. w Życiu Pi) oczekuję w miarę jasnego przesłania, o tyle w opowieściach takich jak ta, rejestrujących po prostu kawałek życia, niemal jak reportaż, taką wielowymiarowość, niejednoznaczność moralną uważam za zaletę. Rola tej książki sprowadza się do otwarcia nam oczu na to, że obok nas dzieje się coś, czego nie zauważamy, a gdy już spostrzeżemy, sami powinniśmy wyciągnąć wnioski. Z recenzji w internecie choćby widać, jak różnie ludzie odczytali Piąte dziecko, wnioski czytelników są czasem krańcowo odmienne i wszystkie uargumentowane.
Dla mnie istotne były w tej książce dwie sprawy.. Pierwsza, to pytanie o granice tolerancji. Rodzina nie ma problemu z akceptacją modelu życia Harriet i Dawida, mimo że nie podziela ich poglądów, nie izolują się od Amy, córki jednej z sióstr Harriet, dziewczynki z zespołem Downa. Ale odmienność Bena, to coś zupełnie innego. Według kryteriów medycznych Ben jest normalny, jednak otoczenie odbiera go jako obcego, dziwnego i przerażającego. Niechęcią i strachem reagują na coś, czego nie rozumieją i nie potrafią nazwać ani sklasyfikować. Czują się zagrożeni, więc bez skrupułów gotowi są do czynów okrutnych, byleby usunąć tę obcą, dziwną istotę ze swojego szczęśliwego życia.
I druga myśl, która nasuwała mi się po lekturze. Dziecko ma dwoje rodziców, ale to na matkę spada odpowiedzialność. Harriet mówi w pewnym momencie:
„Nikt mi nigdy nie powiedział »Jesteś taka dzielna! Masz czworo normalnych, inteligentnych, ładnych dzieci. Są takie dzięki tobie, Harriet!« Czy to nie dziwne, że nikt nigdy tego nie powiedział? Ale kiedy urodził się Ben, wszyscy stwierdzili, że to ja jestem winna.”2I to ona musi dokonać wyboru między chłopcem a resztą rodziny. Zostaje sama ze swoją decyzją, inni umywają ręce.
Tak jak napisałam wyżej, mam duży kłopot z ustaleniem, na ile wartościowa jest ta książka. Uważam, że dotyka naprawdę ważnych i trudnych spraw, a jednak nie czułam osobistego zaangażowania w losy żadnego z bohaterów. Myślę jednak, że to opowieść, którą pamięta się przez lata. Być może za jakiś czas spojrzę na nią inaczej i zmienię swoją ocenę. Czas pokaże. A dzisiaj tylko 4,5/6.
1s. 19-20.
2s. 113.
Hej!.
OdpowiedzUsuńOdpowiada mi Twoja recenzja. Mialam podobne odczucia. Skonczylam czytanie ksiazki w dziwnym, pesymistycznym nastroju: marzenia /nasze czy tez wynikajace z pewnej normy bycia czyms lepszym od innych, doskonalszym/, spelnienie tych marzen nie zawsze czyni czlowieka szczesliwym. Wrecz wypala go, meczy, unieszczesliwia. Zamiast 'doskonalosci' pojawia sie 'zlo', niewiadome, trudne do ogarniecia 'piate dziecko'. Warto miec marzenia ale czy musi sie je realizowac do konca czy tworzyc nowe marzenia na miare mozliwosci. Jak rozpoznac, kiedy nalezy przestac aby szczescie nie odwrocilo sie do nas plecami. A moze wszytko co sie przytrafia w zyciu jest bardziej subiektywne, niz przypuszczamy?
Mimo 'ogolnego' zachwytu pisarstwem noblistki, staram sie ja sobie dawkowac, moze to wlasnie ten fenomen madrosci przychodzacej z wiekiem. Mam na mysli Doris Lessing ;))).
Pozdrawiam - M