Katarzyna
Kwiatkowska
Warszawskie ZYSK i S-KA,
Warszawa 2011
projekt
okładki: Agnieszka Herman
e-book
Każdemu,
kto lubi książki Agathy Christie, spodoba się zapewne także
Zbrodnia w błękicie. Wpływów tej jedynej prawdziwej
Królowej Kryminału można doszukać się u niejednego autora, ale
powieść Katarzyny Kwiatkowskiej jest jednak najbardziej
agathochristowskim polskim kryminałem, jaki zdarzyło mi się
dotychczas czytać. W Zbrodni w błękicie charakterystyczny
schemat powieści o Herkulesie Poirocie czy pannie Murphy jakby
żywcem przeniesiony został na polski grunt sto kilkadziesiąt lat w
przeszłość, do pruskiego zaboru, i doskonale się na nim
sprawdził.
W
powieści jej bohaterowie - Jan Morawski i jego kamerdyner Mateusz -
porównują się wprawdzie do Sherlocka Holmesa i doktora Watsona,
ale trudno, aby uważali się za Herkulesa Poirota i kapitana
Hastingsa. Akcja Zbrodni w błękicie dzieje się bowiem w
czasie, gdy Agatha Christie już się co prawda urodziła, ale Poirot
i Hastnigs jeszcze nie - pierwszą swoją książkę miała napisać
dopiero za dwadzieścia z okładem lat. Jednak to właśnie polskim
Poirotem, a nie Holmesem jest Jan Morawski. Wszędzie, gdzie się
pojawi, przydarza mu się dokładnie to samo, co Poirotowi: dochodzi
do zbrodni i to on zawsze wyjaśnia zagadkę i wykrywa mordercę.
Tym
razem Morawski i jego kamerdyner przyjeżdżają w odwiedziny do
przyjaciela tego pierwszego. Do położonego na odludziu pałacu
Tadeusza Tarnowskiego docierają wśród zamieci, która wkrótce ma
zupełnie odciąć od świata przebywających tam domowników, gości
i służbę. A że w nocy dochodzi do morderstwa, odnalezieniem
sprawcy musi zająć się Jan, przynajmniej do czasu, gdy drogi staną
się na tyle przejezdne, aby można było zawiadomić pruskich
urzędników, którzy przejęliby dochodzenie. Krąg podejrzanych to
zbiór zamknięty, bo wiadomo, że z powodu śnieżycy nikt z
zewnątrz nie mógł dostać się do pałacu i popełnić tego
morderstwa. W trakcie prowadzonych przez Jana przesłuchań, zwanych
rozmowami z racji pozycji społecznej i towarzyskiej zgromadzonych,
wychodzą na jaw rozmaite wzajemne powiązania i animozje mogące
stanowić motyw zbrodni, a także okoliczności sprzyjające jej
popełnieniu. Wydaje się, że każdy mógł mieć powód i
sposobność, od podejrzeń nie są wolni ani gospodarze, ani ich
dobrze urodzeni goście, ani ochmistrzyni czy kamerdyner pana domu.
Zbrodniarz jest jednak jeden (a może więcej działających w
zmowie?) i Jan to oczywiście na końcu wyjaśni. W finale - zgodnie
ze schematem obowiązującym w powieściach o Poirocie - przedstawia
zgromadzonym swoje ustalenia, eliminując kolejnych podejrzanych, aż
dojdzie do sprawcy.
Pomimo
licznych podobieństw do wspomnianej już klasyczki kryminału
Zbrodnia w błękicie nie jest bynajmniej wtórna, nie stanowi
powtórki żadnej ze znanych nam już intryg opisanych w
pierwowzorach. A zatem dla miłośników Agathy Christie, którzy
przeczytali już wszystko, co napisała, obejrzeli wszystko, co
zekranizowano i w każdym przypadku od pierwszej sceny pamiętają,
kto zabił, książka Katarzyny Kwiatkowskiej może stanowić nie
lada gratkę. Agatha Christie nic już niestety nie napisze, a tak
chciałoby się dostać coś jeszcze, coś więcej, coś świeżego.
I Zbrodnia w błękicie spełnia te oczekiwania, w dodatku
wzbogacona jest o niezły gratis – o polskie tło historyczne.
Osadzenie
akcji w Polsce pod pruskim zaborem dało autorce okazję do
wprowadzenia ciekawego wątku patriotycznego – do ukazania
podziemnej walki z germanizacją narodu polskiego, której
prekursorką była ukochana matka właściciela pałacu. Wprawdzie w
powieści występuje ona już tylko na portrecie i w pamięci
bliskich, jednak zapoczątkowana przez nią działalność znalazła
kontynuatorów wśród innych mieszkańców pałacu. Ofiara zbrodni
także zaangażowana była w tę działalność, co mogło stanowić
motyw jej zabójstwa.
Od
przyjętego stylu nie odbiega natomiast sposób ukazania
poszczególnych aktorów zdarzeń, choć tu akurat wolałabym, aby
autorka poszła na pewne ustępstwa i realniej zbudowała psychologię
postaci. Przerysowane, czarno-białe charaktery i skłonność do
błyskawicznych metamorfoz cechujące wszystkich bohaterów Zbrodni
w błękicie są do zaakceptowania w powieściach sprzed
dziesięcioleci, we współczesnych preferuje się jednak stosowanie
wszelkich odcieni szarości w opisie postaci. Bohaterowie dobrzy, aż
mdli albo źli, że skóra cierpnie to dziś domena innego gatunku
książek. Może i można by mieć też zastrzeżenia do
prawdopodobieństwa pewnych wydarzeń i sytuacji, jak to, że
świadkowie i podejrzani ujawniają detektywowi najskrytsze
tajemnice, a zdemaskowany morderca publicznie przyznaje się do swego
czynu. W prawdziwym życiu świadkowie pewnie milczeliby jak grób, a
zbrodniarz szedłby w zaparte i nic nie można by mu było udowodnić.
Jednak w tym przypadku obowiązuje pewna konwencja i godzimy się na
pewne uproszczenia, bo inaczej nie można by zachować
charakterystycznej w tym typie kryminału „jedności czasu, miejsca
i akcji”, natomiast zbudowanie bardziej złożonych sylwetek
bohaterów w niczym by tej jedności nie zaszkodziło, a mogłoby
jedynie uwiarygodnić opowieść. Ale to detal wobec bardzo udanej
całości.
Z
przyjemnością zaliczyłam powrót do świata mojej ulubionej
klasycznej powieści kryminalnej. Czytając Zbrodnię w błękicie
w przerwie między odcinkami angielskiego serialu telewizyjnego z
Davidem Suchetem tym silniejsze miałam wrażenie, że słynny
detektyw zawitał i do Polski. Choćby za to przeniesienie go na nasz
rodzimy, acz historyczny grunt książka w pełni zasłużyła na
nominację w 2012 roku do nagrody Wielkiego Kalibru.
Zbrodnia
w błękicie jest pierwszą w cyklu o Janie Morawskim. A choć
druga – Abel i Kain – jeszcze przede mną, już teraz mam
nadzieję, że będą i następne.
Kolejna pozycja odfajkowana. :D
OdpowiedzUsuńJa jeszcze jej nie dorwałam, na razie zaczytuję się w najnowszej Bondzie, którą przytargałam z Wrocławia. :)
No, i zaraz biorę się za następną :D
UsuńZrobiłam sobie przerwę na skandynawski ("Dziewczyna ze śniegiem we włosach") i źle na tym wyszłam.
A Bondy jeszcze nic nie czytałam :(
A może masz ochotę na lekturę wywiadu z Katarzyną Bondą? Jeśli tak, to zapraszam do siebie. I mam nadzieję, że jej "Pochłaniacz" znajdzie się wśród przyszłorocznych nominacji do NWK. :)
UsuńNa mnie czeka dwóch Wrońskich, ale chwilowo nieco kryminałom odpuściłam. :)
Przeczytałam Twój wywiad, bardzo fajny. Muszę szybko poszukać "Pochłaniacza".
UsuńA przerwy gatunkowe trzeba robić, bo inaczej zmęczenie materiału następuje. Przynajmniej u mnie ;) A że przerwę w kryminałach właśnie miałam, więc mogę znów jakiś - nomen omen - "pochłonąć". Na blogu może tego nie widać, a właściwie widać, jakbym miała w ogóle przerwę w czytaniu, ale to nie tak. Czytam, tylko nie opisuję. Wena mnie opuściła i czekam, może wróci.
Mnie bardzo spodobało się to przeniesienie akcji w czasy zaborów, to bardzo rzadkie w kryminałach.
OdpowiedzUsuńhttp://mcagnes.blogspot.com/2013/08/zbrodnia-w-bekicie-katarzyna.html
Druga część mnie nie rozczarowała, czego i Tobie życzę ;)
Owszem, czas akcji nietypowy, ale wydał mi się drugorzędny, mało wykorzystany. Tak naprawdę to akcja powieści mogłaby rozgrywać się wszędzie i w każdym czasie, byleby było uzasadnienie dla prowadzenia działalności konspiracyjnej.
OdpowiedzUsuńJeśli w drugiej wątek kryminalny jest na podobnym poziomie, to z pewnością mi sie spodoba :)
Bardzo lubię powieści Agathy Christie, więc może skuszę się na "Zbrodnię w błękicie", skoro jest w podobnym stylu :)
OdpowiedzUsuńZachęcam tym bardziej, że to polska autorka, więc przy okazji wesprzesz rodzimą twórczość :)
Usuń