wtorek, 27 sierpnia 2013

Powrót do Killybegs

Sorj Chalandon
Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2012
326 stron

”Wiecie, co mówią drzewa, kiedy siekiera wkracza do lasu?
Patrzcie, stylisko, to jeden z naszych”
Napis na murze w Belfaście1

Francuz Sorj Chalandon zabiera czytelnika na kilkadziesiąt lat do Irlandii i opowiada historię patrioty, który zdradził. Historię fikcyjną, choć w dużym stopniu inspirowaną życiorysem Denisa Donaldsona, jednego z bojowników IRA i znaczących członków Sinn Fein, człowieka, którego francuski dziennikarz znal osobiście i z którym był ponoć dość blisko związany, jednak Powrót do Killybegs bynajmniej nie jest jego biografią.
W książce owym żołnierzem Irlandzkiej Armii Republikańskiej, który u schyłku życia okazał się zdrajcą i brytyjskim donosicielem jest wymyślony przez autora Tyrone Meehan, Cofamy się aż do czasów jego trudnego dzieciństwa w Killybegs w Republice Irlandii. Rozczarowany życiem ojciec Tyrona zapił się na śmierć, bo obowiązki wobec wielodzietnej rodziny podcięły mu skrzydła bojownika o wolność. Ojciec był prawdziwym irlandzkim patriotą, gdy bił dzieci, krzyczał zawsze po angielsku, „jakby nie chciał mieszać do tego naszego języka”2. Po jego śmierci rodzina zamieszkała u wuja w Belfaście, a tam irlandzki katolik Tyrone Meehan nie miał wielkiego wyboru, jeśli chciał kiedyś coś znaczyć: mógł albo przystać do IRA, albo wyjechać do Ameryki i z dala od ojczyzny budować swoją przyszłość. Ale albo był zbyt bezwolny, albo za bardzo czuł się patriotą (nie wiem, sami oceńcie), aby wyjechać. Pewnie nigdy nie przypuszczał, jak przewrotny okaże się los.
Karierę w IRA rozpoczyna już jako nastolatek, od drugorzędnych zadań: stania na czatach, przenoszenia broni po akcji. Z biegiem czasu jego udział w akcjach zbrojnych staje się coraz poważniejszy, aż nadchodzi dzień, gdy jedno tragiczne wydarzenie rozsławia nazwisko Meehana, a zarazem w przyszłości stanie się przyczyną jego upadku. Tego dnia w ulicznej strzelaninie z unionistami Meehan sądząc, że celuje do Anglika, zabija przyjaciela. Danny Finley zostaje męczennikiem, a Tyrone Meehane bohaterem, który walczył u jego boku. Balladę o Danny'm, poległym za wolność Irlandii z rąk angielskich i lojalistycznych morderców, śpiewa cały kraj. I tylko Tyrone zna prawdę o tej śmierci, sprawy zaszły już jednak za daleko, aby ją wyznać, żyje więc z tą tragiczną tajemnicą. Po latach okaże się, że prawdę znają także Anglicy. I co gorsze, mają dowody. W zamian za milczenie chcą od Meehana informacji. I tak oto bezwzględny bojownik, patriota gotów dla ojczyzny zginąć w walce albo zgnić w brytyjskim więzieniu, w obawie przed ujawnieniem hańbiącej tajemnicy zostaje zdrajcą.

Powieść skonstruowana jest w formie zapisów Tyrona Meehana, który po tym, gdy prawda wyszła na jaw, wraca do domu swojego dzieciństwa i w oczekiwaniu nieuchronnej kary postanawia uwiecznić jedyną prawdziwą, bo swoją wersję tego, jak było:
„Teraz, kiedy wszystko się wydało, będą mówić w swoim imieniu. (,,,) Nie wierzcie w nic z tego, co będą twierdzić. Nie ufajcie moim wrogom, a tym bardziej przyjaciołom. Zabieram dzisiaj głos wyłącznie dlatego, że tylko ja jestem w stanie wyjawić prawdę. Albowiem mam nadzieję, że po mnie nastanie cisza.”3
Z zapisków Meehana wyłania się kawał trudnej, współczesnej historii Irlandii, kraju rozdartego, podzielonego nie tylko granicami, ale przede wszystkim poglądami jego mieszkańców w kwestii najważniejszej – niepodległości ojczyzny. Granica ta przebiega dość czytelnie, bo między republikanami i lojalistami, nacjonalistami a unionistami, między katolikami a protestantami, choć nie zawsze, wyjątki się zdarzają i czasem jakiś katolik akceptuje zależność od GB, a protestant popiera IRA. Na ogół jednak trzymają każdy ze swoimi, a separacja tylko sprzyja wzajemnym uprzedzeniom. Podziały dotyczą każdej właściwie sfery życia, w jednych okresach sięgają głębiej, kiedy indziej zmniejszają się, ale nie zniknęły do dziś. Mimo, że w 1994 roku IRA złożyła broń, a w 1998 roku podpisano Porozumienie Wielkopiątkowe, to co i rusz prasa donosi o starciach między nacjonalistami i unionistami, kilkanaście dni temu w Belfaście znów doszło do zamieszek, na szczęście nie było ofiar śmiertelnych.
Sytuacji nie poprawiały wewnętrzne różnice poglądów w szeregach republikanów na sposób osiągnięcia celu; pokojowo, czy siłowo. Gdy tak czytałam tę książkę, to podobnie jak przy lekturze ostatniej części Marzenia Celta, nie mogłam pozbyć się myśli, jacy ci Irlandczycy są podobni do nas: tak pięknie potrafią ginąć za niepodległość i tak beznadziejnie nie potrafią się dogadać między sobą.

Chalandon jest z pewnością świadomy, że sposób działania nie przysparzał IRA sympatii na świecie, bo w książce terroryzm niby występuje, ale taki uładzony, oswojony. Bomby robione przez irlandzkich nacjonalistów zabijają tylko tych, którzy zasłużyli na śmierć, a cywilne ofiary są tylko po stronie republikanów. Za to autor nie szczędzi nam szczegółów, często bardzo drastycznych, gdy chodzi o traktowanie przez policję żołnierzy IRA, czy osób choćby tylko podejrzewanych o sympatyzowanie z Armią i sporo miejsca poświęca strajkom więźniów o przywrócenie im statusu politycznych – gwoli przypomnienia: władze Wielkiej Brytanii pozwoliły na to, aby dziesięciu osadzonych (w tym przywódca strajku Bobby Sands) zagłodziło się na śmierć w proteście przeciw traktowaniu ich jak zwykłych kryminalistów. Więcej jednak jest w książce o dość szokującym w formie proteście, który rozpoczął się już w 1976 roku i w końcu przerodził się w ten tragiczny w skutkach strajk głodowy (zainteresowanych po informacje odsyłam już do książki).
Pomimo całej sympatii do tego jakże doświadczonego przez historię narodu nie jestem w stanie przymknąć oczu na metody, jakimi walczyli, na podkładanie bomb, od których ginęli przypadkowi ludzie. O ile zrozumiałe jest, że autor konstruująchy książkę z punktu widzenia jednego z nacjonalistycznych bojowników przyjął subiektywny sposób przedstawienia konfliktu, to jednak czytając ją warto pamiętać, że IRA to nie były anioły. Chcąc więc wyrobić sobie pogląd na temat przebiegu irlandzkiego konfliktu lepiej uzupełnić wiedzę z książki obiektywnymi informacjami, a jeszcze lepiej najpierw odrobinę przynajmniej przygotować się teoretycznie, choćby z internetu, a dopiero później czytać Powrót do Killybegs, wtedy książka będzie bardziej zrozumiała.

Ale książka Chalandona to nie tylko opowieść o trudnej historii Irlandii, ale także, a może przede wszystkim uniwersalna opowieść o dramacie człowieka, który musiał dokonać wyboru między zdradą największych ideałów, w które szczerze wierzył a infamią, jaka dotknęłaby go, gdyby wydała się tajemnica sprzed lat. Żaden wybór nie był dobry, każdy pociągał za sobą dramatyczne (dla niego) skutki, Meehan dokonał takiego, który konsekwencje (te jego dotyczące) odsuwał w bliżej nieokreśloną przyszłość, a nawet dawał nadzieję na całkowite ich uniknięcie. Wybrał to, co wybrał. Musiał z tym żyć nie tylko wtedy, gdy już wszystko się wydało, ale od pierwszego dnia, gdy zdecydował. A jak już wszedł na tę drogę, z każdą przekazaną brytyjskiemu wrogowi informacją pogrążał się coraz bardziej: w zdradzie, w lęku, w samookłamywaniu – aż doszedł do dnia, gdy spojrzał prawdzie w oczy, gdy przyznał, kim naprawdę się stał.

To właśnie owa anatomia zdrady stanowi o wartości powieści Chalandona i sprawia, że powinno się ją przeczytać. Niestety, książka przeszła przez nasz rynek czytelniczy prawie bez echa, doczekała się dwóch, trzech recenzji i paru enigmatycznych wzmianek na portalach książkowych, utonęła niezauważona w nawale szwedzkich kryminałów i romansów nad rozlewiskami. No cóż, nie od dziś wiadomo, że lepiej sprzedają się mózgoomamiacze niż książki zmuszające do refleksji i nie ma co kopać się z koniem. 
 
1Motto na wstępie książki
2s. 11.

3s. 9.

6 komentarzy:

  1. Sprowadziłam sobie ją do Irlandii, smaczku tej opowieści dodaje fakt, że mieszkam w regionie, gdzie towarzysze IRA się ukrywali po akcjach, więc nigdy nie wiadomo, z kim ma się do czynienia, tu też się osiedlili na starość.
    Kilybegs mam niedaleko, a miejsce, gdzie dokonano egzekucji na zdrajcy, może jednym z wielu, może nie tym opisywanym, ale tak było, leży 20 minut jazdy samochodem ode mnie. Przeczytam, opowiem coś więcej, ale jedno jest pewne, historia IRA i walki Irlandczyków to jest najbardziej zagmatwana sprawa, jaką sobie można wyobrazić. Nie ma jednoznacznego tak czy nie, nie ma, że czarne jest czarne, a białe jest białe. I metody faktycznie trudne do popierania, to fakt. Lektura jeszcze przede mną

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę czekała na Twoją relację, mam nadzieję, że wkrótce się pojawi :) W "ciekawym" rejonie przyszło Ci żyć. Ale na co dzień chyba się tego nie odczuwa?
      Pewnie, że nic nie jest czarno-biale, jak zawsze, gdy o słuszny cel walczy się nie do końca akceptowalnymi sposobami. Poza tym wzajemne uprzedzenia narastały tak długo, że trudno oczekiwać, by uległy zatarciu w kilka lat. Ocena bohatera "Powrotu..." też nie może być jednoznaczna, ale nie chcę za bardzo uprzedzać - przeczytasz, to sama ocenisz.
      Pozdrawiam. Wrzuć jakieś zdjęcia z okolic, jeśli tam pojedziesz.

      Usuń
    2. Do Killybegs raczej szybko nie pojadę, bo to niedaleko, ale w kierunku nie po drodze do niczego. Natomiast z Donegalu faktycznie moge coś wstawić, żeby spokój tego miejsca przeciwstawić historii.

      Usuń
    3. Ciekawa jestem Twojej opinii o tej książce, m.in. dlatego, że znasz tamtejsze okolice i ludzi.

      Usuń
  2. Niesamowicie mi się cytat spodobał... :)

    Pozdrawiam,
    Sol

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też się spodobał :) I jako motto naprawdę celnie oddawał treść książki.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...