Sorj
Chalandon
Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice
2012
326 stron
”Wiecie, co mówią drzewa, kiedy siekiera wkracza do lasu?Patrzcie, stylisko, to jeden z naszych”Napis na murze w Belfaście1
Francuz
Sorj Chalandon zabiera czytelnika na kilkadziesiąt lat do Irlandii i
opowiada historię patrioty, który zdradził. Historię fikcyjną,
choć w dużym stopniu inspirowaną życiorysem Denisa Donaldsona,
jednego z bojowników IRA i znaczących członków Sinn Fein,
człowieka, którego francuski dziennikarz znal osobiście i z którym
był ponoć dość blisko związany, jednak Powrót do Killybegs
bynajmniej nie jest jego biografią.
W książce
owym żołnierzem Irlandzkiej Armii Republikańskiej, który u
schyłku życia okazał się zdrajcą i brytyjskim donosicielem jest
wymyślony przez autora Tyrone Meehan, Cofamy się aż do czasów
jego trudnego dzieciństwa w Killybegs w Republice Irlandii.
Rozczarowany życiem ojciec Tyrona zapił się na śmierć, bo
obowiązki wobec wielodzietnej rodziny podcięły mu skrzydła
bojownika o wolność. Ojciec był prawdziwym irlandzkim patriotą,
gdy bił dzieci, krzyczał zawsze po angielsku, „jakby nie chciał
mieszać do tego naszego języka”2.
Po jego śmierci rodzina zamieszkała u wuja w Belfaście, a tam
irlandzki katolik Tyrone Meehan nie miał wielkiego wyboru, jeśli
chciał kiedyś coś znaczyć: mógł albo przystać do IRA, albo
wyjechać do Ameryki i z dala od ojczyzny budować swoją przyszłość.
Ale albo był zbyt bezwolny, albo za bardzo czuł się patriotą (nie
wiem, sami oceńcie), aby wyjechać. Pewnie nigdy nie przypuszczał,
jak przewrotny okaże się los.
Karierę w
IRA rozpoczyna już jako nastolatek, od drugorzędnych zadań: stania
na czatach, przenoszenia broni po akcji. Z biegiem czasu jego udział
w akcjach zbrojnych staje się coraz poważniejszy, aż nadchodzi
dzień, gdy jedno tragiczne wydarzenie rozsławia nazwisko Meehana, a
zarazem w przyszłości stanie się przyczyną jego upadku. Tego dnia
w ulicznej strzelaninie z unionistami Meehan sądząc, że celuje do
Anglika, zabija przyjaciela. Danny Finley zostaje męczennikiem, a
Tyrone Meehane bohaterem, który walczył u jego boku. Balladę o
Danny'm, poległym za wolność Irlandii z rąk angielskich i
lojalistycznych morderców, śpiewa cały kraj. I tylko Tyrone zna
prawdę o tej śmierci, sprawy zaszły już jednak za daleko, aby ją
wyznać, żyje więc z tą tragiczną tajemnicą. Po latach okaże
się, że prawdę znają także Anglicy. I co gorsze, mają dowody. W
zamian za milczenie chcą od Meehana informacji. I tak oto
bezwzględny bojownik, patriota gotów dla ojczyzny zginąć w walce
albo zgnić w brytyjskim więzieniu, w obawie przed ujawnieniem
hańbiącej tajemnicy zostaje zdrajcą.
Powieść
skonstruowana jest w formie zapisów Tyrona Meehana, który po tym,
gdy prawda wyszła na jaw, wraca do domu swojego dzieciństwa i w
oczekiwaniu nieuchronnej kary postanawia uwiecznić jedyną
prawdziwą, bo swoją wersję tego, jak było:
„Teraz, kiedy wszystko się wydało, będą mówić w swoim imieniu. (,,,) Nie wierzcie w nic z tego, co będą twierdzić. Nie ufajcie moim wrogom, a tym bardziej przyjaciołom. Zabieram dzisiaj głos wyłącznie dlatego, że tylko ja jestem w stanie wyjawić prawdę. Albowiem mam nadzieję, że po mnie nastanie cisza.”3
Z zapisków
Meehana wyłania się kawał trudnej, współczesnej historii
Irlandii, kraju rozdartego, podzielonego nie tylko granicami, ale
przede wszystkim poglądami jego mieszkańców w kwestii
najważniejszej – niepodległości ojczyzny. Granica ta przebiega
dość czytelnie, bo między republikanami i lojalistami,
nacjonalistami a unionistami, między katolikami a protestantami,
choć nie zawsze, wyjątki się zdarzają i czasem jakiś katolik
akceptuje zależność od GB, a protestant popiera IRA. Na ogół
jednak trzymają każdy ze swoimi, a separacja tylko sprzyja
wzajemnym uprzedzeniom. Podziały dotyczą każdej właściwie sfery
życia, w jednych okresach sięgają głębiej, kiedy indziej
zmniejszają się, ale nie zniknęły do dziś. Mimo, że w 1994 roku
IRA złożyła broń, a w 1998 roku podpisano Porozumienie
Wielkopiątkowe, to co i rusz prasa donosi o starciach między
nacjonalistami i unionistami, kilkanaście dni temu w Belfaście znów
doszło do zamieszek, na szczęście nie było ofiar śmiertelnych.
Sytuacji
nie poprawiały wewnętrzne różnice poglądów w szeregach
republikanów na sposób osiągnięcia celu; pokojowo, czy siłowo.
Gdy tak czytałam tę książkę, to podobnie jak przy lekturze
ostatniej części Marzenia Celta, nie mogłam pozbyć się
myśli, jacy ci Irlandczycy są podobni do nas: tak pięknie potrafią
ginąć za niepodległość i tak beznadziejnie nie potrafią się
dogadać między sobą.
Chalandon
jest z pewnością świadomy, że sposób działania nie przysparzał
IRA sympatii na świecie, bo w książce terroryzm niby występuje,
ale taki uładzony, oswojony. Bomby robione przez irlandzkich
nacjonalistów zabijają tylko tych, którzy zasłużyli na śmierć,
a cywilne ofiary są tylko po stronie republikanów. Za to autor nie
szczędzi nam szczegółów, często bardzo drastycznych, gdy chodzi
o traktowanie przez policję żołnierzy IRA, czy osób choćby tylko
podejrzewanych o sympatyzowanie z Armią i sporo miejsca poświęca
strajkom więźniów o przywrócenie im statusu politycznych –
gwoli przypomnienia: władze Wielkiej Brytanii pozwoliły na to, aby
dziesięciu osadzonych (w tym przywódca strajku Bobby Sands)
zagłodziło się na śmierć w proteście przeciw traktowaniu ich
jak zwykłych kryminalistów. Więcej jednak jest w książce o dość
szokującym w formie proteście, który rozpoczął się już w 1976
roku i w końcu przerodził się w ten tragiczny w skutkach strajk
głodowy (zainteresowanych po informacje odsyłam już do książki).
Pomimo
całej sympatii do tego jakże doświadczonego przez historię narodu
nie jestem w stanie przymknąć oczu na metody, jakimi walczyli, na
podkładanie bomb, od których ginęli przypadkowi ludzie. O ile
zrozumiałe jest, że autor konstruująchy książkę z punktu
widzenia jednego z nacjonalistycznych bojowników przyjął
subiektywny sposób przedstawienia konfliktu, to jednak czytając ją
warto pamiętać, że IRA to nie były anioły. Chcąc więc wyrobić
sobie pogląd na temat przebiegu irlandzkiego konfliktu lepiej
uzupełnić wiedzę z książki obiektywnymi informacjami, a jeszcze
lepiej najpierw odrobinę przynajmniej przygotować się
teoretycznie, choćby z internetu, a dopiero później czytać Powrót
do Killybegs, wtedy książka będzie bardziej zrozumiała.
Ale książka
Chalandona to nie tylko opowieść o trudnej historii Irlandii, ale
także, a może przede wszystkim uniwersalna opowieść o dramacie
człowieka, który musiał dokonać wyboru między zdradą
największych ideałów, w które szczerze wierzył a infamią, jaka
dotknęłaby go, gdyby wydała się tajemnica sprzed lat. Żaden
wybór nie był dobry, każdy pociągał za sobą dramatyczne (dla
niego) skutki, Meehan dokonał takiego, który konsekwencje (te jego
dotyczące) odsuwał w bliżej nieokreśloną przyszłość, a nawet
dawał nadzieję na całkowite ich uniknięcie. Wybrał to, co
wybrał. Musiał z tym żyć nie tylko wtedy, gdy już wszystko się
wydało, ale od pierwszego dnia, gdy zdecydował. A jak już wszedł
na tę drogę, z każdą przekazaną brytyjskiemu wrogowi informacją
pogrążał się coraz bardziej: w zdradzie, w lęku, w
samookłamywaniu – aż doszedł do dnia, gdy spojrzał prawdzie w
oczy, gdy przyznał, kim naprawdę się stał.
To właśnie
owa anatomia zdrady stanowi o wartości powieści Chalandona i
sprawia, że powinno się ją przeczytać. Niestety, książka
przeszła przez nasz rynek czytelniczy prawie bez echa, doczekała
się dwóch, trzech recenzji i paru enigmatycznych wzmianek na
portalach książkowych, utonęła niezauważona w nawale szwedzkich
kryminałów i romansów nad rozlewiskami. No cóż, nie od dziś
wiadomo, że lepiej sprzedają się mózgoomamiacze niż książki
zmuszające do refleksji i nie ma co kopać się z koniem.
1Motto
na wstępie książki
2s.
11.
Sprowadziłam sobie ją do Irlandii, smaczku tej opowieści dodaje fakt, że mieszkam w regionie, gdzie towarzysze IRA się ukrywali po akcjach, więc nigdy nie wiadomo, z kim ma się do czynienia, tu też się osiedlili na starość.
OdpowiedzUsuńKilybegs mam niedaleko, a miejsce, gdzie dokonano egzekucji na zdrajcy, może jednym z wielu, może nie tym opisywanym, ale tak było, leży 20 minut jazdy samochodem ode mnie. Przeczytam, opowiem coś więcej, ale jedno jest pewne, historia IRA i walki Irlandczyków to jest najbardziej zagmatwana sprawa, jaką sobie można wyobrazić. Nie ma jednoznacznego tak czy nie, nie ma, że czarne jest czarne, a białe jest białe. I metody faktycznie trudne do popierania, to fakt. Lektura jeszcze przede mną
Będę czekała na Twoją relację, mam nadzieję, że wkrótce się pojawi :) W "ciekawym" rejonie przyszło Ci żyć. Ale na co dzień chyba się tego nie odczuwa?
UsuńPewnie, że nic nie jest czarno-biale, jak zawsze, gdy o słuszny cel walczy się nie do końca akceptowalnymi sposobami. Poza tym wzajemne uprzedzenia narastały tak długo, że trudno oczekiwać, by uległy zatarciu w kilka lat. Ocena bohatera "Powrotu..." też nie może być jednoznaczna, ale nie chcę za bardzo uprzedzać - przeczytasz, to sama ocenisz.
Pozdrawiam. Wrzuć jakieś zdjęcia z okolic, jeśli tam pojedziesz.
Do Killybegs raczej szybko nie pojadę, bo to niedaleko, ale w kierunku nie po drodze do niczego. Natomiast z Donegalu faktycznie moge coś wstawić, żeby spokój tego miejsca przeciwstawić historii.
UsuńCiekawa jestem Twojej opinii o tej książce, m.in. dlatego, że znasz tamtejsze okolice i ludzi.
UsuńNiesamowicie mi się cytat spodobał... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Sol
Mnie też się spodobał :) I jako motto naprawdę celnie oddawał treść książki.
Usuń