Maria Nurowska
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2010
240 stron
Ocena 2/6
Wypatrzyłam tę książkę od razu, gdy była w zapowiedziach na wp.pl. Później trafiałam na nią jeszcze kilkakrotnie: a to okładka gdzieś mignęła, a to jakaś pochwalna, czasem wręcz entuzjastyczna notka na blogu wpadła mi w oko. Do tego cenione przeze mnie wydawnictwo i zachęcający opis na okładce:
„Kasia, absolwentka warszawskiej SGGW, przyjeżdża w Bieszczady, by zebrać materiał do pracy doktorskiej o wilkach. W stacji naukowej, która okazuje się drewniana chałupa w środku lasu, przebywają już Olgierd i Marcin. Tych troje, początkowo wobec siebie nieufnych, pod wpływem trudów życia w prymitywnych warunkach połączy prawdziwa przyjaźń, a z czasem pomiędzy dwojgiem z nich pojawi się nawet coś więcej. Pierwsze nocne obserwacje wilków staną się początkiem wielkiej fascynacji Katarzyny, a kolejne, coraz bliższe spotkania z watahą sprawią, że między dziewczyną a wilkami wytworzy się niemal mistyczna więź.Piękna powieść – rozbrzmiewająca wilczym wyciem i zasłuchana w bieszczadzka ciszę. W pisarstwie Marii Nurowskiej pojawił się nowy intrygujący temat.”1
Jakich więcej trzeba rekomendacji, żeby sięgnąć po książkę? No to sięgnęłam. Niestety, zupełnie nie przypadła mi do gustu. Może gdybym czytała ją wtedy, gdy miałam kilkanaście lat, oceniłabym ją wyżej. Teraz wydała mi się kiepska, miejscami wręcz żenująca. I wcale nie dlatego, że opisy obserwacji wilków rozmijały się z tym, co pisał Shaun Ellis w Żyjącym z wilkami. Czasami najwyżej przemknęła mi myśl, jaki ten Ellis głupi, że latami poświęcał się, żeby nawiązać kontakt z watahą i żeby wilcze stado go zaakceptowało, a przecież mógł przyjechać w Bieszczady i w dwa tygodnie osiągnąłby to, na co w Idaho poświęcił dwa lata. Ale tak serio, nie robię z tego zarzutu, bo Nakarmić wilki to w końcu powieść i autorka ma prawo iść na skróty, a jeśli ktoś chce wiedzieć, jak obserwacje takie wyglądają naprawdę, niech sobie poczyta coś z literatury faktu. A więc niechby i było, że nasza Kasia w błyskawicznym tempie nawiązała tę „mistyczną więź” z wilkami.
Nie podobało mi się natomiast to, jak powieść została napisana. Takim stylem pisało się kiedyś dla nastolatek, nie wiem, czy nadal tak się pisze, bo od lat już nie jestem targetem dla autorów powieści dla młodzieży. Tyle, że Nakarmić wilki nie jest książką dla nastoletniego czytelnika, a przynajmniej nikt (czytaj: wydawca) mnie o tym nie uprzedził. Denerwowała mnie naiwność tej książki, toporność występujących w niej postaci i drętwe dialogi. Autorka sięga po pasujące jej scenki niczym prestidigitator po króliki z kapelusza: Kasi grozi zły wielkolud – Kasia powala go jednym ruchem, bo oczywiście zna karate, Kasi nie stać na zapłacenie za szczeniaki owczarka podhalańskiego, ale stać ją na dwupokojowe mieszkanie w Warszawie (przypominam – doktorantka zaraz po studiach), o tym mieszkaniu dowiadujemy się oczywiście w środku powieści, gdy Kasię trzeba gdzieś wysłać z Bieszczad na przezimowanie. To nie wyjątki, cała powieść jest tak konstruowana.
Do tego jeszcze historia z Czeczenką, która trafia prosto z lasu akurat do chałupy badaczy i to oni ratują ją, jej syna i odnajdują córki. Może nie wszyscy o tym słyszeli albo nie pamiętają, ale kilka lat temu, bodajże w 2007, naprawdę miała miejsce straszna tragedia czeczeńskiej rodziny. Kobieta z czwórką dzieci próbowała dostać się do Polski przez granicę z Ukrainą, przez jakiś czas błądzili po górach, zbyt lekko ubrani na pogodę, jaka wówczas była. Skończyło się to dramatycznie, trzy dziewczynki zamarzły w lesie, przeżyli tylko matka i najmłodszy chłopiec, którego niosła na rękach. Bardzo współczułam tej kobiecie, myślałam o tym, jak ona będzie dalej żyć po czymś takim. A tu ktoś sobie tak lekko bierze tę sprawę i wykorzystuje ją jako marginalny epizod. Jeśli autorka potrzebowała jakiejś spektakularnej historii, mogla ją wymyślić. Bardzo mi się nie podobało i uważam, że to nie w porządku, iż dramat, który wydarzył się naprawdę, wykorzystała na drugorzędną scenkę i że zupełnie przedmiotowo potraktowała tę kobietę. I czemu to miało służyć? Uatrakcyjnieniu nijakich bohaterów jej powieści? Jeśli tak, to wg mnie się nie udało. Drewniani byli i tacy zostali. Tak mnie to zniesmaczyło, że odpuściłabym sobie książkę już wtedy, czyli około 55 strony, tylko że mam pewną czytelniczą przywarę: jak przebrnę przez kilkanaście stron, muszę dokończyć.
A dlaczego wystawiłam aż 2/6? Bo mimo wszystko książka da się czytać, trafiałam już na gorsze. Poza tym jest ładnie wydana.
Wcześniej nie znałam twórczości Marii Nurowskiej i od Nakarmić wilki zamierzałam zacząć, jednak teraz myślę, że na tym również skończę, Za Requiem dla wilka nie wezmę się na pewno, a i do innych jej powieści jakoś się zniechęciłam.
Jeszcze jedno, z innej beczki, choć w związku z tą powieścią. Jak już wspomniałam wyżej, natknęłam się na blogach na bardzo dobre recenzje. Dotychczas ufałam, że blogerzy biorący książki od wydawnictw, recenzują je naprawdę obiektywnie, nie schlebiając, jeśli coś na to nie zasługuje. Doświadczenie z tą książką mocno nadszarpnęło moją wiarę w ich niezależność i obiektywizm.
1Z okładki
Nie powiem, żeby mi się nie podobała. Ale podobnie jak Ty, mnie również nie podobał się sposób jej napisania, który na własny użytek nazwałam sobie "niedopisaniem" - tu Kasia jedzie samochodem, nie wysiada z niego, a już myje zęby w leśniczówce. O tragedii Czeczenów przyznam nie pamiętałam. Ale też wychwyciłam taką sporą pożyczkę w "Requiem dla wilka" i przyznam, że jest przeciw.
OdpowiedzUsuńTo o Czeczenkach zostało napisane w recenzji zamieszczonej w biblioNETce jeszcze w roku 2010. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńNie znałam dotąd tej recenzji. Dziękuję za namiar, bo przyznam, że wcześniej u nikogo z opisujących książkę nie znalazłam na ten temat wzmianki. Dziwiło mnie nawet trochę, że nikogo to nie oburzyło, ale sądziłam, że opisujący tę książkę po prostu nie wiedzieli, iż ten dramat wydarzył się naprawdę.
Usuń