wtorek, 1 marca 2011

Taniec w ruinach. Przejmujący dziennik młodej Czeczenki

Milana Tierłojewa
Klub dla Ciebie, Warszawa 2007
160 stron

Ocena 2/6

Wbrew temu, co sugeruje tytuł, książka nie jest dziennikiem, bardziej już pamiętnikiem, choć oprócz wspominania zdarzeń, w których autorka uczestniczyła bądź była naocznym świadkiem, opisała również historie, które zna tylko ze słyszenia.

Milana miała 14 lat, gdy w grudniu 1994 roku wybuchła pierwsza wojna w Czeczenii. Szykowała się z koleżankami na szkolny bal, ale balu nie było. Była za to ucieczka z rodzinnej wioski i lata spędzone w piwnicach ruin Groznego. Później był czas odbudowy zrujnowanego kraju, studia na uniwersytecie w Groznym i kolejna wojna i kolejna ucieczka – tym razem wraz z rodziną do Inguszetii. Później kilka miesięcy u ciotki w Moskwie, znów powrót do Groznego i na uniwersytet, następnie wyjazd na dwa lata na stypendium do Paryża. Książka kończy się, gdy Milena wraca do kraju, do bliskich, ale z zamiarem powrotu do Paryża i studiowania dziennikarstwa. Opowieść obejmuje lata jej młodości i dorastania, spędzone w kraju rozdartym wojną, wśród ciągłego strachu i niepewności o przyszłość, nawet o tę najbliższą, gdy nie sięgało się myślami dalej niż do następnego dnia, gdy szczęściem było przeżycie do jutra.

Trudno o lepszy temat na przejmującą, porywającą czytelnika opowieść. I początek rzeczywiście jest wstrząsający. Już w pierwszym rozdziale pojawia się taka oto myśl: 

"Na wojnie wszystko jest straszne, ale najgorsza według mnie jest ta bezgraniczna samotność, jakiej każdy doświadcza w swej najgłębszej istocie, nawet wtedy, gdy w piwnicy o wymiarach trzy na trzy metry stoi ściśnięty wśród piętnastu czy dwudziestu ludzi.”1 
Po takim początku i po zapowiedziach wydawcy spodziewałam się naprawdę wartościowej książki, pokazującej w budzący emocje sposób życie cywilów w ogarniętym wojenną pożogą kraju. Jednak Tierłojewa prześlizguje się właściwie po wszystkich tych wojennych i międzywojennych latach. Jak na pamiętnik, to niewiele w książce własnych doświadczeń i wydarzeń z życia autorki, a przecież spędziła w tym kraju obie wojny. Cała książka ma 160 stron i zmieściły się w niej wspomnienia babki z wywózki Czeczenów do Kazachstanu w 1944 roku, wspomnienia o ojcu z okresu ZSRR i opowieści znajomych i przyjaciół. Oczywiście są tez sceny z codziennego życia cywilów, z jej życia, ale więcej miejsca niż na opis wydarzeń autorka przeznacza na narzucenie czytelnikowi gotowych opinii i ocen rosyjskich agresorów, dzielnych bojowników i nielicznych rodaków, którzy pobłądzili pod wpływem obcych fanatyków.
Jednym słowem bardzo zawiodłam się na tej książce. I nie chodzi mi nawet o amatorszczyznę stylu, choć po studentce dziennikarstwa oczekiwałabym lepszego pióra. Większą jej wadą jest dwubiegunowa wizja walczących stron. Autorka jest niewątpliwie prawdziwą patriotką i chciała w jak najlepszym świetle ukazać swoich rodaków. Jednak przez sposób, w jaki opowiedziała o rosyjskich zbrodniach wobec walczących i cywilów, jak przy tym wybielała Czeczenów, czułam w tej książce fałsz i zwykłą agitację. Wojna nie jest czarno-biała i choć najeźdźcy zawsze zasługują na potępienie, to nie można za wszelką cenę usprawiedliwiać okrucieństw popełnianych przez zaatakowanych. Tymczasem pani Tierłojewa pisząc o niegodnych czynach swoich rodaków, rzadko nazywa ich Czeczenami; zło jest dziełem wahabitów, terrorystów i kadyrowców, sterowanych przez Rosjan, Putina i FSB. Niezależnie od tego, jaka jest prawda, to jednostronność książki przynosi sprawie więcej szkody niż pożytku. Rozumiem Tierłojewą jako Czeczenkę, ale od pisarki, której ambicją było – jak przypuszczam – opowiedzenie światu o tym, co spotkało jej naród, oczekiwałabym więcej faktów i pozostawienia więcej miejsca na wyciąganie przez czytelnika własnych wniosków, a mniej forsowania własnych, jedynie słusznych poglądów o tych wojnach. 
 
Mimo współczucia dla cierpień zwykłych Czeczenów i szacunku dla ich dążenia do niezależności ojczyzny książki nie polecam. 
 
1 Str. 10.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...