czwartek, 25 lipca 2013

Poznańscy milicjanci według Ryszarda Ćwirleja

 
Kilka miesięcy temu ukazała się Śmiertelnie poważna sprawa, piąta książka Ryszarda Ćwirleja z cyklu Poznańscy milicjanci. Tytuł cyklu nie jest chyba oficjalny, nie wiem, skąd się wziął, zapożyczyłam go z Biblionetki, bo dobrze oddaje to, co łączy wszystkie pięć kryminałów, w których grupa milicjantów z Komendy Wojewódzkiej Milicji w Poznaniu ściga i oczywiście wykrywa sprawców kolejnych zbrodni. Zbrodnie popełniane są na przestrzeni ostatniego dziesięciolecia istnienia milicji, a umiejscowienie ich w tym okresie staje się okazją do ukazania siermiężnej rzeczywistości schyłkowego PRL-u, z wszystkimi jego niedostatkami i paradoksami.



Akcja poszczególnych powieści nie do końca układa się chronologicznie tak, jak ukazywały się książki. 
 
 Pierwsza była Upiory spacerują nad Wartą o morderstwach w 1985 roku. Wędkarze znajdują w Warcie zwłoki młodej kobiety, z tym, że nie całe, bo brakuje głowy. Sprawę prowadzi porucznik Marcinkowski. Wkrótce w innym miejscu znajduje się głowa, co wcale nie upraszcza dochodzenia, bo szybko okazuje się, że ciało i głowa należą do dwóch różnych kobiet. Marcinkowski musi więc odpowiedzieć na pytanie, czy ściga jednego, czy dwóch różnych sprawców. Przygarnięcie do prowadzenia śledztwa zomowca Blaszkowskiego opłaci się Marcinkowskiemu w całkiem niespodziewany sposób.


  W tym samym bodajże roku ukazała się następna książka Trzynasty dzień tygodnia o wydarzeniach, jakie rozegrały się w nocy z dwunastego na trzynastego grudnia 1981 roku. I nie chodzi tu bynajmniej o internowania opozycjonistów z Solidarności, choć to przy tej okazji milicjanci odkomenderowani do przeprowadzania internowań odkrywają w jednym z mieszkań zwłoki zamordowanego mężczyzny, a przy nich dowód na to, że z mieszkania musiała zginąć spora kwota w markach zachodnioniemieckich. Ślady zdają się wskazywać, że były to pieniądze dla Solidarności. W milicyjne śledztwo włącza się Służba Bezpieczeństwa, zainteresowana bardziej pokierowaniem sprawy na z góry upatrzone tory, aniżeli wykryciem rzeczywistego sprawcy, więc ich człowiek Olkiewicz zostaje oddelegowany do współpracy z prowadzącymi sprawę Marcinkowskim i Brodziakiem. A że Olkiewiczowi w milicji spodoba się bardziej niż w esbecji, dołączy do ich zespołu już na stałe.


 Następna była Ręczna robota, rok 1986 i poszukiwanie mordercy kolejarzy jeżdżących na trasie do Berlina. Olkiewicz wykazał się tu głupotą dużą nawet jak na niego, za to Brodziak dał się poznać jako wierny przyjaciel, gotów dla starego kumpla z dzieciństwa zaryzykować nie tylko karierę zawodową, ale może nawet więzienie. W nielegalne działania Brodziaka wmieszany jest też jego szef Marcinkowski, słusznie liczący na to, że to, co robi Brodziak, przyczyni się do wykrycia prawdziwego sprawcy zbrodni na kolejarzach.


 W czwartej – Mocnym uderzeniu – powraca Mariusz Blaszkowski. Latem 1988 roku wraz z innymi podchorążymi ze szkoły milicyjnej w Szczytnie zostaje oddelegowany do wtopienia się w tłum i czuwania nad bezpieczeństwem na festiwalu w Jarocinie, a przy okazji, ale już całkiem prywatnie, ma zamiar czuwać nad młodszą siostrą, która wybrała się na festiwal ze swoją paczką ze szkoły. Dzięki niemu ocalona zostaje przynajmniej część śladów na miejscu zbrodni, gdy w jednym z namiotów znalezione zostają zwłoki jednej z uczestniczek. A przy okazji niechcący przyczynia się do tego, że Komenda Wojewódzka z Poznania przejmuje prowadzenie sprawy od miejscowych milicjantów, choć ci metodami siłowymi doprowadzili już do wykrycia sprawców, a przynajmniej tak im się wydaje.

W wydanej w tym roku Śmiertelnie poważnej sprawie sprawca również jest już ustalony przez miejscową milicję, ale tym razem to prokuratorowi coś nie składa się w logiczną całość, więc pułkownik Żyto poleca swoim podkomendnym przyjrzeć się sprawie. Przenosimy się więc wraz z Brodziakiem i Olkiewiczem do Grodziska Wielkopolskiego w 1983 roku, zaś nad całością czuwa z Poznania Fred Marcinkowski. Mają sprawdzić, czy wielokrotne zgwałcenie i zamordowanie szesnastolatki to rzeczywiście robota miejscowego pijaczka, który dzięki „działaniom operacyjnym” grodziskiej milicji przyznał się i siedzi już w poznańskim areszcie. A gdy już zaczną dokładniej szperać, na jaw wyjdą zupełnie nieoczekiwane fakty, a im po raz kolejny przyjdzie zmierzyć się z ludźmi mającymi w PRL-u dużo większą władzę niż Milicja Obywatelska.


Inaczej niż w wielu kryminalnych cyklach zarówno polskich, jak i zagranicznych, u Ćwirleja nie ma jednej pierwszoplanowej postaci inspektora/detektywa, w jednej powieści pierwsze skrzypce gra ten, w drugiej inny milicjant, ale pracują w zespole, więc każdy z nich na mniej albo więcej pojawia się w każdej (no, może z wyjątkiem Blaszkowskiego, który do tej pory wystąpił tylko w dwóch, za to odegrał w nich dość istotną rolę). To bardzo dobre posunięcie autora choćby ze względu na to, że w jego książkach dość często pojawiają się zbiegi okoliczności, łączące wydarzenia z prywatnego życia milicjantów z prowadzonymi przez nich sprawami, spore znaczenie mają też ich prywatne kontakty i znajomości. Przy jednym detektywie takie nagromadzenie przypadków byłoby pewnie trudne do zniesienia, a rozłożone na całą grupę nie razi.

Owa wielość pierwszoplanowych postaci stwarza też okazję do nakreślenia zróżnicowanych sylwetek milicjantów, a Ćwirlej sprawdza się w tym znakomicie. Każdy z jego bohaterów jest inny. Analityczny, stonowany przystojniak Ferdynand Marcinkowski to wręcz pokazowy egzemplarz oficera śledczego, a przy tym przykładny mąż i ojciec. Drobny, wysportowany rudzielec Mirosław Brodziak doskonale sprawdza się w akcji, dawniej niewiele brakowało, aby został klientem milicji a nie jej pracownikiem, z tamtych czasów przetrwały przyjaźnie i znajomości z ludźmi z półświatka, co parokrotnie miało w powieściach istotne znaczenie. Najstarszy z nich Teofil Olkiewicz to były esbek przeniesiony do milicji, w robocie już od rana skupiony głównie na tym, aby coś wypić, coś zakombinować – generalnie cwaniaczek o dość giętkim kręgosłupie moralnym, ale właśnie dzięki temu najbarwniejsza chyba postać cyklu. No i na koniec Mariusz Blaszkowski – idealista wierzący w misję milicyjnej służby, gotów służyć w ZOMO, skoro to ma być droga do zostania milicjantem, nieco naiwny, ale solidny, sumienny i jedyny w tym towarzystwie niepijący. Przy takiej różnorodności bohaterów każdy na pewno znajdzie sobie jakiegoś ulubieńca (moim jest Brodziak), jestem przekonana, że nawet pijak i krętacz Olkiewicz ma swoich licznych fanów. 
 
Cała czwórka bohaterów, choć tak różnych, ma jedną cechę wspólną – to gliniarze z krwi i kości, policyjne (a właściwie milicyjne) psy, których celem nadrzędnym jest sprawiedliwe ukaranie za zbrodnię, niezależnie od tego, kim okaże się sprawca. A gdy już w tym pościgu za bardzo zadrą z esbecją albo partyjnymi notablami, zawsze mogą liczyć na parasol ochronny swojego pułkownika Żyto. I tu dochodzimy do przesłania, które wyłania się z każdej książki cyklu, że w PRL-u milicja kryminalna i milicja polityczna to były dwa odrębne światy, a ten pierwszy gardził tym drugim i nienawidził go tak samo, jak większość społeczeństwa. Ćwirlej buduje wizerunek śledczych jako zwykłych ludzi, nie wolnych od przywar, ale zasadniczo całkiem przyzwoitych, w miarę możliwości stroniących do polityki i nie prześladujących nikogo za poglądy, co najwyżej za kryminalne inklinacje i skłonności. Do jedynie słusznego systemu mają nastawienie takie, jak zwykły obywatel, a że w prywatnym życiu wykorzystują przywileje i możliwości, jakie stwarza im praca w resorcie, to cóż: w kraju, w którym niczego nie można kupić, tylko trzeba wystać w kolejkach, upolować, skombinować i „załatwić”, wszyscy wykorzystują takie układy, jakie mają, a oni po prostu mają większe niż reszta. Piją też więcej niż reszta, i też dlatego, że mogą, czyli mają co i znietrzeźwieniem się w robocie niewiele ryzykują. Picie w pracy w PRL-u nie było wcale rzadkością, a w milicji chyba wręcz normą, przynajmniej takie wnioski można wyciągnąć z opowieści Ćwirleja.

Obraz polskiej codzienności schyłku PRL-u nierozerwalnie towarzyszy wydarzeniom kryminalnym i prowadzonym śledztwom w każdej powieści cyklu. To przeniesienie akcji powieści w czasie stanowi atrakcję może nawet większą niż same zagadki kryminalne, które może i bywają skomplikowane, tropy prowadzone są pokrętnie, a sprawiedliwość na końcu oczywiście triumfuje, choć nie zawsze formalnie i oficjalnie (a właściwie zazwyczaj kara spotyka zbrodniarza inaczej niż w majestacie prawa), jednak przy każdej z książek miałam wrażenie, że zagadka schodzi tu na dalszy plan, a na pierwszy wysuwa się opowieść o milicjantach. Książki nie są bynajmniej z tego powodu mniej interesujące i wciągające, a wręcz przeciwnie. Ćwirlej pisze o tamtej rzeczywistości dość lekko, bez ubolewania, dramatyzowania, czasami nawet prześmiewczo. Opisuje szarobure ciuchy i puste sklepy, ale też z nutka ironii traktuje luksus w postaci dżinsów i Old Spice'a z Pewexu. Jeden po drugim wyciąga paradoksy ówczesnego bytowania. Pokazuje, jak wyglądała normalność owego nienormalnego okresu, pamiętając, że niektórych czytelników jego książek jeszcze wtedy na świecie nie było, więc pewne oczywiste dla tych starszych zjawiska należy wyjaśnić dokładnie, nie wystarczy tylko zasygnalizować. Tym sposobem młodzi dostają porcję wiedzy o życiu w PRL-u podaną nienachalnie i jakby mimochodem, a starsi mają okazję sprawdzić, czy tak właśnie pamiętają owe czasy, czy ich własne doświadczenia i wspomnienia z tamtych lat pokrywają się z tym, co opisał (zapamiętał?) Ryszard Ćwirlej. 

 
Pogodny styl autora (mimo, że opowiada o okrutnych zbrodniach) w zestawieniu z sympatycznymi bohaterami czyni książki Ćwirleja atrakcyjnymi nie tylko na lato, ale jeśli ktoś jest zwolennikiem lekkich lektur na urlopie, sięgnięcie po te właśnie książki będzie na pewno trafnym posunięciem. .Muszę jednak przestrzec tych, którzy odkrywają dopiero twórczość Ćwirleja przed popełnieniem błędu, który ja popełniłam: przeczytałam wszystkie pięć w niewielkich odstępach, a trzy ze środka właściwie ciurkiem. Maraton czytelniczy nie jest jednak przy tym cyklu najlepszym pomysłem, lepiej robić sobie dłuższe przerwy między poszczególnymi powieściami. Powtarzalność niektórych opowieści, zarówno tych odnoszących się do bohaterów, jak i tych opisujących peerelowską rzeczywistość momentami bywała zbyt dostrzegalna, przez co ujemnie wpłynęła na ogólny odbiór książki czytanej jako trzecia już albo czwarta z kolei. No, ale teraz zamierzam już pilnować, żeby czytać Ćwirleja na bieżąco, zaraz po tym, jak wyda coś nowego. Mam nadzieję, że wyda, bo nie wiem, jak innym, ale mnie nie znudziły się jeszcze opowieści o poznańskich milicjantach.



8 komentarzy:

  1. Czytałam "Ręczną robotę" i książka bardzo mi się podobała, tym bardziej, że jestem z Poznania. Plus język książki. Bardzo dobry kryminał - potwierdzam :)Zakupię zatem "Śmiertelnie poważną sprawę" :)

    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to masz dodatkową frajdę rozpoznając w książce miejsca ze swojego miasta :)

      "Śmiertelnie poważna sprawa" podobała mi się jeszcze bardziej niż "Ręczna robota", ale możliwe, że to za sprawą dwu-trzymiesięcznej przerwy, jaką miałam po przeczytaniu pierwszych czterech.
      A właśnie, język! Zapomniałam nawet wspomnieć o wtrętach z miejscowej gwary, co też ma swój urok, zwłaszcza, że lokalne słownictwo jest tak wkomponowane w tekst, aby zrozumienie znaczenia nie-Poznanianom nie sprawiało kłopotów nawet bez zaglądania do słowniczka na końcu.

      Usuń
  2. Ależ ja mam ochotę na ten cykl. I nie ma to absolutnie nic wspólnego z tym, że aktualnie mieszkam w Poznaniu w pobliżu Warty. :D

    Książki oczywiście zaliczyłam osobno. W końcu to ich liczba się liczy, a nie notek. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, wierzę, że nie ma :D
      To jednak fajnie tak sobie przypominać opisane miejsca. Nawet ja, będąca w Poznaniu może raz, może dwa razy w życiu, gdy usłyszę: Półwiejska albo Wilda, mam od razu skojarzenia z kryminałami Ćwirleja.

      No to super, że zaliczyłaś pięć książek, to mi nieco podreperuje statystyki, bo leżały już całkiem na łopatkach :)

      Usuń
  3. A ja miałam sobie kupić audiobooka i w tym celu przesłuchałam fragment dostępny przed kupieniem. A tam co chwila, piwo i piwo, jakby nic tylko chlali (nie pili, a łoili nawet), odstręczyło mnie to trochę. Niesłusznie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo chlają, nie da się ukryć. I to wódkę, szklankami. A piwo jest na popitkę, bo to dla nich nie alkohol. A jak nie piją, to szukają, skąd wziąć coś do picia, zwłaszcza Olkiewicz. Trafiłaś na całkiem reprezentatywny fragment, a nie na jakiś wyjątek. Mnie to nie przeszkadzało, a nawet przeciwnie - czyniło książki bardziej prawdopodobnymi, bo z różnych źródeł wiem, że wielu milicjantów tak wtedy funkcjonowało.

      Usuń
  4. Fajna seria, nie słyszałam o niej. Jakoś tak mi się z kryminałami Chmielewskiej skojarzyła przez ten cały PRL. Chętnie bym poczytała...
    Pozdrawiam,
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobieństw z Chmielewską się nie dopatrzyłam, no może tylko w tym, że też jest w takim luźnym tonie utrzymana. Do Chmielewskiej jakoś się nie przekonałam, a do poznańskich policjantów jak najbardziej i polecam :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...