Kilka
miesięcy temu ukazała się Śmiertelnie
poważna sprawa,
piąta książka Ryszarda Ćwirleja z cyklu Poznańscy
milicjanci.
Tytuł cyklu nie jest chyba oficjalny, nie wiem, skąd się wziął,
zapożyczyłam go z Biblionetki, bo dobrze oddaje to, co łączy
wszystkie pięć kryminałów, w których grupa milicjantów z
Komendy Wojewódzkiej Milicji w Poznaniu ściga i oczywiście wykrywa
sprawców kolejnych zbrodni. Zbrodnie popełniane są na przestrzeni
ostatniego dziesięciolecia istnienia milicji, a umiejscowienie ich
w tym okresie staje się okazją do ukazania siermiężnej
rzeczywistości schyłkowego PRL-u, z wszystkimi jego niedostatkami i
paradoksami.
Akcja
poszczególnych powieści nie do końca układa się chronologicznie
tak, jak ukazywały się książki.
Pierwsza
była Upiory
spacerują nad Wartą
o morderstwach w 1985 roku. Wędkarze znajdują w Warcie zwłoki
młodej kobiety, z tym, że nie całe, bo brakuje głowy. Sprawę
prowadzi porucznik Marcinkowski. Wkrótce w innym miejscu znajduje
się głowa, co wcale nie upraszcza dochodzenia, bo szybko okazuje
się, że ciało i głowa należą do dwóch różnych kobiet.
Marcinkowski musi więc odpowiedzieć na pytanie, czy ściga jednego,
czy dwóch różnych sprawców. Przygarnięcie do prowadzenia
śledztwa zomowca Blaszkowskiego opłaci się Marcinkowskiemu w
całkiem niespodziewany sposób.
W tym samym
bodajże roku ukazała się następna książka Trzynasty dzień
tygodnia o wydarzeniach, jakie rozegrały się w nocy z
dwunastego na trzynastego grudnia 1981 roku. I nie chodzi tu
bynajmniej o internowania opozycjonistów z Solidarności, choć to
przy tej okazji milicjanci odkomenderowani do przeprowadzania
internowań odkrywają w jednym z mieszkań zwłoki zamordowanego
mężczyzny, a przy nich dowód na to, że z mieszkania musiała
zginąć spora kwota w markach zachodnioniemieckich. Ślady zdają
się wskazywać, że były to pieniądze dla Solidarności. W
milicyjne śledztwo włącza się Służba Bezpieczeństwa,
zainteresowana bardziej pokierowaniem sprawy na z góry upatrzone
tory, aniżeli wykryciem rzeczywistego sprawcy, więc ich człowiek
Olkiewicz zostaje oddelegowany do współpracy z prowadzącymi sprawę
Marcinkowskim i Brodziakiem. A że Olkiewiczowi w milicji spodoba się
bardziej niż w esbecji, dołączy do ich zespołu już na stałe.
Następna
była Ręczna robota, rok 1986 i poszukiwanie mordercy
kolejarzy jeżdżących na trasie do Berlina. Olkiewicz wykazał się
tu głupotą dużą nawet jak na niego, za to Brodziak dał się
poznać jako wierny przyjaciel, gotów dla starego kumpla z
dzieciństwa zaryzykować nie tylko karierę zawodową, ale może
nawet więzienie. W nielegalne działania Brodziaka wmieszany jest
też jego szef Marcinkowski, słusznie liczący na to, że to, co
robi Brodziak, przyczyni się do wykrycia prawdziwego sprawcy zbrodni
na kolejarzach.
W czwartej
– Mocnym uderzeniu – powraca Mariusz Blaszkowski. Latem
1988 roku wraz z innymi podchorążymi ze szkoły milicyjnej w
Szczytnie zostaje oddelegowany do wtopienia się w tłum i czuwania
nad bezpieczeństwem na festiwalu w Jarocinie, a przy okazji, ale już
całkiem prywatnie, ma zamiar czuwać nad młodszą siostrą, która
wybrała się na festiwal ze swoją paczką ze szkoły. Dzięki niemu
ocalona zostaje przynajmniej część śladów na miejscu zbrodni,
gdy w jednym z namiotów znalezione zostają zwłoki jednej z
uczestniczek. A przy okazji niechcący przyczynia się do tego, że
Komenda Wojewódzka z Poznania przejmuje prowadzenie sprawy od
miejscowych milicjantów, choć ci metodami siłowymi doprowadzili
już do wykrycia sprawców, a przynajmniej tak im się wydaje.
W wydanej w
tym roku Śmiertelnie poważnej sprawie sprawca również jest
już ustalony przez miejscową milicję, ale tym razem to
prokuratorowi coś nie składa się w logiczną całość, więc
pułkownik Żyto poleca swoim podkomendnym przyjrzeć się sprawie.
Przenosimy się więc wraz z Brodziakiem i Olkiewiczem do Grodziska
Wielkopolskiego w 1983 roku, zaś nad całością czuwa z Poznania
Fred Marcinkowski. Mają sprawdzić, czy wielokrotne zgwałcenie i
zamordowanie szesnastolatki to rzeczywiście robota miejscowego
pijaczka, który dzięki „działaniom operacyjnym” grodziskiej
milicji przyznał się i siedzi już w poznańskim areszcie. A gdy
już zaczną dokładniej szperać, na jaw wyjdą zupełnie
nieoczekiwane fakty, a im po raz kolejny przyjdzie zmierzyć się z
ludźmi mającymi w PRL-u dużo większą władzę niż Milicja
Obywatelska.
Inaczej niż
w wielu kryminalnych cyklach zarówno polskich, jak i zagranicznych,
u Ćwirleja nie ma jednej pierwszoplanowej postaci
inspektora/detektywa, w jednej powieści pierwsze skrzypce gra ten, w
drugiej inny milicjant, ale pracują w zespole, więc każdy z nich
na mniej albo więcej pojawia się w każdej (no, może z wyjątkiem
Blaszkowskiego, który do tej pory wystąpił tylko w dwóch, za to
odegrał w nich dość istotną rolę). To bardzo dobre posunięcie
autora choćby ze względu na to, że w jego książkach dość
często pojawiają się zbiegi okoliczności, łączące wydarzenia z
prywatnego życia milicjantów z prowadzonymi przez nich sprawami,
spore znaczenie mają też ich prywatne kontakty i znajomości. Przy
jednym detektywie takie nagromadzenie przypadków byłoby pewnie
trudne do zniesienia, a rozłożone na całą grupę nie razi.
Owa
wielość pierwszoplanowych postaci stwarza też okazję do
nakreślenia zróżnicowanych sylwetek milicjantów, a Ćwirlej
sprawdza się w tym znakomicie. Każdy z jego bohaterów jest inny.
Analityczny, stonowany przystojniak Ferdynand Marcinkowski to wręcz
pokazowy egzemplarz oficera śledczego, a przy tym przykładny mąż
i ojciec. Drobny, wysportowany rudzielec Mirosław Brodziak doskonale
sprawdza się w akcji, dawniej niewiele brakowało, aby został
klientem milicji a nie jej pracownikiem, z tamtych czasów
przetrwały przyjaźnie i znajomości z ludźmi z półświatka, co
parokrotnie miało w powieściach istotne znaczenie. Najstarszy z
nich Teofil Olkiewicz to były esbek przeniesiony do milicji, w
robocie już od rana skupiony głównie na tym, aby coś wypić, coś
zakombinować – generalnie cwaniaczek o dość giętkim kręgosłupie
moralnym, ale właśnie dzięki temu najbarwniejsza chyba postać
cyklu. No i na koniec Mariusz Blaszkowski – idealista wierzący w
misję milicyjnej służby, gotów służyć w ZOMO, skoro to ma być
droga do zostania milicjantem, nieco naiwny, ale solidny, sumienny i
jedyny w tym towarzystwie niepijący. Przy takiej różnorodności
bohaterów każdy na pewno znajdzie sobie jakiegoś ulubieńca (moim
jest Brodziak), jestem przekonana, że nawet pijak i krętacz
Olkiewicz ma swoich licznych fanów.
Cała
czwórka bohaterów, choć tak różnych, ma jedną cechę wspólną
– to gliniarze z krwi i kości, policyjne (a właściwie milicyjne)
psy, których celem nadrzędnym jest sprawiedliwe ukaranie za
zbrodnię, niezależnie od tego, kim okaże się sprawca. A gdy już
w tym pościgu za bardzo zadrą z esbecją albo partyjnymi notablami,
zawsze mogą liczyć na parasol ochronny swojego pułkownika Żyto. I
tu dochodzimy do przesłania, które wyłania się z każdej książki
cyklu, że w PRL-u milicja kryminalna i milicja polityczna to były
dwa odrębne światy, a ten pierwszy gardził tym drugim i
nienawidził go tak samo, jak większość społeczeństwa. Ćwirlej
buduje wizerunek śledczych jako zwykłych ludzi, nie wolnych od
przywar, ale zasadniczo całkiem przyzwoitych, w miarę możliwości
stroniących do polityki i nie prześladujących nikogo za poglądy,
co najwyżej za kryminalne inklinacje i skłonności. Do jedynie
słusznego systemu mają nastawienie takie, jak zwykły obywatel, a
że w prywatnym życiu wykorzystują przywileje i możliwości, jakie
stwarza im praca w resorcie, to cóż: w kraju, w którym niczego nie
można kupić, tylko trzeba wystać w kolejkach, upolować,
skombinować i „załatwić”, wszyscy wykorzystują takie układy,
jakie mają, a oni po prostu mają większe niż reszta. Piją też
więcej niż reszta, i też dlatego, że mogą, czyli mają co i
znietrzeźwieniem się w robocie niewiele ryzykują. Picie w pracy w
PRL-u nie było wcale rzadkością, a w milicji chyba wręcz normą,
przynajmniej takie wnioski można wyciągnąć z opowieści Ćwirleja.
Obraz
polskiej codzienności schyłku PRL-u nierozerwalnie towarzyszy
wydarzeniom kryminalnym i prowadzonym śledztwom w każdej powieści
cyklu. To przeniesienie akcji powieści w czasie stanowi atrakcję
może nawet większą niż same zagadki kryminalne, które może i
bywają skomplikowane, tropy prowadzone są pokrętnie, a
sprawiedliwość na końcu oczywiście triumfuje, choć nie zawsze
formalnie i oficjalnie (a właściwie zazwyczaj kara spotyka
zbrodniarza inaczej niż w majestacie prawa), jednak przy każdej z
książek miałam wrażenie, że zagadka schodzi tu na dalszy plan, a
na pierwszy wysuwa się opowieść o milicjantach. Książki nie są
bynajmniej z tego powodu mniej interesujące i wciągające, a wręcz
przeciwnie. Ćwirlej pisze o tamtej rzeczywistości dość lekko,
bez ubolewania, dramatyzowania, czasami nawet prześmiewczo. Opisuje
szarobure ciuchy i puste sklepy, ale też z nutka ironii traktuje
luksus w postaci dżinsów i Old Spice'a z Pewexu. Jeden po drugim
wyciąga paradoksy ówczesnego bytowania. Pokazuje, jak wyglądała
normalność owego nienormalnego okresu, pamiętając, że niektórych
czytelników jego książek jeszcze wtedy na świecie nie było, więc
pewne oczywiste dla tych starszych zjawiska należy wyjaśnić
dokładnie, nie wystarczy tylko zasygnalizować. Tym sposobem młodzi
dostają porcję wiedzy o życiu w PRL-u podaną nienachalnie i jakby
mimochodem, a starsi mają okazję sprawdzić, czy tak właśnie
pamiętają owe czasy, czy ich własne doświadczenia i wspomnienia z
tamtych lat pokrywają się z tym, co opisał (zapamiętał?) Ryszard
Ćwirlej.
Pogodny
styl autora (mimo, że opowiada o okrutnych zbrodniach) w zestawieniu
z sympatycznymi bohaterami czyni książki Ćwirleja atrakcyjnymi nie
tylko na lato, ale jeśli ktoś jest zwolennikiem lekkich lektur na
urlopie, sięgnięcie po te właśnie książki będzie na pewno
trafnym posunięciem. .Muszę jednak przestrzec tych, którzy
odkrywają dopiero twórczość Ćwirleja przed popełnieniem błędu,
który ja popełniłam: przeczytałam wszystkie pięć w niewielkich
odstępach, a trzy ze środka właściwie ciurkiem. Maraton
czytelniczy nie jest jednak przy tym cyklu najlepszym pomysłem,
lepiej robić sobie dłuższe przerwy między poszczególnymi
powieściami. Powtarzalność niektórych opowieści, zarówno tych
odnoszących się do bohaterów, jak i tych opisujących peerelowską
rzeczywistość momentami bywała zbyt dostrzegalna, przez co ujemnie
wpłynęła na ogólny odbiór książki czytanej jako trzecia już
albo czwarta z kolei. No, ale teraz zamierzam już pilnować, żeby
czytać Ćwirleja na bieżąco, zaraz po tym, jak wyda coś nowego.
Mam nadzieję, że wyda, bo nie wiem, jak innym, ale mnie nie
znudziły się jeszcze opowieści o poznańskich milicjantach.
Czytałam "Ręczną robotę" i książka bardzo mi się podobała, tym bardziej, że jestem z Poznania. Plus język książki. Bardzo dobry kryminał - potwierdzam :)Zakupię zatem "Śmiertelnie poważną sprawę" :)
OdpowiedzUsuńSerdeczności :)
No to masz dodatkową frajdę rozpoznając w książce miejsca ze swojego miasta :)
Usuń"Śmiertelnie poważna sprawa" podobała mi się jeszcze bardziej niż "Ręczna robota", ale możliwe, że to za sprawą dwu-trzymiesięcznej przerwy, jaką miałam po przeczytaniu pierwszych czterech.
A właśnie, język! Zapomniałam nawet wspomnieć o wtrętach z miejscowej gwary, co też ma swój urok, zwłaszcza, że lokalne słownictwo jest tak wkomponowane w tekst, aby zrozumienie znaczenia nie-Poznanianom nie sprawiało kłopotów nawet bez zaglądania do słowniczka na końcu.
Ależ ja mam ochotę na ten cykl. I nie ma to absolutnie nic wspólnego z tym, że aktualnie mieszkam w Poznaniu w pobliżu Warty. :D
OdpowiedzUsuńKsiążki oczywiście zaliczyłam osobno. W końcu to ich liczba się liczy, a nie notek. ;)
Och, wierzę, że nie ma :D
UsuńTo jednak fajnie tak sobie przypominać opisane miejsca. Nawet ja, będąca w Poznaniu może raz, może dwa razy w życiu, gdy usłyszę: Półwiejska albo Wilda, mam od razu skojarzenia z kryminałami Ćwirleja.
No to super, że zaliczyłaś pięć książek, to mi nieco podreperuje statystyki, bo leżały już całkiem na łopatkach :)
A ja miałam sobie kupić audiobooka i w tym celu przesłuchałam fragment dostępny przed kupieniem. A tam co chwila, piwo i piwo, jakby nic tylko chlali (nie pili, a łoili nawet), odstręczyło mnie to trochę. Niesłusznie?
OdpowiedzUsuńNo bo chlają, nie da się ukryć. I to wódkę, szklankami. A piwo jest na popitkę, bo to dla nich nie alkohol. A jak nie piją, to szukają, skąd wziąć coś do picia, zwłaszcza Olkiewicz. Trafiłaś na całkiem reprezentatywny fragment, a nie na jakiś wyjątek. Mnie to nie przeszkadzało, a nawet przeciwnie - czyniło książki bardziej prawdopodobnymi, bo z różnych źródeł wiem, że wielu milicjantów tak wtedy funkcjonowało.
UsuńFajna seria, nie słyszałam o niej. Jakoś tak mi się z kryminałami Chmielewskiej skojarzyła przez ten cały PRL. Chętnie bym poczytała...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Monika
Podobieństw z Chmielewską się nie dopatrzyłam, no może tylko w tym, że też jest w takim luźnym tonie utrzymana. Do Chmielewskiej jakoś się nie przekonałam, a do poznańskich policjantów jak najbardziej i polecam :)
Usuń