poniedziałek, 7 października 2013

Jutro przypłynie królowa



Maciej Wasielewski
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013
e-book

O Jutro przypłynie królowa napisano tyle, że zanim jeszcze otworzyłam czytnik, miałam wrażenie, jakbym już była po lekturze. Wiedziałam, o czym to jest, wiedziałam, jakiego problemu dotyka, zdążyłam się już wcześniej przejąć i oburzyć, dlatego myślałam, że w trakcie czytania książka nie zrobi już na mnie specjalnego wrażenia. Ale myliłam się; zrobiła, i to przejmujące.

Zagubiona gdzieś wśród wód Oceanu Spokojnego maleńka Pitcairn, zamieszkała raptem przez kilkadziesiąt osób, znana była jedynie jako kryjówka uciekinierów na Bounty. Turystom odwiedzającym wyspę w poszukiwaniu śladów dawnych buntowników jawiła się jako istny eden, gdzie soczyste owoce są na wyciągnięcie ręki przez okrągły rok. Nikomu nie przyszło do głowy, że za tą rajską fasadą trwa haniebny proceder, który wyszedł na jaw na początku nowego tysiąclecia. W 2004 roku odbył się tam proces kilku pedofilii, mężczyzn należących do wyspiarskiej elity. Kilka dorosłych już kobiet zdecydowało się ujawnić, że w dzieciństwie przez lata były ofiarami wielokrotnych gwałtów, przestępstw samych w sobie paskudnych, ale w tym przypadku tym ohydniejszych, że działo się to przy milczącym przyzwoleniu wszystkich dorosłych Pitcairneńczyków, także rodziców tych dziewczynek. Dla każdego normalnego człowieka, niezależnie od tego, z jakiego kręgu cywilizacyjnego się wywodzi, jest to coś wyjątkowo niegodziwego. 
 
Świat pełen jest okrucieństwa i krzywd, wiele z nich ma podłoże seksualne. W tej sferze społeczności rządzą się różnymi prawami, również takimi, które z naszego europocentrycznego punktu widzenia są bulwersujące. W autobiograficznej książce Phoolan Deviczytałam o podobnych, jak na Pitcairn, praktykach dziejących się w ubogiej hinduskiej wiosce, ale nawet tam rodzice na miarę swoich możliwości próbowali chronić córki. Nie przychodzi mi na myśl żadna inna społeczność akceptująca podobne zachowania. Gdy czyta się w książce Wasielewskiego wspomnienia zdanych na siebie i nie mających się nawet komu poskarżyć ofiar, ręce same zaciskają się w pięści z bezsilnej złości i oburzenia. To, co miało miejsce na Pitcairn, wydaje się tak niewyobrażalnie paskudne, że aż niewiarygodne. Gdzieś tam w głowie kołacze się wątpliwość, że może to jednak nieprawda, może to wszystko zostało zmyślone, wyolbrzymione. Historia zna przecież takie przypadki, jak proces czarownic z Salem czy całkiem współczesną aferę pedofilską we francuskim Outreau. Mam wrażenie, że sam autor do końca miał cień wątpliwości. Kończąc książkę napisał:
„W trakcie pisania pojawiały się wątpliwości natury etycznej: Czy nie padłem ofiarą fałszerstwa? Czy mam prawo pisać o ludziach, którzy nie chcą, by o nich pisać? Czy pomagam, czy krzywdzę?”
Pitcairneńczycy bowiem nie chcą, aby o nich pisać i to akurat wydaje się zrozumiałe. Nie wpuszczają na wyspę dziennikarzy, a Wasielewski zakradł się tam podstępem. W trakcie procesu społeczność podzieliła się na dwa obozy; tych, którzy trzymali stronę oskarżonych i tych, których nazywali zdrajcami, bo ich zeznania przyczyniły się w ten czy inny sposób do skazania. Podział przetrwał do dziś i choć odbył się proces, choć orzeczono i wykonano kary, sprawiedliwość nie zatriumfowała. Górą są poplecznicy skazanych, a ofiary nie mają prawa do powrotu, wyspą rządzą bowiem ci, dla których są pariasami, może nawet grozi im na niej niebezpieczeństwo. Tak przynajmniej zagrożeni czują się ci, którzy zostali świadkami oskarżenia. Czy słusznie, wiedzą tylko ci, którzy byli uczestnikami, czy to aktywnymi, czy biernymi, wydarzeń sprzed 2004 roku. 
 
Wasielewski szukał odpowiedzi na to, ale nie tylko na to pytanie. Jeśli bowiem przyjmiemy, że proces na Pitcairn nie był efektem jakiejś niewytłumaczalnej konfabulacyjnej zmowy, rodzi się pytanie, jak to możliwe, że doszło do tak haniebnych zachowań, jak możliwe, że trwało to latami, a w końcu – dlaczego po ujawnieniu prawdy Pitcairneńczycy reagują tak, a nie inaczej. Może zawiniły geny buntowników z Bounty, może odcięcie od świata, a może to normalne, że ci, którzy gwarantują grupie przetrwanie, mogą wziąć wszystko, na co mają ochotę? Czy jest na to dobra odpowiedź?
Z chwilą jednak, gdy zaczynamy się zastanawiać nad reakcją Pitcairneńczyków na ujawnienie ich sekretu, Jutro przypłynie królowa przestaje być książką o społeczności żyjącej na maleńkiej wysepce zagubionej gdzieś na wodach Oceanu Spokojnego, a staje się uniwersalną opowieścią o naturze każdej ludzkiej społeczności. Przedmiot niegodziwości jest może precedensowy, a przynajmniej ja nie kojarzę podobnej sytuacji, ale już reakcja na niegodziwość i na jej ujawnienie jest jak najbardziej typowa: syndrom oblężonej twierdzy.
Jutro przypłynie królowa to jedna z tych książek, które nie tylko opowiadają o jakimś kawałeczku obcego i dalekiego świata, ale też o tym, o czym w sensie dosłownym nie ma w nich nawet wzmianki, książek dotykających problemów bliższych nam, niż może się z pozoru wydawać, o tym, co nas otacza tu i teraz.  
Dumą napawa nas myśl o naszych bohaterach, patriotach nie wahających się oddać życie w słusznej sprawie, choćby była z gruntu przegrana. Jednak gdy przychodzi zmierzyć się z prawdą o ciemnych kartach w naszej historii, o brudach i niegodziwościach, jakich dopuścili się nasi rodacy, jak choćby o Jedwabnem, zwieramy szeregi niczym Pitcairneńczycy, a ci, którzy odważają się głośno mówić o krzywdach wyrządzonych słabym i bezbronnym, to Judasze, zdrajcy i zaprzańcy. O tym myślę właśnie po skończeniu książki, gdy wracam pamięcią do opowieści o tamtej maleńkiej wyspiarskiej społeczności, która odcina się od świata w obawie przed jego osądem tego, że latami akceptowała dziejący się tam koszmar i jak zareagowała, gdy prawda wyszła na światło dzienne. Jakże łatwo przychodzi ocenianie tamtych ludzi, jak oczywiste i naturalne wydaje się potępienie ich. Ale jak my zareagowalibyśmy na ich miejscu? „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” napisała Wisława Szymborska. Nas, Polaków sprawdziła choćby prawda o Jedwabnem i każdy może sobie sam odpowiedzieć na pytanie, jak wypadł na tym egzaminie.
Po pierwszym oburzeniu, po pierwszym odruchowym uczuciu wzgardy dla Pitcairneńczyków taka przede wszystkim refleksja została mi po lekturze Jutro przypłynie królowa



 

4 komentarze:

  1. Również o tej książce wiele słyszałam, więc cieszę się, że pomimo tego lektura może nadal być interesująca. Przyznam, że nie mieści mi się w głowie takie zachowanie i chcę myśleć, że w jakiś sposób oprawcy poniosą karę. Chociaż skoro sprawiedliwość nie zatryumfowała to chyba nic z tego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kary, jakie orzeczono i jak były wykonywane, to po prostu kpina, ale nie piszę więcej, skoro lektura książki jeszcze przed Tobą.

      Usuń
  2. Byłam wstrząśnięta wymową tego reportażu - nie miałam pojęcia, że takie historie mogą dziać się współcześnie, że są prawdziwe, a wszystko na to wskazuje! Znakomita publikacja, zmusza do refleksji - tak jak napisałaś - nad stosunkami społecznymi w ogóle, a szczególnie tymi panującymi w małych, zamkniętych społecznościach.
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz oczywiście na myśli to, co działo się przed procesem? I dla mnie jest niepojęte, jak mogły dziać się takie rzeczy. Właściwie książka nie daje odpowiedzi, bo i chyba nie ma jednoznacznej. Odcięcie wyspy od świata na pewno sprzyjało temu, ale nie uważam, żeby był to warunek sine qua non wystąpienia tej patologii.
      Natomiast to, co nastąpiło po wydaniu się sprawy, jest wg mnie typowym już zachowaniem społeczności w kontaktach z ludźmi spoza ich grupy.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...